[Nyeupe]
Droga
na Skałę dłużyła się podejrzanie, ale to było tylko omylne wrażenie,
gdyż po niecałej godzinie stanęliśmy przed ciemną grotą. Najwyraźniej
była pusta, lecz po chwili w ciemnościach błysnął diament.
Nie,
to jednak nie był brylant. Z groty wybiegła szczupła, srebrna,
czarnooka lwica, która rzuciła się w moje ramiona ze łzami w oczach.
- Nyeupe! - pisnęła, szlochając bez opamiętania. - Wróciłeś...
Puściła
mnie, oddychając głęboko i ocierając łzy z pięknych, czarnych oczu.
Znowu ogarnęło mnie to znajome, przyjemnie uczucie. Wreszcie ją
widzę...
- Witaj, Sigma. - przytuliłem ją lekko do siebie. Lwica spytała:
- I co z tym Wilkiem? Kim oni są? - wskazała na Tinę i Gelithira.
Lwy podeszły do niej, nic nie mówiąc. Westchnąłem.
-
Nie znaleźliśmy nikogo... poza Dhorubą i Vasakhu... - dwie lwice
przybliżyły się. - Norhoth wypowiedział nam bitwę. Za trzy dni, w nocy.
Musimy zaangażować wszystkich. Rozesłać wieść po wszystkich ziemiach...
Sigma zastygła. Już nie szlochała, tylko zaczęła nerwowo dyszeć.
- Jak? - wychrypiała. - Znowu... ale...
Położyłem jej łapę na łopatce.
- Nie martw się - szepnąłem - nie teraz. A tak właściwie... gdzie są wszyscy? - Na polowaniu - odrzekła niskim głosem Sigma - a teraz chodźcie do jaskini, póki ich nie ma.
[Lilith]
Powietrze, ciężkie i nieruchome, wisiało nad wąwozem jak ciężki woal. Hieny schowały się w cieniu, we wnękach skalnych, próbując uciec przed duchotą. Siedziałam w kępie krzewów, spoglądając na krawędź kanionu. Ściany miały wysokość około dwudziestu sążni*; wyrzeźbione z piaskowców i innych skał, pełne
nierówności, wnęk, żlebów, wgłębień, półek skalnych i kilku pasm ostrych
piargów, które kończyły się na samym dnie. Górę ścian oplatały zielone
pnącza o wielkich liściach, po których biegały nieduże, szarawe myszy.
Szerokim, nieco wklęsłym, piaszczystym dnem kanionu płynął strumień, rzeźbiąc
kamieniste zagłębienie. Wąwóz sprawiał wrażenie martwego i pustego, lecz
wędrowiec zmieniał swe zdanie, gdy zapuścił się wgłąb jaru. Nie znałam
przebiegu strumienia, lecz jakiś kilometr na wschód od naszej kryjówki
skręcał lekko na północ, z czego wywnioskowałam, że kończył się gdzieś
na sawannach, albo jeszcze dalej.
Z rozmyślań i analizowania nawet ładnego krajobrazu zostałam wyrwana przez odległy, wysoki, przeciągły pisk. Dochodził gdzieś z góry, chyba z krawędzi potężnych ścian. Jak na komendę wysunęłam się z kryjówki i spojrzałam w górę.
Nad urwiskiem błysnęło coś jasnego, potem zza gęstych pnączy wyłoniły się... zebry.
Piękne, wielkie, tłuste zebry, najwyraźniej niewidzące hien, których umaszczenie zlało się ze piaskowcami. Przy krawędzi żerowało ich kilka, ale dalej było ich na pewno więcej.
Zza potężnej skały przy strumieniu powoli wyłoniła się Andromeda; wcześniej wytarzała się w piachu, by nie rzucało się w oczy jej szkarłatne ubarwienie. Krocząc nisko przy ziemi, posuwała się dalej, w kierunku żlebu prowadzącego na górę. Gdy tam dotarła, przystanęła i przywołała stado skinieniem łapy.
Poruszyło się tylko około sześćdziesięciu hien; był to klan, do którego należałam. Reszta (około stu dwudziestu) nadal pilnowała wąwozu. No tak... po prostu kilka połączonych stad. Czemu o tym wcześniej nie pomyślałam?
