piątek, 30 listopada 2012

7. Atak i odzyskanie mocy

- Kto? Ach, to ty! - krzyknęła Mara, wybiegając z jaskini. Przytuliła Kaviego i Sigmę. Z jaskini wyszli też Nyoka, Omega, Mheetu, Mamba i Sheila. Nyoka przytuliła Nyeupego, po czym przysiadła przy jaskini. Zapanował gwar; wszyscy chcieli ich zobaczyć na własne oczy. Po chwili lwy przestały się przepychać, usiadły na Lwiej Skale i szykowały się do polowania. Lwiątkom pozwolono iść na sawannę, ale wpierw musiały nieco odpocząć.
Po jakimś kwadransie płytkiego snu, Kavi pobudził wszystkich i powiedział dumnym tonem:
- A więc idziemy! Ale będą nam towarzyszyć słonie. Takiego słonia nic nie zaatakuje, pod ich ochroną jesteśmy bezpieczniejsi niż pod strażą całego stada.
Lwiątka z wielką chęcią ruszyły w drogę. Wsiadły na kark i grzbiet słonia.
Niebo było pokryte szarawymi, brzemiennymi ulewą chmurami. Jednak na wschodnim horyzoncie, tuż nad linią widnokręgu, obłoki przybrały kolor złocistopomarańczowy, wyżej miały barwę łososiową, która wyżej przechodziła w fiolet, aż stała się szara jak reszta chmur. Spomiędzy złotego nieba spoglądało wschodzące, jaskrawe słońce, oświetlając burzowe chmury pomarańczowym blaskiem. Trawa okryła się rosą i barwą pereł. Lwiątka patrzyły na to niezwykłe zjawisko z podziwem i niekrytym zachwytem. W dżungli zawsze było ciemno, świt było widać tylko ze szczytów drzew i gór, no i chyba nie był tak piękny.
Po zaledwie trzech minutach słońce wzeszło całkowicie, budząc Lwią, Złą, Nocną, Leśną i w ogóle wszystkie ziemie, jakie były znane lwom z terenów Lwiej Skały.
Jednak nie wszystkie.
Na Wietrznej Ziemi znów wiał nieprzyjemny, silny, ciepły wiatr, kołysząc trawami i niskimi drzewami. Słońce zakryte były tymi samymi, ciemnymi chmurami. Były jakby cięższe i ciemniejsze niż na Lwiej Ziemi. W końcu rozpętała się ulewa.
Meteora, Maya i reszta "paczki" siedziała w niedużej, płytkiej pieczarze w zboczu niskiej góry. Siedzieli w ciszy. Woda szumiała, co jakiś czas do ich uszu dobiegał odgłos grzmotu. Po kilkunastu minutach burza dotarła na Lwią Ziemię. To był początek pory deszczowej.
Zwierzęta zaczęły szykować się do powrotu z odległych pastwisk, gdzie przebywały w porze suchej.
Ale wróćmy do "naszych" lwiątek.
Kiedy dotarli do rzeki, która graniczyła z Cmentarzyskiem, słoń przebrnął z głośnym rykiem na drugi brzeg. Odwrócił się od kości swych pobratymców. Nikt mu się nie dziwił... sam widok owych kości nie był niczym przyjemnym. Jednak Kavi już wskoczył między kości młodego słonia.
- Ponoć tu jest wulkan - powiedział nagle brązowy lewek - Kilkanaście minut drogi stąd. Chodźcie.
Z nieukrywaną niechęcią ruszyli za Kavim, który kluczył między kośćmi, niskimi akacjami i krzewami. Przez wyrwy w chmurach na tą Ziemię dostawało się nieco światła; oprócz tego było dość szaro i ponuro.
Przez pewien czas myśleli, że Kavi prowadzi ich do pułapki. Dopóki nie dotarli do celu.
W ciemnej, otoczonej krzewami kotlince znajdowała się dziura, z wejściem o średnicy około piętnastu cali. Tylko że z owej dziury bił niezwykły żar, i na dodatek... lawa. Gdy nagle z owego "wulkanu" rozżarzona magma wystrzeliła na wysokość kilkudziesięciu cali, Vita wrzasnęła i już chciała rzucić się do ucieczki, ale Kavi ją zatrzymał, i mruknął:
- No chyba się nie boisz lawy. Nie zabije cię, dopóki do niej nie wlecisz.
Vita zaśmiała się głośno.
- Co tak się śmiejesz? - spytał mocno zdziwiony Kavi.
- Nieźle to ująłeś! - wydyszała. - Ha, ha! Wlecisz! - zachichotała.
- No, raczej... ee... - mruczał zbity z tropu Kavi. - No, chyba tak można to powiedzieć, nie?
Ale nie skończył, bo nagle z któregoś z ukrytych w mroku drzew dobiegał czyjś okropny, piskliwy chichot:
- No, patrz tylko na nich! Ha, ich to można powalić jednym ruchem mojej złamanej łapy! Zwróć ich uwagę, ty potrafisz wrzeszczeć!
Teraz rozległ się agresywny głos nastolatka:
- Czy ty w ogóle wiesz, gdzie jesteś?
Kavi przywarł do ziemi, Vita pisnęła i przytuliła się do Sigmy...
- Jesteś w dziczy, w dziczy, kochanie! Zaraz zginiesz! - zza drzewa wyłonił się wyjątkowo chudy, ciemnoszary lew razem z gromadą rozwrzeszczanych hien.
- O co ci chodzi? - spytał Kavi, podnosząc się i wysuwając pazury.
- No proszę, znalazł się mały wojownik! - zakpił lew. - Spójrzcie tylko, znalazł się!
Nyeupe patrzył się z odwagą na wrogów. Liczył się z tym, że to może być ostatnia walka w jego życiu...
Bez namysłu, zebrał w sobie resztki odwagi, wysunął ku lawie łapę...
Nie wymawiał nic, ale nagle wielka ilość lawy uniosła się w powietrza w postaci potężnej, pomarańczowej kuli, która rozdzieliła się na kilkanaście mniejszych strumieni gorącej masy, która osadziła się na futrze hien, tworząc spore oparzenia. Zaczęły piszczeć i wrzeszczeć, a kilka kropel roztopionej skały osadziła się na grzywie nastoletniego lwa, który podążał za uciekającymi z krzykiem hienami.
Wszyscy wlepiali wzrok w Nyeupego, który stał bez ruchu, bezgranicznie zdziwiony tym, że ma taką magiczną moc, aby władać lawą. Usłyszeli za sobą znajomy głos:
- Już, chodźcie! Lepiej nie łaźcie po Cmentarzysku! Kavi, ty ich tu poprowadziłeś?
Przed nimi stał Saturn. Ujął Kaviego zębami za skórę na karku i zaprowadził lwiątka na Lwią Ziemię.
- Tak - odpowiedział ze skruchą Kavi. - Nie wiedziałem, że tam są hieny...
- To nie twoja wina - odpowiedział Saturn, i dodał:
- Ale więcej nie chodź nad wulkan. Tam najczęściej kręcą się hieny. Możecie się bawić na Lwiej Ziemi, albo na Złej, ale nie podchodźcie do wyschniętego jeziora. Tam jest wilkołak.
Sigma wykorzystała to, że brązowy lew rozmawia z synem, i podeszła do Nyeupego.
- Jeju, Nyeupe... nie wiedziałam, że tak potrafisz! Ty masz chyba moc ognia! - krzyknęła zachwycona.
- Też tego nie wiedziałem. No cóż, powinniście być mi wdzięczni. A tymczasem wszyscy skaczą wokół tego Kaviego. Nie chcę się przechwalać, ale gdyby nie ja, hieny miałyby wspaniały obiad z nas. A Kavi? Tchórz i lizus. Ale nikomu tego nie mów, jasne?
- Oczywiście, zawsze dochowuję tajemnicy - powiedziała z uśmiechem Sigma i poszli na Lwią Ziemię, za Kavim i Saturnem.


