[Gelithir]
Nagle się obudziłem. Otworzyłem oczy, dysząc. Sprawdziłem, gdzie jestem, czy na pewno to wszystko nie było jakimś dobrym, pięknym snem...Tak, to była rzeczywistość, choć jeszcze do mnie to nie dotarło. Wtulałem się w Alanthira, który spał, cicho sapiąc. Leżałem na miękkim materacu, okryty lekką, rozkosznie ciepłą kołdrą.
Próbowałem przywołać obrazy ze snu, który mnie wybudził. Ale to okazało się niemożliwe; wizja ulotniła się w niebyt. Rozpaczliwie próbowałem złapać choćby jeden obraz z koszmaru, ale ów sen był jak czarny ptak, odlatujący w mrok niepamięci. Po prostu - nie pozostał po nim żaden, nawet najmniejszy ślad...
Odetchnąłem i zmrużyłem swe złote oczy, chociaż był środek nocy, co niosło za sobą kompletną ciemność. Spojrzałem na zegar na ścianie. Brawo... pięć minut po pierwszej...
No nic... spać czy nie? Nie mogłem zasnąć. Tym bardziej, że czarny ptak zdecydował się jeszcze zagościć w mojej pamięci...
Zamknąłem oczy i zacząłem wygrzebywać z pamięci ów sen... i nagle oświecenie... jest... coś, co ujrzałem przed chwilą.
Wizja była niejasna, mroczna i mglista, ale zdołałem jeszcze ją zobaczyć w myślach... kotka, wysoka, z nonszalanckim uśmiechem stojąca na tle szarego widnokręgu. Miała jasnobrązową skórę, karmelową twarz kotki, długie, ciemne, mocno kręcone włosy, ubrana była w długą spódnicę i dżinsową kurtkę. Nie miałem pojęcia, kto to... za kotką stała druga, wyraźnie mniej radosna niż ona. Miała krótkie, czarne włosy, odziana w długą, szarą sukienkę. Wyglądała jak jej zbladła, ponura siostra.
Cała wizja trwała ledwie sekundę, ale była wyraźna. Otworzyłem oczy, wpatrując się tępo w baldachim. Czekałem na zaśnięcie, lecz wiedziałem, że szybko ono nie nadejdzie...
[Mwindaji]
Tymczasem, na Równinie Zebr trwała okropna, silna wichura; takiego zjawiska spodziewano się raczej na Wietrznej Ziemi, oddalonej stąd o blisko sto mil stąd. Siedziałam razem z grupką nastoletnich lwów, w załomie skalnym. Silny wicher targał moje futro. Kushini krzyknął:
- Musimy wracać, inaczej będziemy stąd wywiani!
Lwice nieśmiało wyszły z załomu, lecz tam wiatr szarpał je na boki.
- Nie wyjdziemy, musimy przeczekać! - krzyknęła jedna z lwic.
Ale mój czujny wzrok przykuł kolejny dziwny incydent. Na horyzoncie, a raczej dość blisko, w trawach, ujrzała ciemne kształty, gwałtownie się poruszające. To nie były lwy...
Wiatr zaczął wiać w odwrotną stronę, przynosząc zapach i odgłosy stworzeń. Usłyszałam przeraźliwe dudnienie, potem zza niedużego wzniesienia wyłoniło się wielkie stado antylop.
Gnały z ogromną prędkością, jakby uciekały przed czymś - albo przed kimś. W końcu dotarły do ostańców, które ominęły, a ziemia trzęsła się, jakby za chwilę miała się otworzyć.
- Przed czym one tak uciekają? - wrzask Nyekundu rozdarł powietrze. Krzyknęłam:
- Nie wiem! Nie wieeem!
Kaskazini, jasnobrązowy lew o błękitnych oczach i chorobliwie szybko rozwiniętej grzywie, stanął przez otworem załomu. Kuimba chciała go
zatrzymać, lecz on wystawił ramię w górę i przeczekał, aż antylopy przebiegną.
- Umakini, Kikao! Byłyście u stóp wzniesienia? Przed czym uciekały antylopy?
Jeden z sokołów, Umakini, rzekł:
- Zwierzyna gnała spod wzgórza, gdzie się pasła. W trawach ukazały się trzy czarne kształty; wyglądały jak wielkie małpy owinięte w czarne łachmany i dosiadające karych stworzeń, wyglądających z pokroju jak zebry.
Wszystkie lwy zamilkły. Nic jeszcze nie słyszały o jeźdźcach Netheren...