Wymknęłam się spod krzewu i, przeskakując strumień, bezszelestnie ruszyłam ku Andromedzie. Zaczęliśmy się piąć wąskim żlebem, ku krawędzi.
Na samej górze, kryjąc się pod pnączami, ruszyliśmy w kierunku zebr. Zwierzęta chyba czuły nasz zapach, bo stały się niespokojne. Sześćdziesiąt hien mistrzowsko ukryło się pod potężnymi liśćmi, skradając się w stronę zdobyczy, która już była w gotowości ucieczki.
Nagle Andromeda wydała głośny, wysoki gwizd i wyskoczyła z ukrycia, pędząc między zebrami. Za nią wszystkie hieny opuściły schronienia pod liśćmi i rzuciły się na zebry.
Stado kopytnych zaczęło uciekać, lecz zostało otoczone przez hieny. Pod ostrzem naszych zębów padło z dwa tuziny, i tyle wystarczyło.
Zwleczenie mięsa do wąwozu okazało się wyjątkowo trudne, gdyż każda z zebr ważyła około sześciuset funtów**, a że było ich dwadzieścia cztery - dawało to około czternastu tysięcy czterysta funtów tłustego, soczystego mięsa. Gdy jednak owe zdobycze znalazły się nad strumieniem, cały utrudzony polowaniem klan i dzieci, które pozostały w kanionie, miały kilkugodzinną ucztę. Najwyraźniej głód doskwierał hienom od pewnego czasu, gdyż z niesamowitą zachłannością rzuciły się na mięso.
Kamather i Ruena były pierwsze w kolejności do ogryzania kości z resztek, Mduara zabrał się za krwiste wątróbki, których było pod dostatkiem. Strumień spływał szkarłatną krwią zebr.
Mimo obfitości pożywienia zjadłam niewiele, chociaż rozsądek mówił: "Jedz na zapas!". Za to uśmiałam się na zapas z dość suchych dowcipów Mduary. Kama i Ruena siedziały razem z innymi hieniątkami, a bezlitosne słońce powoli chowało się za zachodnim widnokręgiem, by wkroczyć w mroki Kondargothu. Przypomniałam sobie moje dzieciństwo. Wspominam je dobrze; brak rodzeństwa, miłość i opieka ze strony rodziny, opowieści babki o bogach, Starej Erze, o wędrówce Słońca i panowaniu Księżyca. Uwielbiałam te stare historie, co prawda przez setki lat zniekształcane, ale wciąż żywe, przynajmniej wśród naszego narodu. Zamyślona patrzyłam, jak niebo przybiera barwę fioletową i złotą, by potem wkroczyć w szarość zmierzchu i w czerń nocy.
Na samej górze, kryjąc się pod pnączami, ruszyliśmy w kierunku zebr. Zwierzęta chyba czuły nasz zapach, bo stały się niespokojne. Sześćdziesiąt hien mistrzowsko ukryło się pod potężnymi liśćmi, skradając się w stronę zdobyczy, która już była w gotowości ucieczki.
Nagle Andromeda wydała głośny, wysoki gwizd i wyskoczyła z ukrycia, pędząc między zebrami. Za nią wszystkie hieny opuściły schronienia pod liśćmi i rzuciły się na zebry.
Stado kopytnych zaczęło uciekać, lecz zostało otoczone przez hieny. Pod ostrzem naszych zębów padło z dwa tuziny, i tyle wystarczyło.
Zwleczenie mięsa do wąwozu okazało się wyjątkowo trudne, gdyż każda z zebr ważyła około sześciuset funtów**, a że było ich dwadzieścia cztery - dawało to około czternastu tysięcy czterysta funtów tłustego, soczystego mięsa. Gdy jednak owe zdobycze znalazły się nad strumieniem, cały utrudzony polowaniem klan i dzieci, które pozostały w kanionie, miały kilkugodzinną ucztę. Najwyraźniej głód doskwierał hienom od pewnego czasu, gdyż z niesamowitą zachłannością rzuciły się na mięso.
Kamather i Ruena były pierwsze w kolejności do ogryzania kości z resztek, Mduara zabrał się za krwiste wątróbki, których było pod dostatkiem. Strumień spływał szkarłatną krwią zebr.
