środa, 3 lipca 2013

37. Zapowiedź bitwy

[Dhoruba]
Gdy stanęłam na werandzie, poczułam przeraźliwe, zimne, okropne odrętwienie całego ciała. Stałam, oddychając płytko i szybko, wdychając silny zapach stęchlizny, bijący od dwunastu Netherenów. 
Z szeregu wystąpił on. Samoth. Na myszatym, szarym koniu, mocno zbudowanym, uprząż i siodło z czarnej, lśniącej skóry zdobionej złotem i srebrnymi ćwiekami. Odrzucił do tyłu czarny, poszarpany kaptur, ukazując swoje upiorne oblicze.
Miał twarz lwa, o nieskazitelnie białym futrze; krucze, pozbawione białek oczy tkwiły osadzone w zapadłych, fioletowych oczodołach. W poszarpanych uszach błyszczały kolczyki z lśniącego metalu; zza lekko naderwanej dolnej wargi wystawał długi, żółty kieł. Na prawym poliku błyszczała wielka, stara szrama, wyglądająca, jakby zadano ją nożem. Na martwe oczy Samotha opadała grzywa gęstych, ciemnych włosów, długich niemalże do pasa. 
Brat przywódcy Jeźdźców popędził swego wierzchowca w kierunku werandy, po czym warknął swoim ochrypłym, wysokim i odstręczającym głosem:
- Witaj, Dhorubo. Norhoth chce się spotkać z Nyeupem za trzy dni, na Lwiej Ziemi, trzynastego lipca, w Tanganice dwudziestego września, dwie godziny przed północą. Proszę - gdybyś mogła, przekaż mu tę wiadomość. 
Wydawało mi się, że zapuściłam w deski werandy korzenie. Stałam jak czarny posąg, nie rozumiejąc słów Samotha. Poczułam, że mój umysł wypełnia pustka. Widziałam tylko, że Nethereni zawracają konie i znikają w ostępach.
Dysząc, wpadłam kilkoma susami na schody, wbiegając na górę z szaleńczą wręcz szybkością. W jednej chwili, zdyszana wpadłam do Nyeupego. Był tam sam.
- Nyeupe... - wydyszałam. - Zejdź na dół... proszę... oni... Norhoth... on... planuje bitwę. Za trzy dni...
Złotooki lew wstał, podszedł do mnie i spojrzał mi w oczy i syknął:
- O czym ty mówisz?!
Zamknęłam oczy, osunęłam się na podłogę i zaczęłam szlochać. Powtórzyłam trzęsącym się głosem:
- Przybyli tu Nethereni... jeden z nich, Samoth, powiedział, że Norhoth chce z tobą bitwy. Za trzy dni, dwie godziny przed północą. Na Lwiej Ziemi. 
Nyeupe zamilkł. Wstałam, opierając się nieznacznie o ścianę. 
- Za trzy dni? - powtórzył dziwnie chrapliwym głosem.
Zmrużyłam oczy, by wycisnąć spod powiek łzy. Po chwili męczącej, ciężkiej ciszy powiedziałam:
- Nie martw, się, Nyeupe. Wezwę tu moich koleżków. Trochę ich jest, a stada też się zgłoszą do walki. Wygramy tę bitwę! - wyprostowałam się i podeszłam do lwa. Złapałam go za przód koszuli i przycisnęłam do piersi.
- Nyeupe! - krzyknęłam natchnionym, lekko ochrypłym głosem. - Nie możemy się poddać, rozumiesz? Wygramy to, a ścierwo Norhotha puścimy z dymem! Nie ostanie się nikt z wrogów! Ja już tego dopilnuję! 
Mówiąc to, gwałtownie go puściłam i zbiegłam na dół bez wyraźnego celu.