Następnej nocy...
Giza chodził po Złej Ziemi, a właściwie po Cmentarzysku. Księżyc był w fazie sierpa, a więc teoretycznie nic mu nie groziło. Trawa, która za dnia była przyjemna i zielona, teraz było czarno - srebrzysta, zimna i jakaś twarda. Co jakiś czas do jego uszu dochodziły jakby odgłosy rozmów. Nie zdziwił się tym. To były duchy wyrzutków, przyzwyczaił się do nich.
Usiadł koło dużej, starej czaszki słonia.
Na horyzoncie widniała Lwia Skała, na zachód od niej majaczyły szczyty Ciemnych Wzgórz. Wstał i powlókł się w głąb Złej Ziemi.
Szedł, patrząc się na swoje wysunięte pazury, aż zamknął oczy. Po paru sekundach leżał na dnie wyschniętego jeziora, na grzbiecie. Kiedy zamknął oczy, musiał być nad samą krawędzią urwiska. Pojął to po chwili myślenia - nie grzeszył bystrością. Wstał, potrząsnął ogonem i spojrzał przed siebie.
To, co zobaczył, prawie zwaliło go z obolałych nóg.
Przed nim stała ta potworna, wielka, ciemna postać wilka o długich, żółtych zębach, czerwonych oczach, które jarzyły się jak dwie kule ognia...
Wilkołak zawył jak stado wygłodniałych, bezpańskich pariasów, po czym rzucił się na Gizę. Ten natychmiast rzucił się do ucieczki, wdrapując się na skałę. Ale potwór był równie sprawny i wskoczył na głaz.
- To koniec - wysapał, a jego czerwone oczy rozjarzyły się jeszcze bardziej. Bez słowa rozwarł szczęki, i rzucił się Gizie do gardła.
Po chwili już uciekał, a Giza leżał na ziemi z wytrzeszczonymi, szarymi oczami pozbawionymi wyrazu, rozdartym gardłem... był martwy.


- Giza! Giiiza! - wśród zimnego, orzeźwiającego powietrza świtu rozległ się krzyk jasnobrązowej, jasnookiej, wkraczającej w dorosłość lwicy, kuzynki Gizy, Mwezi. Nie słyszała żadnej odpowiedzi, więc poszła do doliny.
Usłyszano tylko przeraźliwy wrzask, gdy Mwezi ujrzała hieny siedzące nad kośćmi jej kuzyna. Przez chwilę stała jak sparaliżowana, po czym z krzykiem pobiegła do kopca i pobudziła tyle zwierząt, ile mogła.
- Czemu tak wrzeszczysz? O co chodzi? - spytał wyrwany ze snu Veri. - Gdzie jest Ujasiri?
- Giza... Giza... on... - dyszała lwica. - Tam... na jego ciele widnieją ślady pazurów wilkołaka.
Wszyscy zamilkli. Po chwili do pieczary wleciał duży, lśniąco czarny kruk - majordomus stada Mortema.
- Wiesz coś... - ale Shetan nie dokończył, bo Kunguru (tak miał na imię ptak) burknął swym lekko skrzeczącym, ponurym głosem:
- Tam był wilkołak, mimo tego, że księżyc był w fazie ubywającego sierpa. On odzyskuje moc. Ujasiri już nie powróci; jeśli wilkołak pojawia się w innych fazach księżyca, to znaczy, że odzyskał już pełnię mocy. Ujasiri albo nie żyje, albo ma kompletnie zniszczony umysł i nic nie pamięta. To pierwsze jest bardziej prawdopodobne. Widziałem, jak zabił Gizę. - i ukradkiem uronił łzę z oka; był wielkim przyjacielem Gizy.
- Jest jeden, który może go pokonać - usłyszeli suchy, chłodny głos - to jest Nyeupe, syn brata króla Lwiej Skały.
Odwrócili się i ujrzeli zmierzającego ku nim dużego, rudogrzywego lwa; to był duch, było to pewne.
To był duch Mufasy... 


Wydaje mi się, że notka wyszła beznadziejnie. Czekam na min. 4 komentarze od rożnych osób. I mam jeszcze link do świetnej piosenki.
Pozdrawiam wszystkich. Niedługo będzie konkurs :)

czwartek, 22 listopada 2012

6. Tymczasem...


Veri leżał między krzewami, obserwując Lwią Skałę. Coś tam się działo. Przed jaskinią siedziało całe stado. Usłyszał krzyk Lilianny, żony Damu:
- Już! Wyłazić, ofermo!
Z jaskini wywlokło się jakieś maleńkie lwiątko. Po chwili zobaczył, że to Chuki.
- Ta owłosiona gąsienica chciała wydać Damu i przywrócić władzę Saturnowi. Niestety, Damu przepadł... Została przyłapana. Na takie przestępstwa jest jeden wyrok... śmierć!!!
- NIE! - wrzasnęła Chuki, Lilianna wysuwała pazury...
Saturn i parę lwic rzuciło się na Liliannę, jej stado na chwilę ją obroniło, dopóki znów nie została powalona przez Saturna i Veriego.
- Nie zabijesz niewinnej - wysapał Saturn - nie zabijesz jej, bo prędzej ja za nią zginę!
- Bardzo dobrze! - krzyknęła Lilianna i ustawiła się bokiem do Saturna, lecz jej oczy nie były tak wściekłe - wręcz przeciwnie, chyba zaczynała tchórzyć. Saturn to zauważył. Chuki popatrzyła się na Liliannę.
- Albo... - ale nie dokończył, bo Lily odepchnęła Chuki i rzuciła się na Saturna. Znowu zaczęła się bitwa. Lilianna bała się walczyć bez Damura. 
Nagle błysnął piorun i trawa przy Skale się zapaliła... 
- Co, już nie tak dobrze się walczy bez niego, co? - zadrwił Veri i powalił Liliannę. Kilka silniejszych lwic, w tym Mara i Sheila, zaczęło walczyć z innymi lwicami, a Malka, ze swoją lekko kulawą łapą, wycofał się na stronę Saturna. Lilianna to zobaczyła i wysapała:
- Nie, Malka! Czemu... czemu... czemu matki nie wspomożesz?
- W naszym stadzie nigdy nie zabijano lwów, czy młodych, czy dorosłych. To ty wprowadziłaś tą obrzydliwą tradycję tym, że chciałaś zabić Chuki. Nie będę wspomagać kogoś, kto sprzeciwia się tradycji i krew niewinną chce przelewać. Nie jesteś już moją matką. 
Lwice zaczęły mruczeć między sobą, po czym otoczyły Malkę. Eris liznęła go po policzku. 
- Eris... chociaż ty... - zaszlochała Lilianna. 
- Nie. Nie będziesz wydawała mi rozkazów. Nie jesteś naszą przywódczynią. Malka nim jest.
Lily wyrwała się spod łap Saturna, wstała, i z fioletowymi oczami pełnymi łez wysapała:
- Ja nigdy nie przestanę! Uzyskaliśmy władzę na Lwiej Skale, teraz chcesz to tak zniszczyć? Malka... Malka, synu... Ja nigdy nie przestanę! - wrzasnęła, i rzuciła się na Saturna, ale Mara odbiła ją głową i potoczyły się na kraniec Lwiej Skały.
Lilianna chwyciła się pazurami skały. Spojrzała w ogień... pod samą Skałą, gdzie ogień nie sięgał, gromadziły się lwice pod przywództwem Malki... zsunęła się kilka centymetrów w dół...
- Szybko, podaj mi łapę! - krzyknęła Mara, wyciągając ku niej lewą łapę. Lilianna tylko drasnęła ją pazurami...
- Szybciej... - dyszała Mara; Lily złapała się jej łapy, ale w ostatniej chwili...
- Nie! - ryknęła przerażona Lilianna, łapy osłabły... puściła się i spadła w ogień...
Spadła w miejsce, które całkowicie otaczał ogień. Malka i lwice cofnęły się i wbiegły na Lwią Skałę. Lilianna zaczęła się okręcać i krzyczeć; jej sierść zaczęła się palić. Wrzasnęła i płomienie przykryły jej ciało.
Duch Damura spoglądał z nieba na stertę popiołu, która została z jego ukochanej, na Saturna, który zaryczał, na znak, że objął władzę, zobaczył, jak Kiara i Kovu żegnają się z nim i idą w kierunku północnym. Jego białe, lśniące oczy się zamknęły i zniknął. Zobaczył tylko, jak jakaś ciemna postać zabiera duszę Lily. To był diabeł, przybył, by zabrać ją do piekła...
- Teraz ty, Malka i twe lwice, pójdźcie na Ciemne Wzgórza. Żyjcie w spokoju i dostatku. - przemówił Saturn do Malki i lwic, które szybko zeszły z Lwiej Skały. Zaczęło padać i ogień zgasł, pozostawiając czarne ślady na trawie. Chuki przytulała się do Saturna, dziękując mu ze łzami w oczach, że ją obronił. Obok Saturna nagle stanęła duża, beżowa, szczupła lwica podobna do Ziry, ale miała niebieskie oczy (była to matka Chuki, Kundi). Dziękowała Saturnowi za ocalenie córki, i szybko ją wzięła ze sobą.