Mimo obfitości pożywienia zjadłam niewiele, chociaż rozsądek mówił: "Jedz na zapas!". Za to uśmiałam się na zapas z dość suchych dowcipów Mduary. Kama i Ruena siedziały razem z innymi hieniątkami, a bezlitosne słońce powoli chowało się za zachodnim widnokręgiem, by wkroczyć w mroki Kondargothu. Przypomniałam sobie moje dzieciństwo. Wspominam je dobrze; brak rodzeństwa, miłość i opieka ze strony rodziny, opowieści babki o bogach, Starej Erze, o wędrówce Słońca i panowaniu Księżyca. Uwielbiałam te stare historie, co prawda przez setki lat zniekształcane, ale wciąż żywe, przynajmniej wśród naszego narodu. Zamyślona patrzyłam, jak niebo przybiera barwę fioletową i złotą, by potem wkroczyć w szarość zmierzchu i w czerń nocy.
[Sigma]
Weszliśmy powoli do mocno zaciemnionej pieczary, w której unosił się silny zapach brudu, krwi, rozkładu i stęchlizny. Teraz wydawał się silniejszy niż wcześniej.
- Możemy o tym porozmawiać w spokoju? - zawarczałam, siadając w kącie. Nyeupe i dwa lwy usiadły obok niego.
- Tak - powiedział, lekko zachrypnięty. - To są... Tina i Gelithir... moi towarzysze, i jeszcze Dhoruba i Vasakhu.
Do groty weszły dwie lwice: jedna czarna, druga beżowa. Tą czarną pamiętałam aż za dobrze. To była ta wiedźma Dhoruba, która zaledwie dwa lata temu chciała Nyeupego zabić. Taaak... teraz się przymila. Czy tylko ja znam to tak dobrze?
Podeszły do Tiny i Gelithira, sadowiąc się tuż obok. Dhoruba unikała mojego wzroku. No tak... na razie udaje niewiniątko.
- Nethereni obwieścili, że Norhoth rozpocznie bitwę z nami za trzy dni - westchnął Nyeupe. - Nie możemy tu zostawać zbyt długo, musimy wyruszać na poszukiwanie kolejnych magów, jeśli w ogóle ich znajdziemy...
Wgapiałam się w niego jak głupia. Czułam dziwny skurcz w brzuchu.
- Nyeupe... - wychrypiałam. - Ale... zostań ze mną... choć trochę...
Złapałam go za łapę, ale moja wrodzona twardość nie pozwalała łzom na wydostanie się z moich oczu. Spojrzałam na niego. Przytulił mnie z czułością. Teraz dopiero po moim policzku spłynęła łza, torując drogę następnej.
- Zostanę tu - szepnął - ale pójdę. Na razie musimy trochę odpocząć.
Puściłam i z załzawionymi oczami pomogłam mu się położyć. Tina, Gelithir, Dhoruba i Vasakhu ułożyli się obok niego. Położyłam się obok Albinka i lekko liznęłam go w nos. Uśmiechnął się i znowu mnie objął. Przynajmniej był przy mnie...
Nie wiedziałam, ile tak przeleżałam obok niego. Gdy lwy wróciły z polowania, podniosłam się gwałtownie i spojrzałam na nich.
Saturn stanął w wejściu, mierząc nas świdrującym spojrzeniem zielonych oczu. Dopiero potem się rozluźnił i podszedł do nas.
- Nyeupe... - wyszeptał drżącym głosem. - Co ty... co ty tu robisz?
Biały wstał i zdecydowanym krokiem podszedł do przywódcy. Spojrzał mu w oczy i rzekł stanowczo:
- Powróciliśmy z Amostanii. Norhoth wypowiedział nam niedługo bitwę. Musimy ruszać na poszukiwanie kolejnych.
Saturn stał osłupiały, dopiero potem zrozumiał, o co chodzi Nyeupeowi. Usiadł, gestem łapy zapraszając resztę stada do groty.
- A teraz powiedz mi wszystko od początku.
Wgapiałam się w niego jak głupia. Czułam dziwny skurcz w brzuchu.
- Nyeupe... - wychrypiałam. - Ale... zostań ze mną... choć trochę...
Złapałam go za łapę, ale moja wrodzona twardość nie pozwalała łzom na wydostanie się z moich oczu. Spojrzałam na niego. Przytulił mnie z czułością. Teraz dopiero po moim policzku spłynęła łza, torując drogę następnej.