[Mwindaji]
Kiedy przedarłyśmy się przez zarośla zarastające okolice wąwozu, zza grubych, jasnoszarych chmur wyłoniło się słońce. Szłam między bokami lwic, tuląc się do nich nieznacznie. Gudrun spoglądała na mnie z niepokojem.
Gdy doszłyśmy nad urwiste brzegi rzeki, spytała:
- Mwindi, daleko stąd do grot? 
- Nie - odpowiedziałam ponurym głosem, strosząc lekko futro i pozbywając się ostatnich diamentowych kropel wody. 
- Poradzisz sobie? - spytały chórem.
- Tak. Dzięki za pomoc - odpowiedziałam już mniej nachmurzonym tonem i poklepałam Inis po łopatce. Uśmiechnęłam się do nich trochę sztucznie i ruszyłam brzegiem urwiska w stronę jaskiń.  
Nadal lekko drżałam, lecz słońce i dość raźny chód wysuszyły całkowicie moją sierść. Po ranach nie został żaden ślad. Ciągle myślałam o tajemniczych, białych lwicach, które opierają się potężnemu pędowi wody, niestraszne im lodowate strumienie. Kim one naprawdę są?
Przestałam zaprzątać sobie głowę tymi dziwnymi myślami i zeszłam po piaszczystej skarpie na brzeg rzeki. Bałam się iść po krawędzi. Nie wiem, czemu. Wychowałam się na skalistych wzgórzach, potem żyłam w górach... teoretycznie ów lęk przed urwiskami powinien już zaniknął, ale wciąż jak pasożyt gnieździł się we mnie. I nie mogę się go pozbyć. 
Kroczyłam wilgotnym brzegiem mętnej, dość wartko płynącej rzeki. Chciałam jak najszybciej dotrzeć do siedziby stada, dlatego puściłam się biegiem, zgrabnie omijając kamienie i muliste brody.
- Tu jesteś! - usłyszałam czyjś głos. Znajomy. To był Khuruna.
- Gdzie ty byłaś, dziewczyno! - krzyknął i nagle zamilkł. - Byłaś przy wodospadzie? - szepnął z zachwytem, oglądając mnie z każdej strony.
- Tak - odpowiedziałam. Khuruna pokiwał głową z uznaniem. 
- Były tam Inis i Gudrun? - wypalił.
Kolejny raz zamarłam.
- Ty je znasz?! - pisnęłam nienaturalnym głosem.
Fioletowooki puknął się w czoło.
- No jasne. Gdyby nie one, nigdy bym się nie dowiedział o tym wodospadzie...
- Byłeś tam dzisiaj?
- Dopiero stamtąd wróciłem... ale Inis i Gudrun nie było. Może gdzieś poszły.
Tak. Zna je. I to chyba bardzo dobrze...
- Czy one mają jakieś... magiczne zdolności? One potrafią się utrzymać w pędzącej wodzie bez żadnej podpory...
Khuruna spuścił głowę.
- One są dziwne. Nie mają złotych oczu, a jakieś tam sztuczki umieją. To z pędzącą wodą znam, nie mam pojęcia, jak one to robią. Dziwne są.
Spojrzał w niebo i mruknął:
- Chodź do jaskini. Szybko. Lepiej nie być na widoku o tej porze.
Puścił się biegiem wzdłuż rzeki, a ja za nim. Nawet nie próbowałam się go pytać, czemu musimy się ukrywać. Nandiowie? Albo niedźwiedzie?
Grzęznąc w błocie, dotarliśmy do miejsca, gdzie ściany były bardziej pochyłe. Khuruna wbiegł na nie ostrożnie, kierując się na południowy wschód do siedziby stada. Krył się w zaroślach, idąc szybko, lecz bezszelestnie. 
- Czego mamy się obawiać? - spytałam półgłosem, gdy zatrzymał się przy grocie. 
- Wracają znad Chaszczy. Przywleką ze sobą zdobycze z lasów - szepcze Khuruna. - Idą tu, nad rzekę. Rzadko tu powracają z moczarów na skraju lasu, ale mają chyba ważną okazję.
Palnęłam się łapą w czoło.
- O kogo ci chodzi? - warknęłam poirytowana.
- O niedźwiedzie - odburknął. - O te oberwańce, co obserwował Nyekundu.
- Grożą nam czymś? - spytałam.
- Nie - mruknął speszony - boją się lwów... ale lepiej... nie być w ich towarzystwie.