*
Tymczasem w dżungli...
- Słuchajcie! Słuuuchaajcie! - rozległ się dramatyczny krzyk Mayi. - Saturn... Saturn... odzyskał władzę!
- Jak?! - krzyknął Gerard, wybiegając z kryjówki pod paprociami. 
- Musimy tam wrócić! Użyjemy teleportacji!
- Zbierajcie się, szybko. - powiedział złotooki do lwiątek. 
- O co chodzi? Saturn królem Lwiej Skały? - przekrzykiwały się nawzajem.
- Skąd to wiesz? - zapytał Nyeupe.
- Ja to widziałam. We śnie. Widziałam, jak ze skały spada ta okropna Lilianna. Saturn... został królem - wyrzuciła z siebie Maya, po czym usiadła na ziemi. Spojrzała na Kaviego, który chyba nie zrozumiał.
- Jak to? - spytał.
- Uruchom mózg - warknęła Maya tak cicho, że nawet ona tego nie usłyszała.  
- Nie możemy tak tu sterczeć. Maya, szybko, zwołaj tu lwy. W dżungli nie możemy się teleportować. Idź po nich. 
Brązowa lwica zasalutowała lewą łapą (była mańkutem) i pobiegła w gąszcz. Po kilku minutach przybiegła z całą grupą lwów (razem z lampartami) i kimś - a raczej czymś - kogo się kompletnie nie spodziewali.            
Obok lwów stały dwa wielkie, szare słonie. Potężne uszy powoli się poruszały, kły lśniły w słonecznym blasku, przedzierającym się przez korony drzew. Sigma zobaczyła, jak jeden z nich powoli przyklęka, a na jego grzbiet wsiadł jeden z lwów, którego imienia nie pamiętała. Kilka lwiątek wrzasnęło ze strachu - nigdy nie widzieli słonia.
- Pojedziemy na nich, granicy z sawanną, potem je wypuścimy. - powiedział szybko Erevu, najstarszy z lwów.
Lwiątka i Gerard weszli na grzbiet mniejszego słonia, którym zgrabnie kierował Erevu. Na drugim siedziały inne lwy, a na karku tego słonia siedział Gothar.
Weszli w dość gęstą część dżungli. Meteora i Nyeusi szli na dole, pilnując słoni, a na lianach zwieszających się z omszałych drzew, siedziało sporo małp. Wrzeszczały strasznie na widok słoni, ale bały się lwów, dlatego się nie zbliżyły. Przez jakieś trzy kwadranse rozmawiali i się śmiali, ale po jakimś czasie rozmowa zaczęła urywać, przestała mieć sens. Malkia zasnęła. Słonie wydawały głośne pomruki, kłami rozdzierały liany, krzewy i powalały mniejsze drzewa z głośnym trzaskiem, który zagłuszał ciche szepty i chrapanie lwicy z dziwnym akcentem. Po kilku godzinach zrobiło się ciemno. Przed słonie wyszły dziwne, srebrzyste kule światła, które oświetlały drogę.
- Co to jest? - spytał Nyeupe Malkię, która nagle się obudziła.
- Dobre ogniki - odpowiedziała sennym głosem. - Pomagają nam, Gothar pewnie je wezwał.
Nyeupe przez chwilę przypatrywał się kulom światła, aż zasnął. Nie minęła godzina, aż trzaski gałęzi i szelest liści ucichły. Wyszli na granicę z sawanną.
- Jesteśmy - mruknął czarnogrzywy lew. Zsunął się z szarego, twardego grzbietu słonia i pomógł zejść lwiątkom. Z ciosów słoni zwieszały się pnącza i gałęzie.
- Musimy się złapać - mruknął, i popchnął ociągającego się Hasirę, brata Erevu.
Szybko objęli się za szyje, Sigma była ściśnięta między Malkią a Simonem. Gerard znów wypowiedział to dziwne zaklęcie, którego nikt nie dosłyszał, bo w tym samym momencie potężna siła oderwała ich od miękkiej trawy. Wszystkie inne dźwięki zagłuszył potężny huk, jakby waliły się góry.
Sigma poczuła, że wpada do wody. Prychając i kaszląc, wyszła z kałuży. Spojrzała za siebie i...
Przed nią, z mroku wynurzała się sylwetka Lwiej Skały. Usłyszała, jak słonie z głośnym porykiwaniem podnoszą się z ziemi i zaczynają wyjadać trawę.
Rozległy się zduszone okrzyki lwic, zachwyconych Lwią Skałą. Sigma zauważyła, że na szczycie stoi jakaś czarna postać lwicy. Po chwili widmo rzuciło się w dół, i rozpłynęło się w powietrzu.
Odwróciła się do pozostałych. Towarzysze z Wietrznej odeszli już na swoją ziemię. Gerard ruszył zdecydowanym krokiem w kierunku Skały. Lwiątka przez chwilę się ociągały, biadając, że muszą wracać. Nagle do ich uszu doszło przeraźliwe wycie - wycie wilkołaka, to było pewne. Spojrzał w księżyc. Nie było go widać... to nie wilkołak... 
Pobiegli co tchu na Lwią Skałę. Saturn siedział przy grocie. Gdy tylko ich zobaczył, krzyknął:
- Mara, szybko! Wrócili!

Czekam na 5 komentarzy :) Na koniec ta piosenka. Może komuś się spodoba ;p

czwartek, 15 listopada 2012

5. Wyznanie i legendy dżungli

O ile Kavi lubił biegać w ciągu dnia, i rozmawiać, Sigma była bardziej samotniczką. Lubiła kąpać się w strumykach, w nocy, a czasem wspinać się na drzewa. Najlepiej dogadywała się z Nyeupe, który za każdym razem gapił się w jej oczy jak zahipnotyzowany.