- Zostanę tu - szepnął - ale pójdę. Na razie musimy trochę odpocząć.
Puściłam i z załzawionymi oczami pomogłam mu się położyć. Tina, Gelithir, Dhoruba i Vasakhu ułożyli się obok niego. Położyłam się obok Albinka i lekko liznęłam go w nos. Uśmiechnął się i znowu mnie objął. Przynajmniej był przy mnie...
Nie wiedziałam, ile tak przeleżałam obok niego. Gdy lwy wróciły z polowania, podniosłam się gwałtownie i spojrzałam na nich.
Saturn stanął w wejściu, mierząc nas świdrującym spojrzeniem zielonych oczu. Dopiero potem się rozluźnił i podszedł do nas.
- Nyeupe... - wyszeptał drżącym głosem. - Co ty... co ty tu robisz?
Biały wstał i zdecydowanym krokiem podszedł do przywódcy. Spojrzał mu w oczy i rzekł stanowczo:
- Powróciliśmy z Amostanii. Norhoth wypowiedział nam niedługo bitwę. Musimy ruszać na poszukiwanie kolejnych.
Saturn stał osłupiały, dopiero potem zrozumiał, o co chodzi Nyeupeowi. Usiadł, gestem łapy zapraszając resztę stada do groty.
- A teraz powiedz mi wszystko od początku.
[Hofu]
Czerwona Równina wypełniona była zapachem lekko zrudziałej trawy i kwiatów znad rzeki. Czerwonawa ziemia jeszcze się zieleniła przed nadejściem suszy. Wikłacze skryły się w gniazdach, chowając się przed palącymi promieniami popołudniowego słońca. Ja sama siedziałam przed kopcem, obserwując okolicę. Nie widziałam żywej duszy. Wszystkie lwy siedziały ukryte w ciemnościach termitiery. Tylko ja zamarudziłam na dworze, nie czekając na nic, po prostu siedząc, mierząc Równinę władczym spojrzeniem fioletowych oczu. Tym świdrującym spojrzeniem narzucałam względy innych, ten wzrok powodował, że wszyscy mieli się przede mną na baczności. I mieli rację...
Wysunięte, lśniące czarne pazury drapały suchą glebę, beżowe futro, lekko nastroszone na grzbiecie, lśniło w łunie zachodzącego słońca. Grzywkę odsunęłam niezdarnie na bok, ogon zwinięty w pierścień. Jednym słowem: ja. Hofu Sinnayah, jak brzmiało moje pełne imię. Lwica z fiołkowymi oczami i niesamowitą, lekko ukośną grzywką. Twarda, aż zbyt twarda, przez co nikt nie chciał ze mną zadzierać. Nawet Kushini wiedział, że gdy wyszczerzę moje żółtawe kły, ma być na baczności. Może przesadzam z tą władczością?
Niezauważona, przemknęłam w pobliskie zarośla. Coś zobaczyłam... albo kogoś, jak kto woli nazwać lwa, który chwiejnym krokiem zbliżał się do kopców.
Obserwowałam ją; była to lwica. Wyraźnie przemęczona, chuda, o szarym futrze i grafitowej, puszystej grzywce. Na razie nie mogłam wychwycić więcej szczegółów.
Stanęła zaledwie jard ode mnie i wstrzymałam oddech. Szramy i siniaki na jej ciele nie gwarantowały nic dobrego. Lecz gdy uchyliła ciężkie, czarne powieki, zamarłam. Ujrzałam kolor jej tęczówek. Na dobrego Hewę. Złote oczy. Czarownica, mag, wiedźma.
Stała, rozglądając się i dysząc. Grzywkę odgarnęła w sposób perfekcyjny, iskra zazdrości gdzieś zabłysnęła we mnie. Nie miałam jednak czasu na analizowanie wyglądu przybyszki i obserwowałam jej dalsze poczynania.
Podeszła do kopca, ja natomiast wysunęłam się z zarośli i skradałam się za nią. Gdy byłam zaledwie dwa metry od niej - poczułam dziwne, okropne uczucie, którego nigdy w życiu jeszcze nie doświadczyłam. Potężna fala gorąca uderzyła mnie w pierś, sprawiając, że upadłam pod jej ciężarem. Szara lwica spojrzała na mnie, warcząc i wysuwając potężne, lśniące szpony. Mimo wrogości, bijącej od niej, wstałam i zbliżyłam się. Gdybym była samcem, lwica leżałaby już w moich ramionach.