[Lilith]
Stawiałam kroki niepewnie, spoglądając na hieny. Wyraźnie nie były przygotowane na kolejną paszczę do wykarmienia, ale mogę się wyżywić sama. Nie stanowi to dla mnie problemu.
Wimbo ułożył się w piaszczystym zagłębieniu, wymoszczonym zieloną, lekko wilgotną trawą. Wśród roślin wystawało mnóstwo kości zabitych zwierząt.
- Nie sprzątasz tu? - spytałam, siadając obok niego. Spojrzał z roztargnieniem na części kośćców swych ofiar.
- Nie - burknął i zabrał się do wyrzucania ich gdzieś na górę, by spadły poza zagłębienie. Robił to niedokładnie i byle jak, o mało nie wydłubując mi oczu kostkami.
- Ojej, przepraszam, Lilith - powiedział wysokim głosem, gdy drobny ułamek kręgosłupa upadł mi między oczy. 
- Nic się nie stało - burknęłam i odeszłam gdzieś dalej. Pod moje nogi wpadło z tuzin małych hieniąt, warczących przyjacielsko i trącających się nawzajem. 
- Co, małe? - spytałam, siląc się na przyjacielski ton. Jeden z młodzików spojrzał na mnie z lekkim przestrachem.  
Jednak jakaś samiczka wybiegła zza niego i wtuliła się w moją łapę, pomrukując z zadowolenia. Jej piaskowożółte futerko i ruda grzywka przywodziła na myśl małego koczkodana.
- Cześć, Lilith - pisnęła uradowana. - Ciocia mi o tobie opowiadała.
Odczepiła się od mojej łapy i spojrzała mi w oczy. Miała śliczne, błyszczące, ciemnoczerwone oczy. 
- Kim jest twoja ciocia? - spytałam, siląc się na przyjazny ton, ale nie byłam w tym mistrzem. Hienka znowu spojrzała mi w oczy i szepnęła:
- Moja ciocia to Andromeda. Może ją znasz...
- Znam - odpowiedziałam - a jak ty się nazywasz?
- Zwą mnie Kama, ale mam na imię Kamather - szepnęła tym samym, jakby lekko zaskoczonym głosikiem. Kamather? Nie, nie znam jej. Chwała Hewie.
Obok niej stanęła hienka nieco większa, o jaśniejszym futrze i takiej samej, mocno rudej grzywce. Wrażenie wiecznie przerażonej powodowały wielkie, jaskrawoczerwone oczy. To na pewno bliźniaczka Kamather. 
- Cześć, Lila - pisnęła. - Ja... jestem siostrą Kamy. Mam na imię Ruena.
Ale imiona, pomyślałam. Dam sobie obciąć łapę, że spotkam tu wiele jeszcze dziwniejszych przypadków. 
Ruszyłam w stronę środka wąwozu, do jednej z grup nastoletnich hien. Było ich pół tuzina. Wszystkie o tym piaskowym futrze, lecz w różnych odcieniach. Śmiały się do rozpuku. Podeszłam do nich. Kurde. Sami chłopcy. Ale nic. Poradzę sobie.
Jeden z nich, odwrócił się do mnie i zmierzył mnie wzrokiem. Ponurak, pomyślałam, widząc jego ciemnoniebieskie oczy.   
- Cześć! - powiedziałam przesłodzonym głosem, wodząc oczami po hienach. Granatowooki przestał lampić się na mnie wilkiem i wychrypiał:
- Oo, cześć, Lila. Jak tam? Chcesz się dosiąść?
Kiwnęłam głową twierdząco. Czemu nie? Chociaż... dlaczego wszyscy mnie tu znają? 
Bezceremonialnie wepchnęłam się między owego samczyka i drugiego, o złocisto-płowej sierści. Oba chyba nie były zachwycone moim wejściem.
- No, skoro wszyscy mnie tu znają, to pora, abym was poznała - powiedziałam, pewna siebie. Ten o granatowych ślepiach pchnął lekko drugiego, siedzącego obok niego. Przysypiał, pod wpływem kuksańca obudził się gwałtownie i krzyknął:
- Stawiam się na służbę, wodzu!
Lecz potem zorientował się, gdzie jest i szepnął:
- Przepraszam, Lilith...
- Nazywam się Cirras, a to mój wiecznie gotowy do boju brat, Mduara - poklepał brata po łopatce, na co on zarechotał. Potem przedstawił kolejnych, ale zapamiętałam tylko imiona złocistego, siedzącego obok mnie i mizernie wyglądającą hienę o płowoszarym futrze. Nazywali się: Hanzu i Huzuni. 
Szarawy Huzuni chyba nie był tu akceptowany, sądząc po chudej i lichej posturze. Co jakiś czas spoglądał na mnie, po chwili wyszeptał:
- To ty jesteś ta Lilith?
Wstałam i podeszłam powoli do niego. Odpowiedziałam już całkiem przyjaznym głosem:
- Tak. To ja. Czy możecie mi wytłumaczyć, skąd wszyscy mnie znają? - odwróciłam się do Cirrasa.
Zajęczał cicho i zaczął:
- No, wiesz, Lila... nasza przywódczyni, Andromeda, jest... no, jest siostrą twojej matki. Kiedyś twoja matka przyszła tu z tobą, pokazać cię Andromedzie. Zebrało się całe stado, chciało cię zobaczyć, byłaś ślicznym dzieckiem. Byłem wtedy niewiele od ciebie starszy, ale coś tam pamiętam. Potem byłaś tu chyba raz czy drugi, a nie zmieniłaś się od tamtego czasu, jeśli by nie liczyć wzrostu, no to cię łatwo rozpoznaliśmy... 
Urocza historyjka, pomyślałam. No tak, mogłam się spodziewać tego po tym, jak mówiła to Andromeda. 
Cirras znowu zaczął rozmawiać ze swymi towarzyszami, ja odważnie uczestniczyłam w rozmowie; nie mieli nic przeciwko, z chęcią wprowadzili mnie w tematy rozmów tutejszej młodzieży.
Czyli nie jest tak źle. Jednak zostałam zaakceptowana w nowym stadzie, a tego chciałam najbardziej.


