niedziela, 23 lutego 2014

44. Zgromadzenie

Fala stęchłego, lodowatego powietrza wydobywała się z czarnej szczeliny między omszałymi skałami i potężnymi korzeniami monstrualnych drzew. Biały lew, razem z dwoma silniejszymi driadami, rozchylił łapami bardziej giętkie korzenie i wszedł, ostrożnie badając wilgotny grunt pod nogami.
Zejście stromo opadało w dół; zapach stęchlizny panujący w grocie był nie do wytrzymania. Wydawało mu się, że po jakimś czasie ziemia stała się zimna, twarda, lecz z powodu egipskich wręcz ciemności nie mógł ujrzeć nic. Driady szły z niesamowitą lekkością i zgrabnością, jakby bez obaw o potknięcie. Jednak na napięte cięciwy łuków nałożyły długie, groźnie wyglądające strzały.
Z każdym przebytym metrem temperatura wyraźnie spadała, by w końcu osiągnąć wysokość kilkunastu zaledwie stopni. Drżał, stojąc nieruchomo na twardej, skalnej powierzchni. Driady skuliły się obok niego, napinając lekko łuki. W ciemnościach panowała głucha cisza. Chłód. Nie czuł stęchlizny. Gdzieś przed sobą, w mroku, ujrzał coś na kształt bladego światła.
Wysunął lśniące, grafitowo szare pazury, nadstawił uszu, driady uniosły lekko łuki. Niepotrzebnie, bo zaraz potężna siła wyrzuciła broń z ich rąk. W ułamku sekundy cała trójka leżała na ziemi, nie mogąc się podnieść. Przed nimi ukazała się chmura perlistej poświaty, potem druga, trzecia i czwarta; po jakimś czasie otaczały ich setki lśniących mdłym światłem obłoków. Jeden z nich, stojący najbliżej nich, zaczął lekko wirować, rozpadać się na mniejsze cząstki, łączące się wzajemnie, by w końcu stać się postacią zwiewnego lwa.
- Widzę, że nadeszliście - jego głos odbił się echem od skalnych ścian.

Szare, ciężkie chmury zawisły nad Pustynią, kierując się na północ, zasłaniając blade, jakby pozbawione części światła słońce. Z ciemnej, mglistej otchłani wąwozu wypełzały nieduże, drobne sylwetki hien. Z gąszczy lasu wyłaniały się stada lwów, panter, słoni, wszelkich stworzeń sawanny, które były w stanie walczyć; z biało lśniących skał na wschodzie schodziły kolejne zwierzęta.
W ciągu paru godzin na Lwiej Ziemi zebrały się ich setki tysięcy; wśród istot traw i lasów, znanych nam powszechnie, znajdowały się nieprzebrane ilości wszelakich stworów magicznych. Ktoś, kto patrzył na osobliwe zgromadzenie z Lwiej Skały, mógł uznać to za swe majaki lub sabat czarownic. Jedynie zebrani wiedzieli, po co tu przybyli. Wśród nich znajdował się lew o białej sierści, stojący na występie skalnym, dzięki czemu miał widok na całą okolicę.
Z majaczących na zachodzie stoków skalistych wzgórz rozległy się stłumione wrzaski i porykiwania. Niedługo potem równie liczna, druga armia, stanęła zaledwie kilka staj od pierwszej.
Teraz każdy zrozumiał, że nie może się wycofać.
Nie ma już ucieczki, od tego, co nastąpi za chwilę.
Od starcia, które zadecyduje o losach świata.


Tak, dobrze widzicie. Wróciłam w internety. Przepraszam za to krótkie coś - bo rozdziałem tego nazwać nie można. To rozgrzewka przed następnymi rozdziałami. 
Zasługuję na porządną chłostę za to, jak zaniedbałam Was, Wasze blogi. Wszelkie zaległości postaram się nadrobić jak najszybciej. W szkole przygotowania do drugiego próbnego sprawdzianu (pierwszy pisaliśmy przed feriami) i głównego - który ma się odbyć 1 kwietnia, dlatego notki będą się pojawiały rzadziej. Lecz obiecuję, przysięgam, że nie będę zaniedbywać mojej pasji, jaką jest pisanie tego bloga. 
Pozdrawiam wszystkich gorąco.