- Czego tu chcesz? - gdy usłyszałam jej głos, pomyślałam, że żaden inny lepiej nie oddałby jej wyglądu. Niski, ochrypły, arogancki, na początek nieprzyjemny, potem, gdy go zanalizowałam, wiedziałam, że niedługo będzie miodem dla mych uszu.
- Mieszkam tu - odwarczałam, siląc się na podobny głos, ale jej naśladowanie było niemożliwe. Cień zachęcającego uśmiechu przemknął przez jej oblicze. Podeszła do mnie i szepnęła:
- Wpuszczą mnie tu?
Ten sam, niski głos, ale teraz po prostu wspaniały, niesamowity, przyciągający. Spojrzałam jej w oczy. Miałam wrażenie, że przede mną stoi cud zesłany z nieba. Tak, możecie się ze mnie śmiać, nie krępujcie się! No dalej, czekam na salwy śmiechu.
- Na pewno - odpowiedziałam, już nie udając nieprzyjaznego tonu. W swojej krótkiej wypowiedzi zawarłam jak najwięcej ciepła i otuchy, rzeczy, których lwica potrzebowała teraz najbardziej.
- Może pomóc ci wejść? - spytałam już nieco głośniej. Kiwnęła głową twierdząco, pomogłam jej wejść do pustego wnętrza termitiery.
- Właściwie, jak się nazywasz? - wypaliłam, kładąc ją w zagłębieniu skalnym.
- Neireith - odpowiedziała nerwowym szeptem - ale mów na mnie Neir.
Kiwnęłam twierdząco głową. Nikt ze stada nie zauważył przybycia Neir.
- Skąd jesteś? - spytałam, kładąc się obok niej.
- Z Doliny Zachodniej - zachrypiała. W jej pięknych, złotych oczach mignęła iskra tęsknoty i bólu. - Całe moje stado zostało wybite w nocy, zatrzymali mnie i puścili. Nie wiem, kto to był. Nieźle mnie pobili, gdy uciekałam z Doliny.
Spojrzałam na blizny szpecące jej twarz, łapy i grzbiet. Były tylko częściowo zagojone, z jednej nadal lekko sączyła się krew.
- A jak cię zwą? - spytała, poprawiając sobie grzywkę pazurem. Odpowiedziałam:
- Nazywam się Hofu.
Westchnęła i nieco się wzdrygnęła. Mruknęła:
- Hofu... tak się... nazywała moja matka.
Wyraźnie tęskniła za nią, aczkolwiek w jej oczach nie widziałam błysku łzy. Twardzielka... taka jak ja.
Odgarnęłam swoją grzywkę, nie dlatego, by naśladować Neir, lecz włosy po prostu wpadały mi do oczu.
- Masz świetną grzywkę - zauważyła, uśmiechając się przyjaźnie. Pogładziłam jej puszyste włoski i zachichotałam jak te wytapetowane blondynki w różowych szpileczkach. Spojrzała na mnie, znowu przenikając mnie spojrzeniem. Odwróciłam na chwilę głowę, lecz potem znowu nabrałam animuszu i zapytałam:
- Neir... czy ty... jesteś magiem?
Zamrugała powiekami, jak gdyby barwa jej tęczówek była jej nieznana. Po chwili westchnęła i szepnęła:
- Tak. Jestem... ale właściwie... nic takiego nie potrafię...
Szybko chcąc zakończyć rozmowę, odwróciła się do mnie plecami i zasnęła. Nie mając wyjścia, ułożyłam się przy niej i momentalnie zapadłam w głęboki sen.
- Właściwie, jak się nazywasz? - wypaliłam, kładąc ją w zagłębieniu skalnym.
- Neireith - odpowiedziała nerwowym szeptem - ale mów na mnie Neir.
Kiwnęłam twierdząco głową. Nikt ze stada nie zauważył przybycia Neir.
- Skąd jesteś? - spytałam, kładąc się obok niej.