[Nyeupe]
Stałem jak głupi w drzwiach, wymieniając wszystkie opcje, jakie mi przychodziły do głowy. Najbardziej realna i możliwa do zrealizowania była banalna: przedostać się na Lwią Ziemię, tam zaangażować stada, poszukać choćby kilku magicznych lwów. Tak. Proste. 
Problem w tym, że nie mam pojęcia, jak się tam teraz dostać. Nie jestem mistrzem w teleportacji - zwłaszcza wielopłaszczyznowej - ale myślę, że Dhoruba i Vasakhu jakoś nam pomogą. 

Słuchajcie, musimy wracać na Vagurethę. Natychmiast. Wilczur szykuje bitwę - pchnąłem lekko Gelithira, a Tina omal nie zakrztusiła się herbatą.
- Co?! - pisnęła, ocierając wibrysy z herbaty. Gelithir wstał, oddychając szybko.
Usiadłem, a Tina o przesunęła się o niemalże metr, robiąc mi miejsce.
- Dzisiaj przybyli tu Nethereni. Mówili, że Norhoth ma już termin bitwy - za trzy dni, na Lwiej Ziemi. Dhoruba mi o tym mówiła. Musimy się dostać do Tanganiki, zaangażować do walki wszystkich... znaleźć jakichś magów...
Tina wstrzymała oddech.
- Za trzy dni? - wykrztusiła. Gelithir pociągnął ją za włosy, bo uderzyła głową o oblat stołu w jadalni.
- Tak. Nie ślimaczymy się. Musimy tam powrócić natychmiast... - do jadalni weszła nagle Vasakhu, ciągle lekko nieprzytomna.
- Co się stało, kochani? - spytała senny głosem. 
- Wezwij tu Dhorubę - warknąłem. Vasakhu strzeliła nieznacznego focha do mnie i odeszła. Po chwili wparzyła Dhoruba, trzęsąca się.
- Nyeupe... - szepnęła, chwytając mnie za rękę. - Już... nie bierzcie niczego... już... - nerwowo wyciągnęła nas z ław, potem chwyciła za sukienkę Vasakhu i wytargała nas do ogrodu. 
Stanęliśmy przy wielkim głazie w cieniu potężnie rozrośniętego, pogiętego ze starości drzewa. Kazała nam ustawić się w kręgu i złapać się za ręce.
- Alanthir... on... - jąkał się Gelithir, lecz złapałem go za przód koszuli i przyciągnąłem go do siebie.
- Gelithir - warknąłem - nie mamy czasu. Gdy przeżyjesz - spojrzałem mu w oczy - powrócisz tu i będziesz z nim mieszkał. Słyszysz?
Pokiwał głową, wyglądał, jakby już dławił się łzami. Złapał się Tiny i Vasakhu. Dhoruba zaczęła szeptać niezrozumiałe słowa, przymykając oczy. Próbowała najróżniejszych formułek, ale dopiero chyba ta dziesiąta podziałała. 
Zanim zdołałem zrozumieć, co się właściwie stało, leżałem w wysokiej, gęstej trawie, a ból i szum w głowie były nie do zniesienia. Nie czułem szorstkiego materiału koszuli w kratę, tylko ciepło na całym ciele. Spojrzałem na wszystkich... znowu byliśmy lwami. Byliśmy na Lwiej Ziemi.
Czując zapach trawy i pobliskiej rzeki, poczułem spokój i ciepło. Niedługo znowu spotkam Sigmę i Kaviego...
Dhoruba pomogła podnieść mi się z ziemi. Skinęła na resztę i powiedziała:
- Chodźcie szybko na Lwią Skałę. Nie traćmy czasu...
 Nie mając wyjścia, ruszyliśmy w kierunku Skały, ciesząc się ze spotkania z innymi lwami, ale także pełni niepewności, czy nasza misja powiedzie się do końca.