*

Kilka dni po tym, jak Kavi zobaczył wspomnienia ducha i usłyszał rozmowę między Mayą i Meteorą, Sigma już przestała to znosić.
Cały czas Kavi szedł obok niej jak przy kimś, kto utracił wzrok i potrzebuje przewodnika. Tymczasem ona potrafiła sobie poradzić. Kavi nadal był dziecinny. Przynajmniej w jej mniemaniu. 
Szybko wymknęła się nad strumień, płynący między drzewami. Księżyc był w fazie ostatniej kwadry, mimo tego świecił mocno jak w czasie pełni. Weszła do strumienia i stanęła pod wodospadem, który zasilał rzeczkę. Woda była zimna, ale to jej odpowiadało. Do tego księżyc, odległe odgłosy burzy, szum wody - czuła się jak w raju. 
Pogrążyła się w rozmyślaniach, prawie nie zauważyła, jak prąd zniósł ją na pobliski omszały głaz. Siłując się z prądem, doszła za ścianę wody spadającej ze ściany skalnej. 
Pewnie będzie tam grota, pomyślała, ale groty tam nie było. Nadstawiła uszu, wyłapując wszelkie dźwięki, które różniły się od monotonnego szumu hektolitrów wody. 
Pomiędzy paprociami ujrzała coś jasnego. Przybliżyła się nieco i...
- Sigma!
- Tyyyy!
Leżała na drugim brzegu, na jej piersi stał Nyeupe. Powalił ją bez trudu. 
- Co ty tu robisz? - spytała Sigma, mrużąc czarne oczy.
- Nic, poszedłem się przejść. - sapnął lew i usiadł koło Sigmy. Objęła go łapą. 
- Czemu... czemu taki mizerny jesteś? - szepnęła Sigma. Nyeupe nie odpowiedział, tylko rzucił się jej w objęcia, i pocałował.
- Kocham cię, Sigma. Co ja przed tobą ukrywam. - po czym pobiegł gdzieś w dżunglę. 
Sigma przez chwilę siedziała jak sparaliżowana, po chwili się ocknęła. Nyeupe się w niej zakochał?!
O co tu chodzi? 
Szara lwiczka podniosła się z trudem i skierowała się w stronę kryjówki lwów. Zawsze przechodziła obok grubego, uschniętego drzewa, tam zawsze czuła się nieswojo.
Obok pnia nagle wyskoczył jakiś ciemny, wielki kot. Był to chyba lampart, o dużych cętkach, a oczy jego lśniły złotą poświatą. Na chwilę zagrodził jej drogę, po czym wszedł za pień i zniknął.
Sigma stała przez chwilę. Drugi raz tej nocy straciła na ułamek sekundy rozum i nie pojmowała, o co chodzi.


- Wujku, wiesz coś o tym? - spytała Gerarda, gdy dotarła do kryjówki i opowiedziała mu o tajemniczej postaci. Był świt, niebo zakryło się różową poświatą.
- Co się stało? - usłyszeli za sobą znajomy głos. To była Meteora, obok niej stał Nyeusi.
- Urodziliście się w tej dżungli? - zapytała czarnooka lwiczka.
- Tak.
- Wasi przodkowie tu żyli?
- Tak.
- Znacie tutejsze legendy?
- Tak.
Sigma westchnęła i rzekła:
- Wracałam znad wodospadu, który jest kwadrans drogi stąd. Drogę zagrodził mi duch, chociaż nie wiem, co to było. Była północ.
Meteora położyła się, westchnęła i rozpoczęła opowieść.
- To był duch rozbójnika Alfajiriego. Przed wiekami był postrachem całej dżungli, razem ze swą bandą. Na jego głowę wyznaczono nagrodę, ale nie kusiła nikogo - bali się, że jego banda się zemści. Siał niezgodę, strach i terror. W końcu wezwano wojowniczkę - siostrę Alfajiriego, Harakę. Przybyła do jego siedziby. Kiedy banda się wymknęła na polowanie, Alfajiri i Haraka obserwowali rzekę płynącą w dolinie. Zbój się wychylił, lamparcica go popchnęła i... dżungla była uwolniona od ciemiężyciela. Przyszło kilka zaprzyjaźnionych z siostrą słoni, które staranowały zbójników. Haraka dostała własne, duże łowisko, a słonie towarzyszyły jej w życiu. 
Matumaini i Vita krzyknęli:
- Opowiedz coś jeszcze, coś jeszcze!
- No dobrze. Opowiem wam o Witusie Czarnym. To nie jest legenda. To wydarzyło się naprawdę. Chociaż... nikt nie wie.
W tej dżungli tej żył lampart, którego zwali Witusem Czarnym. Chodził na nauki czarnej magii do pewnego czarownika, a kto opuszczał szkołę dziesiąty, dostawał wszystkowiedzącego chrabąszcza. Wielu wierzyło, że był to sam diabeł. Takiego dostał nasz bohater.
Witusa uważano go za czarodzieja, chociaż dobrze się nie uczył owej diabelskiej magii. Ale nauczył się paru sztuczek, którymi wprawiał w zdziwienie i osłupienie. O tej mówiło się najwięcej: kładł kostkę okapi na ziemi, dmuchnął w nią i zaraz zamieniała się w pięknego, grubego zwierza. Ale jeśli tylko chciał ją zjeść, rozpływała się w powietrzu. Ale były sztuczki też o wiele bardziej diabelskie, niektórzy twierdzili, że wskrzeszał umarłych.
Z czasem Witus chciał się pozbyć owada. Na próżno. Ale miał pomysł.
Była powódź, woda pokryła cały las, strumień płynął wartko jak nigdy, zamienił się w rzekę. Czarny wrzucił tam chrabąszcza. Zawrócił i usłyszał głos:
- Gdybyśmy nie uciekli, utopilibyśmy się!
To był ten chrabąszcz! 
Innego razu był pożar, Czarny wrzucił chrabąszcza w ogień, po czym znów usłyszał głos:
- Gdybyśmy nie uciekli... - lecz chrząszcz nie dokończył, bo złapał go właściciel i próbował zmiażdżyć, ale nie uśmierciło to owada; był przecież diabłem.
Witus zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Co stało się z chrząszczem - nikt nie wie.
Vita siedziała wtulona w Matumainiego, ze strachu. Reszta lwiątek była zafascynowana legendą.
- Opowiem jeszcze jedną historię. Właściwie, to nie jest historia.
- Opowiadaj, prosimy! - krzyknęły Betha i Ahadi.
- W pobliżu Kościelca, na ścieżce, podczas polowania zginął lew. Nikt nie wie, jak, czy spisek, czy co inszego. Od tego czasu, na tej ścieżce ukazuje się duch lwa pozbawionego głowy. Kiedy ktoś tam się zapuści o północy, widmo toruje mu drogę. Po pewnym czasie wraca w gęstwinę.
Ta krótka opowiastka jednak zamąciła lwiątkom w głowach. Zaraz zadawały pytania: Gdzie jest Kościelec, gdzie ta ścieżka?
- Kościelec to góra, która wygląda jak trójkątny kamień o ostrych ścianach. Jest jedno zastrzeżenie: nie można się tam zapuszczać w grupie.
- A ten Kościelec? - zapytała Vita, kręcąc jasnym ogonem.
- Widać go nieźle z okolic wodospadu, w którym kąpała się Sigma. Jak już mówiłam, jest to wielka skała ostrych, stromych ścianach.

Następnego dnia, Kavi i grupa nastoletnich lwów poszli popatrzeć na Kościelec. Natomiast Nyeupe, Sigma i reszta paczki zostali pod opieką Mayi i Meteory, Gerard poszedł coś upolować. Betha rozmawiała dość niefrasobliwie z Ahadi i Vitą, Kijivu wolała bawić się z Matumainim. Nyeupe położył się obok omszałego kamienia. Spływały na niego brązowe, długie pnącza o różowych kwiatach. Sigma podeszła do jasnego lewka.
- Czyli... ty... naprawdę jesteś w-we mnie... zakochany? - zapytała czarnooka. Nyeupe kiwnął głową i zerwał nieco różowych kwiatów z pnączy. Włożył jednego jej za ucho.
- Dzięki - mruknęła nieśmiało, i zarumieniła się. Dobrze, że była lwem, bo gdyby była istotą bez sierści, jej twarz wyglądałaby jak truskawka.
- Nie sądzisz, że to... troszeczkę dziwne? Jesteś ode mnie młodszy.
- Dziwne? Nie, kocham cię niezależnie od wieku. - mruknął z cieniem zniesmaczenia w głosie. Czemu musiała o to pytać tak od razu?
Sigma kątem oka zauważyła, że mrugnął do niej.
Wstał i przytulił się do niej. Sigma zrobiła to samo.
- Może się pobawimy? - zapytała, i ustawiła w pozycji bojowej. Nyeupe spojrzał na nią z politowaniem. Nagle usłyszeli czyjś radosny krzyk i odgłosy szeleszczących paproci. Do lwiątek podbiegły Betha i Ahadi.
- Szybko, mamy jedzenie!
Lwiątka wybiegły zza kamienia i ujrzały Gerarda ze zdobyczą: maleńkim słoniątkiem i małpą, którą przyniosło jakieś wielkie ptaszysko. 
Zjedli część słoniątka, po czym zabrali się za małpę. Sigma z trudem połykała kawałki delikatnego mięsa, patrzyła się tylko na Nyeupego, który gryzł kości. Powiedziała "Dzięki, było pyszne" i poszła za kamień. Za wcześnie zadała to pytanie: "Czy to nie dziwne? Jesteś ode mnie młodszy"... nie, w ogóle nie powinna zadawać była tego pytania. Z rozmyślań wyrwał ją głos Nyeupego: 
- Hej! Co tak myślisz?
- Ach, nic. - skłamała Sigma. Przytuliła się do niego i spytała:
- Kochasz mnie?
- No jasne. - po czym oboje zasnęli w swoich objęciach. 
                                                                                                                                  