- Z Doliny Zachodniej - zachrypiała. W jej pięknych, złotych oczach mignęła iskra tęsknoty i bólu. - Całe moje stado zostało wybite w nocy, zatrzymali mnie i puścili. Nie wiem, kto to był. Nieźle mnie pobili, gdy uciekałam z Doliny.
Spojrzałam na blizny szpecące jej twarz, łapy i grzbiet. Były tylko częściowo zagojone, z jednej nadal lekko sączyła się krew.
- A jak cię zwą? - spytała, poprawiając sobie grzywkę pazurem. Odpowiedziałam:
- Nazywam się Hofu.
Westchnęła i nieco się wzdrygnęła. Mruknęła:
- Hofu... tak się... nazywała moja matka.
Wyraźnie tęskniła za nią, aczkolwiek w jej oczach nie widziałam błysku łzy. Twardzielka... taka jak ja.
Odgarnęłam swoją grzywkę, nie dlatego, by naśladować Neir, lecz włosy po prostu wpadały mi do oczu.
- Masz świetną grzywkę - zauważyła, uśmiechając się przyjaźnie. Pogładziłam jej puszyste włoski i zachichotałam jak te wytapetowane blondynki w różowych szpileczkach. Spojrzała na mnie, znowu przenikając mnie spojrzeniem. Odwróciłam na chwilę głowę, lecz potem znowu nabrałam animuszu i zapytałam:
- Neir... czy ty... jesteś magiem?
Zamrugała powiekami, jak gdyby barwa jej tęczówek była jej nieznana. Po chwili westchnęła i szepnęła:
- Tak. Jestem... ale właściwie... nic takiego nie potrafię...
Szybko chcąc zakończyć rozmowę, odwróciła się do mnie plecami i zasnęła. Nie mając wyjścia, ułożyłam się przy niej i momentalnie zapadłam w głęboki sen.
[Maya]
Drzewa uginały pod wpływem potężnej wichury, od kilku godzin nękającą Wietrzną Ziemię. Sierść i postura tutejszych lwów już dawno przystosowały się do tutejszych zmian pogody, lecz takiego wiatru nie było, odkąd pamiętam. W myślach ujrzałam obraz Lwiej Ziemi, bezwietrznej, skąpanej w blasku słońca. Skrzywiłam się na samą myśl o tamtym miejscu. Tamtejsze lwy co prawda wiedziały sporo o cierpieniu i mroku, lecz nigdy nie doświadczyły tego co my. Nie były nigdy podległe innym, ta Ziemia była zawsze wolna. Tylko północna-wschodnia część została zagarnięta siłą przez stado Mahalów, pochodzące z Wazi Mchanga. Tylko my - lwy z Wietrznej Ziemi, przysadziste, łowne, o długiej sierści - wiemy, co to prawdziwe zniewolenie.
Siedziałam przed wejściem do groty, pozwalając, by wiatr rozwiewał moje ceglaste futro. Wszyscy skryli się w ciemnej, chłodnej głębi jaskini. Za moimi plecami leżał Kufu, brat Erevu. Otrząsnął się już po stracie opętanego brata, lecz miał zniszczoną psychikę. Nie rozmawiał prawie z nikim. Jedynie wpatrywał się orzechowymi, podkrążonymi oczami w dal.
Nie wiedziałam, która godzina, straciłam rachubę czasu. Słońce było częściowo zasnute przez grube, jasnoszare chmury. Po chwili usłyszałam głos Kufu:
- Dzisiaj jest niedziela?
- Tak - odpowiedziałam - a co się stało?
- Dzisiaj... - jąkał się Kufu - no...
- Wyduś to z siebie - warknęłam.
Szary w końcu zdołał wyrzucić z siebie słowa:
- W niedzielę dwudziestego - dzisiaj - stado Nocnej Ziemi robi obchód naszego terytorium. Będzie okazja.
- Do czego?! - pisnęłam z przerażeniem.
Kufu podszedł do mnie i szepnął mi do ucha:
- Do buntu.
Zamarłam. Lew skinął łapą w głąb jaskini. Z ciemności wyłoniły się wszystkie nastolatki.
- To jak - taktyka ustalona? - spytała Tamaa.
- Chcesz się wtajemniczyć w nasz plan? - zwrócił się do mnie Gothar.
Nie mając właściwie innego wyjścia, przysiadłam się do reszty lwów.