Witam wszystkich po niezbyt długiej przerwie.
Moje zdanie o rozdziale... nareszcie czuję, że mi się udał ^^ Nie mam też niczego ważnego do przekazania - poza tym, że kolejny rozdział ukaże się 10 - 13 lipca. 
Mam nadzieję, że nocia Wam się spodobała ;3
Pozdrawiam ^^

7 komentarzy:

  1. Jejku, rozdział jest...jest niesamowity!
    Bardzo ciekawe opisy, przyjemnie się czytało^^
    No i wojna, przemiana w lwy. A te małe hienki, raczej ogółem urocze<3
    Jak ja kocham Twoje notki! ;D
    Z niecierpliwością czekam na kolejny post<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chcę mi się wyświetlić spamownik :/

      Zapraszam po odbiór nagrody!
      http://ksiezniczkasarah.blogspot.com/

      Usuń
  2. Super notka, dodaj następną jak najszybciej i zapraszam do siebie http://zycie-ksiezniczki-luny.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział był jak zwykle nienaganny:)
    Dobrze, że Lilith została zaakceptowana w stadzie Andromedy. Mam nadzieję, że Nyeupe i reszcie powiedzie się ze zwerbowaniem innych lwów i zaangażowaniem ich w walkę z Norhothem.
    Pozdrawiam i zapraszam do wzięcia udziału w konkursie na moim blogu:)
    PS Tu frank (Nyota), tylko nie chciało mi się logować:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Na rozdział nie mogę zarzucić żadnej nagany, ani poprawy, gdyż jest to arcydzieło, nie potrzebujące czyjejś dorady. ;) Rozdział jest świetny, naprawdę. :) Sczególnie przypadły mi do gustu opowieści lilith i Nyeupe. :) Już czekam na następny rozdział, Dragonisse. :)Przy okazji zapraszam cię na moje blogi: Blog o Arianie (Lwica-ariana.blogspot.com) - niespodziewaj się nowego rozdziału... i na mój nowy blog, tym razem o wszystkim, na stałe ~~~ Emiliiempire.blogspot.com. Pozdrawiam serdecznie.






    ~ *Emilia B.* - PS: To ja, Emilusiusia, tylko, że zmieniłam imię, nazwisko i zdjęcie profilowe, a nowy blog (o wszystkim) jest założony na nowym koncie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Niesamowity rozdział :) Przepięknie wychodzą Tobie notki! Nie mogę się doczekać, co będzie dalej. Zapraszam do siebie na 22 rozdział. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Kiedy pojawi się kolejny rozdział? :)

    OdpowiedzUsuń