Nagle ozwała się Kikao:
- Och, te postacie to jeźdźcy Netheren! Poszukują Białego! Chcą go... oddać Norhothowi!
Po czym zatrzepotała skrzydłami i upadła na ziemię.
- Kim są ci Jeźdźcy? - spytałam. Umakini zakryła głowę skrzydłem.
- Nie mam pojęcia! Nie wiem, o czym ona mówi! Ale...
Zamilkła. Usłyszała rżenie konia.
Wszyscy spojrzeli przed siebie. W trawie stało troje Jeźdźców - nakryci czarnymi szatami, na karych, silnych i wielkich koniach.
Jeden z nich wystąpił z szeregu w stronę lwów. Wyjął ze skórzanej osłony lśniący, ciężki, srebrny miecz, wysadzany szmaragdami i rubinami.
Spod postrzępionego kaptura wydobył się szorstki, cichy głos:
- Dolina Zachodnia... czy może widzieliście nastoletniego, białego lwa? Złote oczy, czarny cień wokół nich.
Nyekundu podszedł do niego, warcząc.
- Nie. Nie pomagamy szpiegom Norhotha.
Nagle poczuł, że powiedział coś wyraźnie niewłaściwego. Netheren zrzucił kaptur. Lwice pisnęły z przestrachu.
Miał twarz mocno wychudzonego, kościstego lwa o śnieżnobiałej sierści; w fioletowych, zapadłych oczodołach lśniły czarne, pozbawione białek oczy. Tłuste, długie, krucze włosy opadały na jego lica, a ciemne wargi ozdobione kolczykami rozchyliły się, ukazując żółte, ostre kły...
Czerwonooki cofnął się, wpatrując się w wielkie, przerażające, czarne ślepia. Netheren schował miecz, zakrył twarz łachmanami i odjechali.
- Nyekundu, nieźle mu dowaliłeś - mruknęła jedna z lwic.
Wichura nie była już tak silna. Mogli spokojnie i bez większych uszkodzeń ciała dotrzeć do lwich grot.
[Sigma]
Światło księżyca wpadało przez wejście groty, odbijając się moich w czarnych oczach, wyglądających jakby były kompletnie pozbawione białek. Na owe może nieco straszne, ale i piękne oczy opadały kosmyki srebrzystej grzywki.Spojrzałam na sawannę. Była cicha i pusta. Zdecydowałam się wyjść z tej dusznej groty i zaczerpnąć powietrza.
Stąpałam cicho i ostrożnie po skałach, by potem stanąć w wilgotnych, miękkich trawach.
Usłyszałam nagle daleki krzyk, który przybliżał się z każdą chwilą. Po chwili z traw wyskoczył chudy lew, który powalił mnie na ziemię z wrzaskiem.
Po chwili zauważyła, że nie był to lew; był to gepard. Upadliśmy w niewielkie, bagniste zagłębienie.
Dyszał, przygniatając mnie do wilgotnej ziemi. Na szyi nosił rzemyk z dziwnym wisiorkiem z kamienia.
- Nandia? To ty?
- O czym ty mówisz?! - krzyknęłam, zwalając go na ziemię i wstając.
- Nazywam się Dhatanes - powiedział gepard, dysząc. - A ty? Nandia?
- Nie, nazywam się Sigma. Kim jest Nandia? - spytałam, chowając wysunięte pazury.
Dhatanes zamilkł na chwilę, po czym rzekł:
- Moja przyjaciółka, podobna do ciebie... miała te same oczy.
Zapytałam niepewnie:
- Czy ona żyje?
- Ponoć tak - odpowiedział cętkowany kot - ale... sam widziałem... jak ginie...
- Kiedy to było?
- Jakiś rok temu. Była wielką miłością Gothara z Wietrznej Ziemi. Też go bardzo dobrze znałem. Ale oni wszyscy... nie żyją...
Znieruchomiałam. Ten gepard jest niespełna rozumu! Wczoraj wieczorem widziałam z daleka całą paczkę z Wietrznej!
- O czym ty mówisz?!! - ryknęłam jak psychopatka. - Żyją! Wszyscy! Widziałam ich wczoraj, rozmawiałam z nimi! Żyją, żyją!
Dhatanes usiadł na ziemi i zaczął dyszeć.
- Jak to? - pisnął. - Ale... nie...
Upadł. Dyszał, jakby ktoś trzymał mu nóż u gardła.
- Wszystko w porządku? - spytałam lekko zaniepokojona, szturchając łapą kota.
- Tak - ozwał się nagle głos z mroku - ale chyba ma znowu napad.