*mowa tu o sążniu staropolskim - 1 sążeń = ok. 1,786 m.
**funt - tu użyłam miary funta livre usuelle - 1 funt = 0,5 kg.
Witam wszystkich.
Rozdział... PRAWIE w terminie :D opóźniony o jeden dzień, ponieważ mój nowy laptop trochę wolno działa, ale to nic. Nie mam niczego ważnego do powiedzenia, poza tym, że kolejny rozdział pojawi się 21 - 24 lipca, a potem wyjeżdżam, powrócę na początku sierpnia.
Mam jeszcze linki do tych świetnych piosenek: link i link.
Pozdro ;3
- Dzisiaj jest niedziela?
- Tak - odpowiedziałam - a co się stało?
- Dzisiaj... - jąkał się Kufu - no...
- Wyduś to z siebie - warknęłam.
Szary w końcu zdołał wyrzucić z siebie słowa:
- W niedzielę dwudziestego - dzisiaj - stado Nocnej Ziemi robi obchód naszego terytorium. Będzie okazja.
- Do czego?! - pisnęłam z przerażeniem.
Kufu podszedł do mnie i szepnął mi do ucha:
- Do buntu.
Zamarłam. Lew skinął łapą w głąb jaskini. Z ciemności wyłoniły się wszystkie nastolatki.
- To jak - taktyka ustalona? - spytała Tamaa.
- Chcesz się wtajemniczyć w nasz plan? - zwrócił się do mnie Gothar.
Nie mając właściwie innego wyjścia, przysiadłam się do reszty lwów.
*mowa tu o sążniu staropolskim - 1 sążeń = ok. 1,786 m.
**funt - tu użyłam miary funta livre usuelle - 1 funt = 0,5 kg.
Witam wszystkich.
Rozdział... PRAWIE w terminie :D opóźniony o jeden dzień, ponieważ mój nowy laptop trochę wolno działa, ale to nic. Nie mam niczego ważnego do powiedzenia, poza tym, że kolejny rozdział pojawi się 21 - 24 lipca, a potem wyjeżdżam, powrócę na początku sierpnia.
Mam jeszcze linki do tych świetnych piosenek: link i link.
Pozdro ;3
Bardzo fajny rozdział! Ciekawe, jak potoczy się wojna z Norhothem. Liczę na krwawy rozdział xD
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę się doczekać następnej notki!
Pozdrawiam!
Damu
Ciekawy i wspaniały rozdział. Czekam na dalszy ciąg, z niecierpliwością. Neri wydawała mi się w pierwszej chwili zła i okrutna, lecz jest spoko (: No i jestem ciekawa walki...będzie mroczno. Świetnie opisałaś polowanie Lilith.
OdpowiedzUsuńCzekam na 39 rozdział i pozdrawiam ciepło. ;)
No i zapomniałam dodać: Witaj w klubie. Mój laptop, choć mam go dwa lata, chodzi trochę wolno i internet też :P
UsuńRozdział był bardzo ciekawy. Szczególnie spodobał mi się segment Hofu i pojawienie się Neir. Ciekawe dlaczego tak szybko chciała zakończyć rozmowę, wydało mi się to podejrzane xD
OdpowiedzUsuńJestem także ciekawa jak potoczy się bunt Kufu, Mayi i reszty.
Pozdrawiam serdecznie i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział:)
Super rozdział!
OdpowiedzUsuńPo prostu świetny!
A i sorrki,że nie komentowałam przez ostatni czas...No mimo iż są wakacje jakoś czasu brak...Tu jestem na ogródku,tu jakaś impra,a tu jeszcze coś :)
Zapraszam na bloga My Lfie na nową noteczke!
Ciekawe! :)
OdpowiedzUsuńPILNIE POSZUKUJĘ DOMU DLA CZTERECH CZWORONOGÓW! Wejdź na: http://ratowanieswiata.blogspot.com/2013/07/o637-4dogs-podaruj-psu-usmiech-pilnie.html i sprawdź! Jeżeli możesz zaadoptować – wejdź. Jeżeli możesz dać psu tylko dom tymczasowy – wejdź. Jeżeli nie możesz zaadoptować – też wejdź! Ponieważ i tak musisz pomóc! BARDZO PILNA SPRAWA, POMOCY!