Cóż, jeśli chodzi o legendy - inspirowałam się dwiema górnośląskimi legendami: o rozbójniku Koźle i czarodzieju Chrabąszczycu. Znalazłam je w książce "Legendy Górnego Śląska". Zapraszam do lektury!
 I jeszcze link do piosenki jednego z moich ulubionych zespołów: klik!
Czekam na 3 komentarze :)

sobota, 10 listopada 2012

4. Wspomnienie blizny

Kaviemu strasznie nie chciało się spać. O północy, wymknął się do dżungli.
Jakoś dziwnie chciał się spotkać z Mayą, Gotharem i Meteorą. Szedł przez las, myśląc, gdzie oni mogą być. Szedł na ugiętych łapach, pod liśćmi paproci, bardzo cicho. Co jakiś czas z góry odzywały się wrzaski małp. Gwiazdy świeciły jak tysiące lamp.
Doszedł do polany, gdzie spotkał całą grupę. Na gałęzi, okrytej kobiercem kwiatów, leżała Maya. Ukrył się pod paprocią, aby go nie ujrzała.
Śpiewała. Miała głęboki, tajemniczy głos. Wyciągała łapy, potrząsała ogonem, uśmiechała się z satysfakcją. Na lianach siedziały bajecznie kolorowe papugi, strząsając na nią równie bajeczne kwiaty. Towarzyszył jej czyjś głos, zwłaszcza w czasie refrenu.

Zawsze, zawsze,
wiesz, że chcę być z tobą,
ale czy znajdziemy czas dla siebie?
Za każdym razem, gdy chcemy być razem,
coś nam przeszkodzi...

Re: Bo wiem,
że mnie chcesz...
bo wiem,
że mnie chcesz...

bo wiem dobrze,

że mnie chcesz!
Wiem dobrze,
że mnie chcesz!

Ale chcesz,
abym się stała tym, kim nie jestem...
Ale chcesz,
abym się stała tym, kim nie jestem...
Ale chcesz,
abym się stała tym, kim nie jestem...
Ale chcesz,
abym się stała tym, kim nie jestem...

Widziałam cię,

jak odchodziłeś,
wiem, że wybrałeś kogoś innego więcej chcąc...

Nienawidzę cię,
ale wiem,
że jestem twoim ptaszkiem...

Bo wiem,
że mnie chcesz...
bo wiem,
że mnie chcesz...
bo wiem dobrze,
że mnie chcesz!
Wiem dobrze,
że mnie chcesz!

Ale chcesz,
abym się stała tym, kim nie jestem...
Ale chcesz,
abym się stała tym, kim nie jestem...
Ale chcesz,
abym się stała tym, kim nie jestem...
Ale chcesz,
abym się stała tym, kim nie jestem...

Popatrz na mnie,
przyjrzyj się z zewnątrz,
jeśli ci się podobam,
zostaw ją...

Możemy być razem
znajdziemy drogę...
Mogę być tylko aktorzyną...

Bo wiem,
że mnie chcesz...
bo wiem,
że mnie chcesz...
bo wiem dobrze,
że mnie chcesz!
Wiem dobrze,
że mnie chcesz!

Kavi przez chwilę stał jak zahipnotyzowany, w głowie kołatały mu się słowa piosenki. Po chwili wrócił na ziemię. Z krzewów wyszła Meteora, to jej głos towarzyszył wokalowi Mayi. Położyła się na tej samej gałęzi, i spojrzała w stronę Kaviego. Modlił się, aby go nie ujrzała. Jednak go nie widziała. Zeskoczyła z gałęzi i pobiegła w las, za nią pomknęła Maya.
Nagle usłyszał za sobą czyjś głos:
- Co ty tutaj robisz?
Cudem nie dostał zawału. Odwrócił głowę i zobaczył Gothara, patrzącego się na niego ponuro.
- Słyszałeś Mayę? - zapytał jeszcze nadal przerażony Kavi.
- Taak... śpiewa to każdej nocy. Nie mam pojęcia, dla kogo. Ostatnio jakoś się na mnie ogląda. - mruknął Gothar bezbarwnym głosem. Jego oczy, pozbawione wyrazu, były dziwnie podkrążone.
- Zarwałeś noc, że masz takie cienie pod oczami?
- Można tak powiedzieć. - po czym złoty lew zerknął na niego. Przeszywał go tym spojrzeniem jak sztyletem. Kavi mruknął "Cześć" i pobiegł w kierunku kryjówki.
Po drodze spotkał jeszcze Meteorę i Mayę. Siedziały przy palmie, i rozmawiały. Maya sprawiała wrażenie skrajnie załamanej psychicznie.
- Czemu nikt nie chce z tobą rozmawiać? Czemu wszyscy się od ciebie odsuwają?
- Widzisz tą bliznę? - Maya dotknęła swego lewego oka. - Nie wiesz, kto to był Skaza. Władca - potwór... miał taką bliznę. Żył kilka dekad temu. Władał Lwią Ziemią. Wszyscy uznają mnie za jego wcielenie. Nie dość, że był też brązowy, tak jak ja. - mruknęła, najwyraźniej hamując łzy.- To przez tą bliznę... - po czym zaszlochała, ale zaraz potem zaczęła walić łbem w pień, wrzeszcząc:
- Weź się w garść! WEŹ SIĘ W GARŚĆ! - po czym, lekko oszołomiona, usiadła, i zaczęła rozmasowywać sobie głowę.
- Dobrze, nie rób tak, wstrząśnienia mózgu dostaniesz - mruknęła z urazą w głosie Meteora.
- Opowiem ci jeszcze raz, bo chyba nie dotarło do ciebie.- westchnęła i zaczęła opowiadać.
- To było kilkadziesiąt lat temu. Na tron Lwiej Ziemi wkroczył Taka, nazywany Skazą. Zabił brata, Mufasę, żeby zdobyć władzę. Chciał też zamordować syna Mufasy, Simbę. Jego rządy były potworne. Zwierzyna bała się go tak, że uciekła. Polowali z moimi przodkami z Wietrznej Ziemi. Tam było trochę, że tak powiem, więcej żarcia. No to polowali, ile się dało, bo musieli też wyżywić hieny. Po jakimś czasie Lwia Ziemia stała się pustynią. I wtedy wrócił Simba. Zabił Skazę, a jego małżonka Zira chciała go pomścić. Nie udało się. Jej syn Kovu objął władzę, potem jego syn Saturn. Trafiliśmy tutaj, zanim narodził się Kavi, który siedzi tu przy nas.
Kaviemu serce zaczęło walić jak kilof. Ale Maya kontynuowała opowieść.
- Taka miał taką samą bliznę jak ja, też na lewym oku. Lwy uważają mnie za jego wcielenie, że jestem zesłana z piekła, od szatana. Też był brązowy, tak ja. Ale wszyscy patrzą na mnie z zewnątrz. Nie znają mojego charakteru. Nigdy bym nie zabiła nikogo. Chyba, żeby ktoś zagroził temu, któremu mi oddano pod opiekę. Tak mi powiedział Gothi, on to ma łeb. Mądrości... - dodała i skończyła opowiadać. Poszły bez słowa do jakiejś groty w ścianie płytkiego jaru, za nimi skradał się Kavi.
Jaskinia była bardzo długa. Kiedy dotarły do komory, przystanęły. Pośrodku znajdowało się małe jeziorko, bijące jasnym światłem. Siedziało przy nim coś, co przypominało ducha białego lwa. Obserwował jeziorko.
To nie była woda. Wyglądało to jak materia słoneczna, roztopione złoto, biło chłodnym powietrzem.
Maya zrobiła coś dziwnego. Powiedziała coś do ducha, który podał jej małą, lśniącą kulkę. Lwiczka wrzuciła ją do jasnej materii. Meteora zanurzyła głowę.
Po paru minutach ją wynurzyła. Maya szepnęła:
- To wspomnienie jest bardzo ważne.
Po czym odeszły. Duch otworzył wielkie, szare oczy, otoczone ciemnymi obwódkami, położył się, a jego biała grzywa dziwnie jaśniała. Syknął:
- Sam to zobacz. To twój pradziad.
Kavi zanurzył głowę we wspomnieniu. Odetchnął zimnym powietrzem.
Przed jego oczami ukazała się sawanna, w tle potężna skała. To była Lwia Kraina, za którą tak tęsknił.
Na kawałku wypalonej przez słońce ziemi bawiło się kilka lwiątek. To były: Sarabi, Sarafina, Taka, Mufasa i Zira. Goniły się.
Wszystko było teoretycznie dobrze. Nagle obraz rozmył się, a jego oczom ukazała się ciemna jaskinia. Taka, wkraczający w wiek nastoletni, siedział w ciemnym kącie. Rozmawiał z Sarabi.
- Jak mogłeś to zrobić? Wiesz przecież, że jesteśmy narzeczonymi, a ty... ty... przytulałeś się do Ziry...
- Proszę, nie rób mi tego. Nie wyrzucaj mnie ze swej pamięci... Zira, chodź tu... - sapnął Taka, gdy do jaskini wkroczyła siostra Sarabi.
- Nie martw się, Sari. przecież jesteśmy siostrami... nie powinniśmy się pogodzić?...
- Ty jędzo! Zdradzasz mojego Takę, a teraz mówisz, że mamy się pogodzić? Tak?!! Wynocha stąd!! - ryknęła Sarabi i rzuciła się na Zirę. Wyrwała jej spory kawałek prawego ucha. Taka podszedł do lwic, a Sarabi uderzyła go pazurem w lewe oko. 