Z góry bagnistej niecki zbiegł drugi gepard, który usiadł przy Dathanesie i lekko polizał go po twarzy. Orzechowooki wstał i przytulił się do cętkowanego przybysza.
- Dzięki, Allisie - mruknął Dhatanes, trzymając się kurczowo Allisa.
- Nie ma za co, różyczko - szepnął i puścił go. - Kto to? - spytał, patrząc na mnie. - Kim jest szanowna panienka?
- Mam na imię Sigma - odrzekłam twardo, wysuwając pazury. Allis spojrzał znowu na Dhatanesa, który trząsł się lekko.
- Nie martw się o niego... wciąż ma traumę - powiedział czerwonooki gepard.
Podeszłam powoli do Dhatanesa, który zwrócił na moją twarz swe błagalne, smutne, orzechowe oczy.
- Gdzie mieszkasz? - spytał.
- Na Lwiej Skale - odrzekłam pustym głosem.
- To dobrze się składa - uśmiechnął się - bo jesteśmy z Leśnej Ziemi. Fajnie, no nie?
- Tak, bardzo - odpowiedziałam, patrząc na cętkowaną parkę.
- Może ci pomóc go odprowadzić? - wypaliłam nagle. Allis pokręcił głową i powiedział:
- Nie trzeba. Dojdzie o własnych siłach, ale dzięki za propozycję. Może jutro byśmy się spotkali? W południe, nad jeziorem. Co ty na to?
Przez dziwnie wydłużoną chwilę rozważałam tą niezłą propozycję. Odrzekłam raźnym głosem:
- No jasne! Mam nadzieję, że upał nie będzie tak doskwierał. Poza tym na jutro Busara przewidział po południu burze, więc zdążymy przed deszczem.
Allis uśmiechnął się do mnie, Dhatanes, wciąż dysząc, wtulił się w moją klatkę piersiową. Pożegnali się ze mną jak ze starym towarzyszem broni i odeszli w swoją stronę.
[Kavi]
Nie widziałem nic, z wyjątkiem aksamitnie czarnej zasłony mroku. Właściwie... gdzie ja byłem, u licha...?
- Nic ci nie jest? - usłyszałem głos swej ciotki, Nyoki.
Teraz się skapnąłem, że walę głową w ścianę groty i mam szczelnie zamknięte powieki.
Po chwili zdołałem wypowiedzieć:
- Tak, chyba tak...
Nyoka delikatnie odsunęła mnie od ściany i dotknęła czoła łapą.
- Nie masz gorączki - zaśmiała się cicho.
- Mam taką nadzieję! - przytuliłem się do brązowego futra ciotki i wybiegłem na sawannę.
Było kilka minut po świcie; pomarańczowe, ogromne słońce wisiało nisko nad horyzontem, rozsiewając wokół siebie czerwone i żółte światło, które osadzało się na nielicznych chmurach, pokrywając je ozdobnym szalem światła.
Odetchnąłem świeżym, porannym powietrzem, idąc przez pokrytą rosą trawę.
Z gęstwin po mojej lewej stronie dochodziły dziwne odgłosy. Zajrzałem tam.
Z żółtoszarych zarośli wychynęła muskularna, srebrna łapa, z ogromnymi, czarnymi pazurami. Potem szczupła, wąska twarz, gęsta grzywka, czarne oczy. No tak... Sigma.
- Co ty robisz? - spytaliśmy chórem, a moja czarnooka siostra wyskoczyła przede mnie.
- Ja? Chodziłem sobie po sawannie, słyszę jakieś szelesty, zaglądam tu i kogo widzę? Ciebie!
Usiadła.
- Ja też rozpoznam cię wszędzie. - mruknęła, i wstała nagle.
Spojrzałem na nią. Śmiała się.
- Co cię tak śmieszy? - spytałem.
Czarnooka upadła i zaczęła się zwijać ze śmiechu.
- Poznałam dwójkę gepardów - powiedziała - dwa samce, a jeden z nich mówił do swego towarzysza "różyczko".
Opowiedziała mi o Dhatanesie i Allisa, o rewelacjach kota na temat śmierci lwów z Wietrznej Krainy, a ja na przemian śmiałem się i poważniałem jak posąg.
- W południu spotykam się z nimi nad jeziorem, na Leśnej Ziemi - zakończyła swą długą relację tymi słowami.
Na chwilę się zatrzymałem
- A ja też mogę? - spytałem. Uwielbiałem chodzić nad jezioro.
Sigma odrzekła:
- Myślę, że z chęcią się z sobą zapoznacie.