Błysnęły dwie krople krwi, a Sarabi ryknęła:
- JUŻ! WYNOCHA! Idź ze swoją KOCHANĄ ZIRKĄ! - po czym wybiegła zapłakana z jaskini.
Taka miał długą, pionową ranę na lewym oku, z której skapywała strużka krwi.
Jaskinia rozpłynęła się w ciemności.
Teraz ukazała się Lwia Skała.
Była noc, padał deszcz. Taka był już dorosły, mówił do lwic:
- ... niestety, strata Simby jest dla mnie tragedią osobistą. Ale nastają czasy, kiedy lew i hiena obejmą rządy!
Skaza wskoczył na szczyt Lwiej Skały i zaryczał. Pod skałą Kavi ujrzał sylwetkę lwa. To był duch Mufasy...
Obraz znowu okrył się kurtyną czerni. Wynurzył głowę z zimnej masy. Duch nadal leżał, z otwartymi oczami. Pokazał mu wyjście z jaskini, a na ścianach korytarza zalśniły setki drobnych, złotych światełek, które oświetliły mu drogę.
Jak najszybciej, wybiegł z groty i udał się do kryjówki. Po drodze nikogo już nie spotkał.



Notka chyba fajna, nie? :D Wiem, mało obrazków na tym blogu, więc postaram się, aby było ich więcej. Piosenka Mayi ma melodię i rytm tej: KLIK.Tekst jest oparty na tekście oryginału.
P.S. I... jak właściwie brzmiało przemówienie Skazy? Nie pamiętam za bardzo :/ 
     

poniedziałek, 5 listopada 2012

3. "...skąd się tu wzięliście?"

Na polanie siedziało z tuzin lwów, niewiele starszych od Kaviego i Sigmy.
 Wszystkie oczy zwróciły się ku nim. Kolorowa papuga, siedząca na ramieniu jednego z samców, obsypała przybyszów jaskrawożółtymi kwiatami.
Spodziewali się innego powitania. Lwice podbiegły do lwiątek, zachęcając je do zabawy. Samce krzyczały coś w dziwnym języku. Na polanę zeszło stado gerez, o czarnych twarzach, jasnych podbrzuszach, bokach rudych, a grzbietach barwy szarej. Miały wyjątkowo długie ogony. Trzymały w rękach wielkie liście palmowe. Usiadły na ziemi i gałęziach i zaczęły wymachiwać liśćmi na powitanie nowych. Spadały kwiaty i owoce, kilka lwów wypiło wody z kokosowych łupin. Świętowanie przerwał jasnozłoty lew o ciemnobrązowej grzywce i zapytał: 
- A skąd wy jesteście?
- Z Lwiej Ziemi - odpowiedział Gerard. Kavi zobaczył, że jest podobny do owego lwa.
Wszyscy ucichli na sekundę, po czym znowu zaczęli skakać ze szczęścia i krzyczeć. Gerezy i papugi obrzucały kwiatami przybyszy z takim zapałem, że musieli je odganiać. Teraz hałas uciszyła brązowozłota, szczupła lwica o wielkich oczach, również obsypana kwiatami.
- Cicho bądźcie! Z Lwij Zemiji jestescie? Brawo, swiętowajce razem z nami! - miała wyjątkowo dziwny akcent.
- No tak, Malkia, masz rację! Jesteśmy z Wietrznej Ziemi! - krzyknęła jasnobrązowa lwica, młodsza wyraźnie od lwicy mówiącej gwarą. - Ja jestem Maya, a to moja kuzynka Malkia ze strony babki mojego taty.
Kavi miał lekki zamęt w głowie. Pożegnali się, i poszli szukać kryjówki i czegoś do zjedzenia.
Po chwili znaleźli skrzyżowanie ścieżek, które tworzyło maleńką polankę, nad nią wisiało sporo pnączy. Położyli na nich parę liści palmowych. Gerard zbierał mokre liście z ziemi, które uformował jak niskie murki. Do pomocy zabrało się kilka rudych gerez.
Pozwolił lwiątkom iść do owych lwów. Słychać było ich dość głośne rozmowy, więc odnalezienie ich nie było trudne.
Maya i Malkia rozmawiały ze sobą, reszta lwów chyba na nich czekała. Natychmiast przywitały ich przyjazne okrzyki.
- Chcielysmy se wam psedstawic, ale goszcie majom pirwszenstwo - powiedziała Malkia.
- Ja jestem Kavi, to moja siostra Sigma - rzekł wielce poważnie Kavi - jestem synem króla Lwiej Ziemi.
Dwie gerezy wzięły świeże liście palmowe i rozpostarły je nad Kavim i Sigmą.
- Te dwa lwiątka, to dzieci lwicy Omegi, Betha i Ahadi - kolejna partia przyjaznych krzyków - a te trzy szare to moi kuzyni, mianowicie: Matumaini, Vita i Kijivu. Ten jasny samczyk to Nyeupe, też mój kuzyn.
 Malkia patrzyła się podejrzanie w złote oczy Nyeupego. Tak, wszyscy czuli, że jest lwem magicznym. Spuścił oczy i wbił wzrok w mokre liście.
- Ja, jak wiecie, jestem Maya, to moja kuzynka Malkia. - po czym wskazała na śmiejącego się, dość młodego lwa o długiej, ciemnobrązowej grzywce i cynamonowej sierści. - To jest Simon.
Simon przestał się śmiać, popatrzył tylko na Sigmę i wrócił o rozmowy ze złotym lwem.
- Lew, który chyba jest zbyt zajęty rozmową z towarzyszem - powiedziała zlośliwie Maya - to Gothar. To on się pytał, skąd pochodzicie.
Gothar miał duże, czarne oczy, które szybko zwrócił w kierunku lwiątek. Następnie wskazała na trzy samce o szarawym futrze i brązowej grzywie, i rzekła:
- To Hasira, Erevu i Kufu. Są najstarsi.               
Jeden z nich, chyba Hasira, wypiął dumnie pierś.
- To Tamaa, najmłodsza. - Maya wypchnęła na przód bardzo onieśmieloną, kremową lwicę, która szybko schowała się pomiędzy Simonem i Gotharem. 
Jednak wśród zgromadzonych nie były same lwy. Kavi wypatrzył dwa... lamparty.
Jeden z nich, o czarnej sierści, przedstawił się jako Nyeusi. Obok niego siedziała nieśmiała lamparcica, o normalnym ubarwieniu, i powiedziała lekko onieśmielona:
- Mam na imię Meteora... jestem siostrą Nyeusiego. 
- Jak się... - zaczęła Sigma, ale nie dokończyła, bo Maya sapnęła:
- Opowiem wam. - i zaczęła:
- Mieszkaliśmy na Wietrznej Ziemi. Tam większość z nas przybyła na świat. Żyliśmy w spokoju i dobrych stosunkach z Lwią Skałą. Ale pewnego dnia stało się coś strasznego. Było to kilka lat przed naszymi narodzinami.
Na Wietrznej Ziemi zjawił się duch wilka. Wszedł w ciało jednego z naszego stada. Nie mógł panować nad własnym umysłem, był podporządkowany duchowi. W czasie dnia i innych faz księżyca był normalnym lwem. Ale w kiedy nastała pełnia, zmieniał się w potężnego wilczura. Nic nie mogło oprzeć się jego sile. Zabił kilka lwic, po czym zbiegł.
Lew umarł, ale duch przeżył. Błąkał się po ziemi, pozbawiony ciała. W końcu znalazł pewnego młodego lwa, którym owładnął. Kiedy wy się narodziliście, był nadal w jego ciele. Lew zmienił się bardzo. Pokonał go pewien Nyeupe, który siedzi wśród was.
Spojrzeli na Nyeupego, który znów wbił spojrzenie w ziemię. Maya kontynuowała.
- Giza, lew opętany przez wilka, przeżył. Ale ducha nic nie może uśmiercić. Nawet potężne zaklęcia... Lecz wróćmy do rzeczy. Wilkołak przybył znowu na Wietrzną Ziemię. Zabił kilka orłów, lwic i wiele antylop. Stado stanęło do walki z nim. Nic to nie dało. Wdarł się do ciała przywódcy, i zbiegł. Uciekliśmy. Nikt nie wie, jak. Trafiliśmy do jakiejś jaskini, aby odpocząć. I przenieśliśmy się tutaj. 
Skończyła opowiadać. Gothar kiwał głową, a Simon patrzył się na Mayę z lekkim niedowierzaniem. Czyżby dziwnie ubrała wydarzenia w słowa? 
- A więc... znaleźliście się mniej więcej w tym samym czasie, co my. Może trochę wcześniej. - mruknął Kavi.
- Tak - sapnęła Maya - a teraz idźcie. Musimy porozmawiać. 
Lwiątka zawróciły do kryjówki.


*

Tymczasem na Lwiej Skale, Saturn spał. Nagle wypalony skorpion na szyi zapiekł go tak, jakby go przypalano. Wrzasnął, a przed oczami zobaczył twarz wilkołaka.
Szary, wydłużony pysk miał otwarty, w świetle księżyca błyszczały białe, długie na cztery cale kły. Czerwone oczy patrzyły wściekłym wzrokiem prosto na niego, a kilkucentymetrowe pazury wpijały się powoli w brzuch. Nagle na potężną twarz wilka skoczyło kilka lwic, a Mamba doskoczył mu do grzbietu. Wilk zawył przeraźliwie i uderzył jedną z lwic. 
To była Azra. Uderzyła głową w klatkę piersiową Saturna. Po chwili szary potwór wyskoczył jednak z jaskini. 
- Jednak - szepnęła Sheila - ten wilk... on... wszystko jasne... bolał cię tatuaż?
- Tak.
- Busara mi to mówił. Ten potwór... musiał przekazać moc Shetani, nie posiadając władzy nad jej ciałem. A te znaki mają moc. Bolał cię wcześniej?
- Nie. A raczej nie tak mocno. Wiem, że tej samej nocy, kiedy piekł mnie ten skorpion, wilk mordował kogoś. Czyli... on pokazuje, czy duch jest rozwścieczony... kiedy przelewa krew. - uświadomił sobie Saturn.
- Dobrze, lepiej idźmy spać - oświadczyła Sheila i położyła się obok Mheetu. 

Ujasiri był już przemieniony w lwa, ale nadal za bardzo nie wiedział co się dzieje. Nagle usłyszał znajomy głos:
- Szybciej, chodź, Ujasiri! Czemu się tak włóczysz po nocy?
To był Veri. Skinął na jasnego lwa łapą, lecz on niechętnie powstał z miejsca i ruszył w kierunku oddalającego się Veriego. 
Wiedział, że ich szczęście nie potrwa długo. Nikt nie wiedział, że został opętany przez wilka. 
- O co chodzi z tym wszystkim? - mruczał sam do siebie. Nie musiał czekać na odpowiedź. 
- Ty... jesteś wilkołakiem.
To był Mortem. Usiadł na ziemi i zaczął opowiadać.
- Widzisz tą szramę? - wskazał na swoją łopatkę; widniała na niej spora, długa blizna. - To też przez wilka. Opowiem ci, jak się w ogóle tu znalazł.
Wziął głęboki oddech, odgarnął czarną grzywkę z czoła. 
 - To było niezwykle dawno, przed powstaniem Lwiej Ziemi. Światem i jego ochroną zajmowały się duchy, które czuwały na nas z nieba. Wśród nich był duch, który sprawował pieczę nad - o dziwo - złem. Zbuntował się przeciwko innym, przez co został ukarany i wygnany na ziemię. Żył pod postacią wilka. Pewnej nocy został zabity przez założyciela Lwiej Ziemi. Ciało było martwe, ale duch, jak to duch, przeżył. Błąkał się po ziemi przez wieki, aż w końcu ktoś, wyjątkowo głupi i naiwny, podarował mu własne ciało i duszę. Duch zła mógł osiągać prawie lwią postać, ale też nie do końca. W końcu wdarł się do ciała pewnego lwa. Miał na imię Seth, był ojcem Mufasy. Ale wymknął się z ciała Setha z nieznanych przyczyn. Znalazł kolejne, i kolejne... był w innych lwach od narodzin do śmierci. Aż wkroczył w ciało Gizy, naszego towarzysza. - Mortem wziął jeszcze kolejny oddech i kontynuował:
- Wydawałoby się, że duch owładnie nim do tego stopnia, że Giza już nie będzie dawnym Gizą. Lecz pokonał go Nyeupe. Trafił w niego silnym, starym zaklęciem, gdy Giza był przemieniony. Wilk znów stał się słaby i pozbawiony mocy. Utrzymywał się przy życiu dzięki niewielkiej pomocy swego sługi, który zbiegł, kiedy dowiedział się, że duch wkroczył w innego lwa. W ciebie. Nie wiem, jak wydostać go z ciebie, braciszku. - po czym przytulił go do siebie.
- Musisz na razie z tym żyć - dodał bezradnym tonem i poszedł do termitiery. 
A już niedługo ktoś musiał zniknąć z jego życia...