Gdy dotarliśmy pod Lwią Skałę, znaleźliśmy wygodne legowisko wśród głazów. Przeczekaliśmy do wpół do dwunastej, pobiegłem oznajmić rodzicom, że udajemy się na Leśną, i wyszliśmy z obrębu Skały.
Sigma prowadziła, nieźle odnajdując ścieżki wśród gęstwin traw. Po mniej więcej piętnastu minutach dotarliśmy do skraju zielonego, głośno szumiącego lasu.
W końcu, punktualnie w południe, przedarliśmy się przez ostatnie gęstwiny dżungli i znaleźliśmy się na trawiastym brzegu błękitnego, rozległego jeziora. Na skale siedzieli Dhatanes i Allis.
Zeskoczyli z wierzchu omszałego głazu i stanęli przed Sigmą. Dhatanes wyglądał, jakby przed chwilą płakał.
- Hejka, Sigma! - oznajmił wesoło Allis, przytulając się do mej siostry.
- Cześć, Dhati! - zagadnęła do orzechowookiego, który witał się nieśmiało ze mną. Odwrócił głowę w jej stronę i przywołał do siebie swego współplemieńca.
- To mój brat, Kavi - Sigma objęła łapą moje barki. - To Dhatanes i Allis, jak już wiesz.
Zamrugałem lekko zielonymi oczami i położyłem się na ziemi, obok skały. Tuż przede mną położyły się tam gepardy i czarnooka.
Nagle Allis zaczął opowiadać jakąś starą historię ze swego dzieciństwa. Wszyscy zaśmiewali się do łez, nawet ponury i wiecznie smutny Dhatanes. Potem Sigma przytoczyła kwiecisty argument i kilka dowcipów, przez co nasza uciecha, opowieści i żarty trwały niemalże do drugiej godziny po południu.
- Cóż, późno się robi - zauważyłem nagle.
Allis spojrzał w niebo i mruknął:
- No, ale chciałem, żebyście jeszcze zostali...
Nagle Sigma wypaliła:
- Czemu? Nie macie... nie macie rodziny? - ostatnie trzy słowa przeszły jej przez krtań z trudem.
Dhatanes złożył głowę między łapami, po czym lekko zadyszał i rzekł:
- Tak. Zamordowały ich lwy z Nocnej Ziemi. Musiałem się chronić na Złej Ziemi. I wtedy zjawił się Allis - z uśmiechem zerknął na czerwonookiego geparda - on był moim wybawcą, moim strażnikiem. Gdyby nie on, byłbym już martwy... - przytulił się do Allisa, mrużąc oczy. Czerwonooki liznął lekko jego cętkowaną grzywkę.
Nadstawiłem uszu. Słyszałem ryk mego ojca, Saturna.
- Wołają nas na Lwią Skałę - powiedziałem - do widzenia, kochani!
Gepardy pożegnały się z nami, i poszły na Wzgórza nad Bagnami. Natomiast my ruszyliśmy na Lwią Skałę.
Witam po kolejnej wyraźnej przerwie.
Moje zdanie na temat rozdziału? Uważam, że ten wyszedł już nieźle. Poza tym wykorzystałam narrację pierwszoosobową - w każdej części notki jako narrator występuje inny lew, lwica lub inna postać z opowiadania. Mam nadzieję, że ta metoda Wam się spodoba <3
Następny rozdział za trzy komki ^^
Jeszcze link do tej świetnej piosenki jednego z moich ulubionych zespołów.
Pozdrawiam :)
Po chwili zdołałem wypowiedzieć:
- Tak, chyba tak...
Nyoka delikatnie odsunęła mnie od ściany i dotknęła czoła łapą.
- Nie masz gorączki - zaśmiała się cicho.
- Mam taką nadzieję! - przytuliłem się do brązowego futra ciotki i wybiegłem na sawannę.
Było kilka minut po świcie; pomarańczowe, ogromne słońce wisiało nisko nad horyzontem, rozsiewając wokół siebie czerwone i żółte światło, które osadzało się na nielicznych chmurach, pokrywając je ozdobnym szalem światła.
Odetchnąłem świeżym, porannym powietrzem, idąc przez pokrytą rosą trawę.
Z gęstwin po mojej lewej stronie dochodziły dziwne odgłosy. Zajrzałem tam.
Z żółtoszarych zarośli wychynęła muskularna, srebrna łapa, z ogromnymi, czarnymi pazurami. Potem szczupła, wąska twarz, gęsta grzywka, czarne oczy. No tak... Sigma.
- Co ty robisz? - spytaliśmy chórem, a moja czarnooka siostra wyskoczyła przede mnie.
- Ja? Chodziłem sobie po sawannie, słyszę jakieś szelesty, zaglądam tu i kogo widzę? Ciebie!
Usiadła.
- Ja też rozpoznam cię wszędzie. - mruknęła, i wstała nagle.
Spojrzałem na nią. Śmiała się.
- Co cię tak śmieszy? - spytałem.
Czarnooka upadła i zaczęła się zwijać ze śmiechu.
- Poznałam dwójkę gepardów - powiedziała - dwa samce, a jeden z nich mówił do swego towarzysza "różyczko".
Opowiedziała mi o Dhatanesie i Allisa, o rewelacjach kota na temat śmierci lwów z Wietrznej Krainy, a ja na przemian śmiałem się i poważniałem jak posąg.
- W południu spotykam się z nimi nad jeziorem, na Leśnej Ziemi - zakończyła swą długą relację tymi słowami.
Na chwilę się zatrzymałem
- A ja też mogę? - spytałem. Uwielbiałem chodzić nad jezioro.
Sigma odrzekła:
- Myślę, że z chęcią się z sobą zapoznacie.
Gdy dotarliśmy pod Lwią Skałę, znaleźliśmy wygodne legowisko wśród głazów. Przeczekaliśmy do wpół do dwunastej, pobiegłem oznajmić rodzicom, że udajemy się na Leśną, i wyszliśmy z obrębu Skały.
Sigma prowadziła, nieźle odnajdując ścieżki wśród gęstwin traw. Po mniej więcej piętnastu minutach dotarliśmy do skraju zielonego, głośno szumiącego lasu.
W końcu, punktualnie w południe, przedarliśmy się przez ostatnie gęstwiny dżungli i znaleźliśmy się na trawiastym brzegu błękitnego, rozległego jeziora. Na skale siedzieli Dhatanes i Allis.
Zeskoczyli z wierzchu omszałego głazu i stanęli przed Sigmą. Dhatanes wyglądał, jakby przed chwilą płakał.
- Hejka, Sigma! - oznajmił wesoło Allis, przytulając się do mej siostry.
- Cześć, Dhati! - zagadnęła do orzechowookiego, który witał się nieśmiało ze mną. Odwrócił głowę w jej stronę i przywołał do siebie swego współplemieńca.
- To mój brat, Kavi - Sigma objęła łapą moje barki. - To Dhatanes i Allis, jak już wiesz.
Zamrugałem lekko zielonymi oczami i położyłem się na ziemi, obok skały. Tuż przede mną położyły się tam gepardy i czarnooka.
Nagle Allis zaczął opowiadać jakąś starą historię ze swego dzieciństwa. Wszyscy zaśmiewali się do łez, nawet ponury i wiecznie smutny Dhatanes. Potem Sigma przytoczyła kwiecisty argument i kilka dowcipów, przez co nasza uciecha, opowieści i żarty trwały niemalże do drugiej godziny po południu.
- Cóż, późno się robi - zauważyłem nagle.
Allis spojrzał w niebo i mruknął:
- No, ale chciałem, żebyście jeszcze zostali...
Nagle Sigma wypaliła:
- Czemu? Nie macie... nie macie rodziny? - ostatnie trzy słowa przeszły jej przez krtań z trudem.
Dhatanes złożył głowę między łapami, po czym lekko zadyszał i rzekł:
- Tak. Zamordowały ich lwy z Nocnej Ziemi. Musiałem się chronić na Złej Ziemi. I wtedy zjawił się Allis - z uśmiechem zerknął na czerwonookiego geparda - on był moim wybawcą, moim strażnikiem. Gdyby nie on, byłbym już martwy... - przytulił się do Allisa, mrużąc oczy. Czerwonooki liznął lekko jego cętkowaną grzywkę.
Nadstawiłem uszu. Słyszałem ryk mego ojca, Saturna.
- Wołają nas na Lwią Skałę - powiedziałem - do widzenia, kochani!
Gepardy pożegnały się z nami, i poszły na Wzgórza nad Bagnami. Natomiast my ruszyliśmy na Lwią Skałę.
Witam po kolejnej wyraźnej przerwie.
Moje zdanie na temat rozdziału? Uważam, że ten wyszedł już nieźle. Poza tym wykorzystałam narrację pierwszoosobową - w każdej części notki jako narrator występuje inny lew, lwica lub inna postać z opowiadania. Mam nadzieję, że ta metoda Wam się spodoba <3
Następny rozdział za trzy komki ^^
Jeszcze link do tej świetnej piosenki jednego z moich ulubionych zespołów.
Pozdrawiam :)