Wydaje mi się, że notka jest beznadziejna. Dzisiaj tak ponuro na dworze, nic mi się nie chce -,- Ale mam link do fajnej piosenki:

piątek, 2 listopada 2012

2. Podstęp

Leżał na trawie, gdy nagle poczuł przeraźliwy, rwący ból w każdej części ciała. Ryknął z bólu, otworzył oczy, i ujrzał coś potwornego.
Jego futro stało się ciemnoszare, długie; jego łapy stały się bardzo smukłe, palce zakończone czterocalowymi pazurami. Spojrzał w kałużę. Jego oczy były krwistoczerwone, świecące jak płomienie.
Stał się wilkołakiem.
Wstał na mocne nogi i pobiegł, czując zapach mięsa. Kiedy wkroczył na Lwią Ziemię, ujrzał w trawie jakiegoś lwa. Sam był od niego dwukrotnie większy, przetrącił mu kark bez trudu.
Wszystko widziała to pewna stara lwica, o fioletowych oczach. Zaryczała, by odgonić wilka.
Ale ten ryk tylko pogorszył sytuację. Potwór zwrócił na Vitani swe płonące oczy, zawył i rzucił się na nią. Vit była jednak szybsza i pomknęła na Lwią Skałę. Wilk nie zbliżył się już nawet o cal.
Powrócił do zjadania zdobyczy. Po chwili zostały tylko kości. Kiedy zabierał się do ich ogryzania, poczuł ten sam rwący ból.
Był już lwem. Spojrzał na łapy, które były - o dziwo - czyste. Jasna grzywka opadła mu na oczy, kiedy usłyszał krzyk Veriego:
- Ujasiri! Gdzie jesteś?
Zerwał się na równe nogi i pobiegł z powrotem na Złą Ziemię.


*

- Kto to był? Ten lew? - pytał się Kovu Vitani. Ona odrzekła:
- Nie mam pojęcia! Miał taką rudawą grzywę - i zerknęła jakoś niespokojnie na Mambę, który wylizywał Bethę i Ahadi.
- To pewno... - mruknął Kovu, lecz wtedy do jaskini wpadły dwie lwice: Lilianna i Eris.
- Wy! Tak myślałam, wy! - wydyszała wściekła Lilianna. Kovu wybiegł z groty i rzucił się na lwice. Zaczęła się walka. Nadbiegło całe stado Lilianny, by pomścić Damura. Bitwa była naprawdę straszna, bo poszło o przywódcę stada, które żywiło do niego potężne zaufanie i wspierało się na nim. Ale sytuacja stała się trudna, gdy w wir walki wskoczył... Damu!
- Ty... ty... żyjesz! - ryknął Kovu. Damu zaśmiał się.
- No jasne. To był jakiś obcy lew. A moje kochane różyczki - tu spojrzał zalotnie na Liliannę i Eris - nabrały was tą straszną historyjką. Tak, jesteście  b a r d z o  naiwni. Planowaliśmy atak na Lwią Skałę od dawna. Nasz ród zamieszkał tu pierwszy. Moi prapradziadowie widzieli, jak tu przybyliście... jesteście z suchych terenów, wasze panowanie na początku było okrutne... potem, kiedy nastał czas Kijivu, zrobiło się dobrze... wygnaliście nas na pustynię... Próbowaliśmy uderzyć w czasach Setha. Ale i wtedy byliśmy pokonani... wypędziliście nas na Ciemne Wzgórza, i tam trwamy do dzisiaj. Ale chcemy odbudować dawną władzę. I uda nam się to. Mamy przewagę. Nie dość że liczebną, to jeszcze... nieważne.
Nastała ciężka, pełna niepewności cisza. Damu ryknął:
- ATAK! - sam wskoczył na jakiś kamień i krzyczał do lwic: "No dalej! Razem, tak jak was uczyłem!"
Teraz wszystkie lwice rzuciły się na Kovu, a on sam powalił kilka z nich, a jedną z nich zagryzł. Hałas był potworny, słychać było tylko ryki, odgłosy rozdzieranej skóry, tąpnięcia, kiedy lwy upadały na ziemię. 
Po chwili znowu wszyscy się zatrzymali. Pomiędzy stada wskoczyła sama Zindra, z Tabasamu i Nehatrą.
- Albo skończycie - sapnęła - albo ja się tym zajmę. Gee, gdzie jesteś?
Z kręgu lwów wyszedł dumnie Gerard, napinając potężne mięśnie ramion. Stanął obok Zindry, wysuwając dwucalowe pazury.
- Powinien wam wygłosić mowę, którą wygłosił mojemu stadu. Po co się mścić. Po co przelewać krew za kogoś, kto już nie powróci. Nawet, jeśli chcecie przejąć władzę na Skałą... nie pozwolę na to. Wracajcie tam, skąd jesteście - dodała najbardziej jdowitym głosem, na jaki ją było stać. 
Lecz Damu był zaślepiony władzą. Rzucił się na Kovu, mimo tego, że Zindra pogryzła go dotkliwie w tylną łapę. Kovu ryknął do syna:
- Już, Gerard! Zabieraj z groty lwiątka i uciekajcie stąd!
Lew szybko wbiegł do jaskini i wyprowadził młode lwy. Sigma krzyknęła:
- Wujku, czemu uciekamy? 
Lecz on nie odpowiedział. Rozwinął wspaniałe, czarne skrzydła, które zalśniły w świetle księżyca. Kiedy znaleźli się dość daleko od Skały, Gerard rzekł:
- Złapcie się. Nie wiem, czy to się uda, nigdy nie próbowałem...
- Co się ma nie udać?! - zapytała Betha, która wyglądała, jakby za chwilę miała dostać zawału serca.
- Teleportacja.
Lwiątka objęły się w barkach, a lew położył na nich swe skrzydła. Coś krzyknął, wszystkim zakręciło się w głowach. Poczuli, że jakaś potężna siła odrywa ich od ziemi. Mknęli w potężnym wietrze, pośród huku i jakby ryku setek lwów. W końcu spadli na coś miękkiego.
Otworzyli oczy i ukazała im się gęstwina dżungli, leżeli na jej skraju. Gerard gładził sobie skrzydła i powtarzał: "No dalej, no dalej".
W końcu powiedział:
- Jesteśmy miesiąc drogi od Skały... tak, miesiąc.Teraz chodźmy znaleźć jakieś dobre miejsce do ulokowania się. 
Wkroczyli na wąską ścieżkę, prowadzącą w głąb dżungli. Była chyba wydarta przez słonie, w miękkiej ziemi widać było odciski wielkich, okrągłych stóp.
Oczom lwów ukazał się cudny krajobraz. Na wąską ścieżkę, usianą wybojami, kładły się liście setek paproci, różnych gatunków; były duże, z liśćmi przypominającymi skrzydła; były też o liściach długich i drobnych, zielonych, czerwonawych lub niebieskich. Pomiędzy paprociami wyrastały drzewa - większość z nich była niezwykle wysoka, o smukłych, zielonkawych pniach; ich korony były jak wielkie, zielone parasole. Między tymi potężnymi drzewami wyrastały mniejsze, o drobnych, ciemnych listkach. Rosły też palmy z różnych rodzajów. Między pniami i gałęziami wisiały pnącza; oplatały się wokół pni, na gałęziach wędrowały na kolejne drzewa, i tak powstawały jakby leśne trakty i gościńce. Niektóre liany wisiały jak sznury, końcami sięgając ziemi. Były jeszcze inne, które tworzyły naturalne kotary między drzewami. Wokół większych, zdrewniałych pnączy oplatały się mniejsze, giętkie, tworząc jakby warkocze.
 Na gałęziach i lianach przemykały niewielkie małpy, a co jakiś czas z góry słychać było wrzaski, trzepot skrzydeł, i z masy zieleni wylatywały papugi o najróżniejszych kolorach. 
Po kwadransie marszu znaleźli niedużą polankę, nad którą wisiało sporo lian i niższych, omszałych gałęzi. 
Niestety, ktoś już tam był. 



Cóż, wydaje mi się, że notka jakoś niezbyt dobrze wyszła. Liczę na komentarze :D
No... nie mogę zapomnieć też o linku do piosenki: