[Tina]
W czasie gdy Nyeupe tłumaczył Saturnowi przesłanie i cel naszej misji, lew milczał, jedynie kiwał lekko głową. W jego zielonych oczach widniało coś, co dawało mi pewność, że jeszcze nie stracił nadziei.
- Nyeupe... - szepnął, gdy biały skończył. Położył mu łapę na ramieniu.
- Musisz wyruszać, ale nie sam. Pójdzie z tobą Gerard i Donna.
- Czemu akurat ona? - prychnął Nyeupe. Saturn odpowiedział:
- Ona jest najlepszym piechurem z całego stada. Przeszła niejedne góry i rzeki, a przy okazji wymigała się wiele razy od śmierci. Z sawann zna najwięcej z nas, poza tym jest wspaniałą wojowniczką i strażniczką. A łeb też ma nie od parady... - spuścił głowę, by potem podnieść ją gwałtownie i krzyknąć:
- Bella! Chodź tu szybko!
Z ciemności wyłoniła się szarobrązowa lwica o kremowo-złotym podbrzuszu i oliwkowych oczach; na jej umięśnionym, silnym ciele widniało wiele szram, blizn i oparzeń. A mimo tych ran z jej postaci promieniowały dobro i pozytywna energia, ale równocześnie siła bezwzględnej morderczyni i okrucieństwo, które jeszcze miało się objawić.
- Stawiam się, panie - szepnęła suchym, jakby sennym głosem. Nie miała części ogona.
- Mam dla ciebie zadanie - odpowiedział lew i zaczął jej tłumaczyć zawiłości zadania. Najwyraźniej nie zrozumiała wszystkiego, ale po chwili odrzekła:
- Ja... idę z wami.
Potrząsnęła głową i spojrzała w naszą stronę.
- Ale Nyeupe... przedstawisz mi może swoich towarzyszy?
Biały delikatnie trącił mnie łapą w łopatkę. Wstałam i wymruczałam:
- Ja... nazywam się... Tina. Po prostu Tina.
W rzeczywistości miałam sporo imion rodowych, drugie i dość durne przezwisko, ale wolałam tego wszystkiego nie mówić.
- Mnie zwą Gelithir - rzekł twardym głosem brązowy. Donna spojrzała na niego lekko krzywo.
- Kiedy idziemy? - spytała nieco zrezygnowana.
- Możemy już dziś, na wieczór - odpowiedział Nyeupe, wstając. Lwica spojrzała na niego i znowu usiadła.
- Znam Irianę - szepnęła nagle zielonooka. - Mieszka na sawannach, w okolicy Łożyska.
- Kto to jest?! - spytał z nadzieją Nyeupe.
- Czarownica - odpowiedziała Donna. - Moja znajoma... że też teraz mi się przypomniała...
- Czy ona jeszcze żyje? - spytałam gorączkowo.
- No jasne, że tak - odpowiedziała - jest młodsza ode mnie. Ma naprawdę... wielkie zdolności.
Wymieniliśmy spojrzenia, nastała krótka cisza. Po chwili odezwał się Gelithir:
- Wiesz może... jakie... co ona potrafi?
Donna przez chwilę wpatrywała się w swoje lśniące pazury, po czym rzekła:
- Uzdrowicielka i dobry Hewa wie, co jeszcze. W całym Łożysku krążą o niej różne opowieści. Według jednej z nich potrafi zapłodnić słonicę, dotykając jej tylko nosem.
Wzdrygnęłam się na samą myśl.
- To nam nie będzie raczej potrzebne - mruknęłam - ale jeśli mówisz, że to uzdrowicielka... jasne... a potrafi walczyć?
- Walczy jak armia hien - powiedziała z uśmiechem Donna. - Jest wspaniała. Walczyłyśmy razem.
- Pomożesz nam ją znaleźć? - spytał Nyeupe.
- Oczywiście - odpowiedziała Belladonna z tym samym przyjaznym uśmiechem. - Rozpoznam ją nawet na końcu świata.
- Nyeupe... - szepnął, gdy biały skończył. Położył mu łapę na ramieniu.
- Musisz wyruszać, ale nie sam. Pójdzie z tobą Gerard i Donna.
- Czemu akurat ona? - prychnął Nyeupe. Saturn odpowiedział:
- Ona jest najlepszym piechurem z całego stada. Przeszła niejedne góry i rzeki, a przy okazji wymigała się wiele razy od śmierci. Z sawann zna najwięcej z nas, poza tym jest wspaniałą wojowniczką i strażniczką. A łeb też ma nie od parady... - spuścił głowę, by potem podnieść ją gwałtownie i krzyknąć:
- Bella! Chodź tu szybko!
Z ciemności wyłoniła się szarobrązowa lwica o kremowo-złotym podbrzuszu i oliwkowych oczach; na jej umięśnionym, silnym ciele widniało wiele szram, blizn i oparzeń. A mimo tych ran z jej postaci promieniowały dobro i pozytywna energia, ale równocześnie siła bezwzględnej morderczyni i okrucieństwo, które jeszcze miało się objawić.
- Stawiam się, panie - szepnęła suchym, jakby sennym głosem. Nie miała części ogona.
- Mam dla ciebie zadanie - odpowiedział lew i zaczął jej tłumaczyć zawiłości zadania. Najwyraźniej nie zrozumiała wszystkiego, ale po chwili odrzekła:
- Ja... idę z wami.
Potrząsnęła głową i spojrzała w naszą stronę.
- Ale Nyeupe... przedstawisz mi może swoich towarzyszy?
Biały delikatnie trącił mnie łapą w łopatkę. Wstałam i wymruczałam:
- Ja... nazywam się... Tina. Po prostu Tina.
W rzeczywistości miałam sporo imion rodowych, drugie i dość durne przezwisko, ale wolałam tego wszystkiego nie mówić.
- Mnie zwą Gelithir - rzekł twardym głosem brązowy. Donna spojrzała na niego lekko krzywo.
- Kiedy idziemy? - spytała nieco zrezygnowana.
- Możemy już dziś, na wieczór - odpowiedział Nyeupe, wstając. Lwica spojrzała na niego i znowu usiadła.
- Znam Irianę - szepnęła nagle zielonooka. - Mieszka na sawannach, w okolicy Łożyska.
- Kto to jest?! - spytał z nadzieją Nyeupe.
- Czarownica - odpowiedziała Donna. - Moja znajoma... że też teraz mi się przypomniała...
- Czy ona jeszcze żyje? - spytałam gorączkowo.
- No jasne, że tak - odpowiedziała - jest młodsza ode mnie. Ma naprawdę... wielkie zdolności.
Wymieniliśmy spojrzenia, nastała krótka cisza. Po chwili odezwał się Gelithir:
- Wiesz może... jakie... co ona potrafi?
Donna przez chwilę wpatrywała się w swoje lśniące pazury, po czym rzekła:
- Uzdrowicielka i dobry Hewa wie, co jeszcze. W całym Łożysku krążą o niej różne opowieści. Według jednej z nich potrafi zapłodnić słonicę, dotykając jej tylko nosem.
Wzdrygnęłam się na samą myśl.
- To nam nie będzie raczej potrzebne - mruknęłam - ale jeśli mówisz, że to uzdrowicielka... jasne... a potrafi walczyć?
- Walczy jak armia hien - powiedziała z uśmiechem Donna. - Jest wspaniała. Walczyłyśmy razem.
- Pomożesz nam ją znaleźć? - spytał Nyeupe.
- Oczywiście - odpowiedziała Belladonna z tym samym przyjaznym uśmiechem. - Rozpoznam ją nawet na końcu świata.
[Hofu]
Neireith siedziała obok mnie, przysypiając. Zza grubych chmur wyłonił się księżyc w przybywającym sierpie. Byłyśmy na tej samej półce ziemnej. Nie mogłam zasnąć. Nie wiem, dlaczego.
Podziwiałam Neir za to, że tak łatwo opadała w objęcia Morfeusza. Ja nie mogłam zasnąć nigdy, chyba że po wyczerpującym polowaniu. Może po prostu mam jakieś zaburzenia psychiczne?
Nie zwracając uwagi na moją bezsenność, pomyślałam o śpiącej w moich ramionach lwicy. Była troszkę dziwna... na początku wredna i oschła, teraz tak otwarcie śpi na moim brzuchu. Ale... rozumiem ją. Tyle cierpień, tyle samotności, tyle bólu w jej życiu. Potrzebowała teraz kogoś, kto mógłby ją utulić - niezależnie, jakiej jest płci.
Sapała cicho, trzymając się mnie wręcz kurczowo. Próbowałam zasnąć - w końcu mi się to udało. Wydawało mi się, że spałam zaledwie minutę, gdy ucisk na klatce piersiowej zanikł. Gwałtownie otworzyłam oczy i ujrzałam Neir stojącą obok mnie i mierzącą mnie wzrokiem.
- Już nie śpisz? - spytałam zachrypłym, zaspanym głosem. Szara odpowiedziała:
- Nie. Coś ci się śniło?
Pustka w mózgu.
- Chyba nie - wymruczałam. Próbowałam podnieść się na zesztywniałe kończyny.
- Jeszcze nie wstawaj - szepnęła Neir, kładąc łapę na moim grzbiecie. - Jest dopiero czwarta.
Czwarta?! Na Segathę, nie wiem, o której poszłam spać... chyba po północy, albo nawet później. Zwinęłam się w kłębek i zamknęłam oczy. Poczułam jej chłodny nos na karku. Potem widziałam, jak wychodzi ukradkiem z kopca i zapadła cisza.
Teraz spałam już nieco lepiej, chyba do ósmej. Neir nie wróciła, więc lekko zaniepokojona wymknęłam się z termitiery.
Rozejrzałam się. Szara leżała jard ode mnie, wpatrując się w horyzont. Słońce grzało całą Czerwoną Równinę ostrym światłem.
- O, jesteś - powiedziała, wstając. Przybliżyła się do mnie i uśmiechnęła się w dość tajemniczy sposób.
- Coś się stało? - spytałam. Znowu robię z siebie idiotkę.
- Nie - odpowiedziała, nieco cichszym i niższym głosem. - Tylko było mi duszno...
Znowu zapadła chwila ciszy. Neireith usiadła. W końcu odważyłam się spytać:
- Neir... co... co ty... właściwie potrafisz?
Zerknęła na mnie i mruknęła:
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
- Tak - odpowiedziałam.
Westchnęła i spuściła wzrok. Bez słowa wstała i poprowadziła mnie za sobą. Szła w kierunku sąsiedniego, niezamieszkanego kopca, wciśniętego między dwie skały.
Podeszła do potężnego głazu, zatrzymując się przed nim i siadając. Czekałam, aż mi pokaże swoje umiejętności.
Podniosła przednią łapę i przyłożyła ją do powierzchni skały, wpijając w nią pazury. Pisnęłam, gdy ujrzałam, co się stało. Zaczęła ciągnąć pazury do dołu, a kamień pod nimi zaczął się topić, zamieniać się w magmę. Odjęła szpony od skały. Kilka strumyków gorącej lawy spłynęło na ziemię i stwardniało.
- Potrafię tylko to - mruknęła. - Nic więcej, co mogłoby się przydać...
Sapała cicho, trzymając się mnie wręcz kurczowo. Próbowałam zasnąć - w końcu mi się to udało. Wydawało mi się, że spałam zaledwie minutę, gdy ucisk na klatce piersiowej zanikł. Gwałtownie otworzyłam oczy i ujrzałam Neir stojącą obok mnie i mierzącą mnie wzrokiem.
- Już nie śpisz? - spytałam zachrypłym, zaspanym głosem. Szara odpowiedziała:
- Nie. Coś ci się śniło?
Pustka w mózgu.
- Chyba nie - wymruczałam. Próbowałam podnieść się na zesztywniałe kończyny.
- Jeszcze nie wstawaj - szepnęła Neir, kładąc łapę na moim grzbiecie. - Jest dopiero czwarta.
Czwarta?! Na Segathę, nie wiem, o której poszłam spać... chyba po północy, albo nawet później. Zwinęłam się w kłębek i zamknęłam oczy. Poczułam jej chłodny nos na karku. Potem widziałam, jak wychodzi ukradkiem z kopca i zapadła cisza.
Teraz spałam już nieco lepiej, chyba do ósmej. Neir nie wróciła, więc lekko zaniepokojona wymknęłam się z termitiery.
Rozejrzałam się. Szara leżała jard ode mnie, wpatrując się w horyzont. Słońce grzało całą Czerwoną Równinę ostrym światłem.
- O, jesteś - powiedziała, wstając. Przybliżyła się do mnie i uśmiechnęła się w dość tajemniczy sposób.
- Coś się stało? - spytałam. Znowu robię z siebie idiotkę.
- Nie - odpowiedziała, nieco cichszym i niższym głosem. - Tylko było mi duszno...
Znowu zapadła chwila ciszy. Neireith usiadła. W końcu odważyłam się spytać:
- Neir... co... co ty... właściwie potrafisz?
Zerknęła na mnie i mruknęła:
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
- Tak - odpowiedziałam.
Westchnęła i spuściła wzrok. Bez słowa wstała i poprowadziła mnie za sobą. Szła w kierunku sąsiedniego, niezamieszkanego kopca, wciśniętego między dwie skały.
Podeszła do potężnego głazu, zatrzymując się przed nim i siadając. Czekałam, aż mi pokaże swoje umiejętności.
Podniosła przednią łapę i przyłożyła ją do powierzchni skały, wpijając w nią pazury. Pisnęłam, gdy ujrzałam, co się stało. Zaczęła ciągnąć pazury do dołu, a kamień pod nimi zaczął się topić, zamieniać się w magmę. Odjęła szpony od skały. Kilka strumyków gorącej lawy spłynęło na ziemię i stwardniało.
- Potrafię tylko to - mruknęła. - Nic więcej, co mogłoby się przydać...
[Gelithir]
Wyruszyliśmy koło piątej godziny po południu, na północ. Nyeupe i Belladonna prowadzili nas przez lekko zrudziałe trawy, kierując się w stronę sawann. Około godziny przed północą przekroczyliśmy mulistą, lecz głęboką Reinessę oddzielającą Lwią Ziemię od Wietrznej Ziemi. Jeszcze tylko ona i jesteśmy w Łożysku...
Gdy wkroczyliśmy na tereny Wietrznej, naszym futrem zaczął targać dość silny wiatr, który nie zdziwił nikogo. Zrobiliśmy postój pod urwiskiem, dawnym brzegiem (Wietrzna Ziemia leżała w dawnym jeziorze), które łukowato wygięte osłoniło nas od wiatru. Bella wykopała w ziemi niedużą grotę, w której mogliśmy się schronić. Nagle ze strony wzgórz rozległ się przeciągły, bolesny ryk, przechodzący w ochrypły pisk.
Donna zerwała się gwałtownie, obserwując ciemne sylwetki górek. Szepnąłem:
- Co to było?
- Nie wiem - odpowiedziała lwica, kładąc się na ziemi, wciąż nasłuchując. Wytężyłem wzrok i ujrzałem prawdę.
Ze strony południowo-wschodniej nadchodziło stado lwów, najwyraźniej z Nocnej Ziemi. Kolejne, mniejsze, schodziło ze stoków. Cała scena była oddalona zaledwie o kilometr, a księżyc świecił mocno, więc widać było wszystko.
Oba stada zatrzymały się naprzeciw siebie, na przód grupy ze Wzgórz wyszło kilka lwów, chyba niewiele starszych od nas. Nie słyszałem, co mówią, ale musiało to wkurzyć tych z Nocnej Ziemi. Największy lew, chyba przywódca, przybliżył się do nastolatków i wymierzył jednemu z nich cios w kark. Młodzik upadł na ziemię, a oba stada ruszyły na siebie.
To już mnie zatkało, ale najciekawsze nadchodziło, bowiem z zarośli porastających stoki wzgórz wyłonili się następni Wietrznoziemcy, z całą siłą blisko czterech tuzinów wojowników jak grad rzucili się na przybyszów ze Wschodu. Obserwowałem chaotyczny zgiełk bitwy, widok śmierci lwów, przez szum wiatru przebijały się wściekłe ryki i wrzaski. Około setki walczących. Do moich nozdrzy dotarł metaliczny zapach krwi. To wszystko trwało niemalże godzinę; po tym czasie, dłużącym się niemiłosiernie, na górę wyszedł jasny lew - Wietrznoziemiec, i zaczął wywrzaskiwać coś w kierunku lwów z Białych Wzgórz. Nie słyszałem nic, ale autochtoni zaczęli krzyczeć triumfalnie. Donna leżała jard ode mnie, skryta w trawach, nasłuchiwała. Po chwili jęknęła:
- Wzniecili bunt... ale to już nie bunt. To wojna...wypowiedzieli im wojnę...
Spojrzeliśmy na siebie, i niezauważeni wymknęliśmy się z ukrycia. Jednak gdy zbiegaliśmy ze stoku na sam dół, nasz wzrok przykuł strumień czerwonego światła na stokach Wzgórz.
Wszyscy stanęliśmy na kamienistym gruncie. Dopiero po chwili wszyscy zrozumieli, co się właściwie stało i kto stoi za rzuceniem Mortusa w stronę wrogich lwów z Nocnej Ziemi.
- To chyba Iriana - wychrypiała Donna. - Na Hewę... co ona tam robi?
Bez słowa ruszyliśmy za nią w kierunku zarośli, gdzie przeczekaliśmy do momentu, gdy Nocnoziemcy odeszli. Wtedy Bella podążyła w stronę pola bitwy; mieliśmy nadzieję, że właśnie tam stoi Iriana, otoczona przez lwy z Wietrznej Ziemi.
To już mnie zatkało, ale najciekawsze nadchodziło, bowiem z zarośli porastających stoki wzgórz wyłonili się następni Wietrznoziemcy, z całą siłą blisko czterech tuzinów wojowników jak grad rzucili się na przybyszów ze Wschodu. Obserwowałem chaotyczny zgiełk bitwy, widok śmierci lwów, przez szum wiatru przebijały się wściekłe ryki i wrzaski. Około setki walczących. Do moich nozdrzy dotarł metaliczny zapach krwi. To wszystko trwało niemalże godzinę; po tym czasie, dłużącym się niemiłosiernie, na górę wyszedł jasny lew - Wietrznoziemiec, i zaczął wywrzaskiwać coś w kierunku lwów z Białych Wzgórz. Nie słyszałem nic, ale autochtoni zaczęli krzyczeć triumfalnie. Donna leżała jard ode mnie, skryta w trawach, nasłuchiwała. Po chwili jęknęła:
- Wzniecili bunt... ale to już nie bunt. To wojna...wypowiedzieli im wojnę...
Spojrzeliśmy na siebie, i niezauważeni wymknęliśmy się z ukrycia. Jednak gdy zbiegaliśmy ze stoku na sam dół, nasz wzrok przykuł strumień czerwonego światła na stokach Wzgórz.
Wszyscy stanęliśmy na kamienistym gruncie. Dopiero po chwili wszyscy zrozumieli, co się właściwie stało i kto stoi za rzuceniem Mortusa w stronę wrogich lwów z Nocnej Ziemi.
- To chyba Iriana - wychrypiała Donna. - Na Hewę... co ona tam robi?
Bez słowa ruszyliśmy za nią w kierunku zarośli, gdzie przeczekaliśmy do momentu, gdy Nocnoziemcy odeszli. Wtedy Bella podążyła w stronę pola bitwy; mieliśmy nadzieję, że właśnie tam stoi Iriana, otoczona przez lwy z Wietrznej Ziemi.
[Hasira]
Cios nie pozbawił mnie przytomności, ale pazury rozerwały mi skórę na karku i szyi, a uderzenie zwaliło mnie na twardą ziemię. Wstałem sam. Całe stado siedziało przed grotą, najwyraźniej wstrząśnięte wydarzeniami dzisiejszej nocy.
- Nic ci nie jest? - spytała Maya, podchodząc do mnie.
- Zupełnie nic - odburknąłem, nie zwracając uwagę na rozerwaną skórę.
Wszyscy patrzyli na mnie jak na uciekiniera z wariatkowa, więc spojrzałem kątem oka na ranę. Dobrze... nie wyglądała dobrze.
- Hasira! - usłyszałem głos Kufu. Podbiegł, natychmiast kładąc mnie na ziemi i przykładając łapę do mego karku.
- Mów mi, jak poszło - warknąłem. Kufu spojrzał na mnie i odpowiedział:
- No wiesz... - jąkał się - Ci z Nocnej Ziemi... no... nie wszystko poszło zgodnie z planem.
- Czemu niby? - spytałem.
- Bo... - mruczał Kufu - oni nam wypowiedzieli wojnę.
Zapadła grobowa cisza. Także i ja poczułem pustkę w głowie.
- Jutro wyznaczyli nam kolejne spotkanie - ozwał się Gothar.
Najwyraźniej chciał jeszcze coś powiedzieć, ale nie dokończył, bo u wejścia stanęły jakieś lwy. Kufu poderwał się natychmiast. Z grupy przybyszów wystąpiła szarobrązowa, mocno zbudowana lwica. Spojrzała w głąb groty z nadzieją. Wśród lwów zaczęło się zamieszanie, a na spotkanie lwicy wybiegła Iriana z Łożyska, znachorka. Stanęła zachwycona i pisnęła:
- Bella! Co ty tu robisz?
- Chodź na chwilę - powiedziała nieznajoma i wyprowadziła Irianę z jaskini.
Wymknąłem się na półkę skalną przed grotą. Lwy siedziały tam w kręgu, rozmawiając cicho ze sobą. Po chwili, bez pożegnania, Iriana poszła za nimi, prosto w ciemność nocy.
Wymknąłem się z jaskini, podążając za lwami i znachorką. Cicho przemykałem się między gęstwinami krzewów, by potem ostrożnie stanąć na równym terenie, porośniętym wysoką trawą. Na ugiętych łapach skradałem się za nimi; dość szybko szli w stronę już niezbyt stromych, zarośniętych urwisk, będących niegdyś brzegami jeziora. Musiałem przyspieszyć kroku, bo inaczej nie nadążyłbym za przybyszami.
Zauważyłem, że wspinają się na brzegi, więc chwilę odczekałem, a gdy znaleźli się na górze, cichaczem odnalazłem najlepsze wejście i stanąłem w gęstych zaroślach około pięciu jardów od nich. Szeptali coś między sobą, a Iriana uśmiechała się w dziwny sposób. Jednak nie kontynuowałem pogoni, bo zaczęli iść w stronę Czerwonej Równiny, gdzie lepiej było się nie zapuszczać.
- Chodź na chwilę - powiedziała nieznajoma i wyprowadziła Irianę z jaskini.
Wymknąłem się na półkę skalną przed grotą. Lwy siedziały tam w kręgu, rozmawiając cicho ze sobą. Po chwili, bez pożegnania, Iriana poszła za nimi, prosto w ciemność nocy.
Wymknąłem się z jaskini, podążając za lwami i znachorką. Cicho przemykałem się między gęstwinami krzewów, by potem ostrożnie stanąć na równym terenie, porośniętym wysoką trawą. Na ugiętych łapach skradałem się za nimi; dość szybko szli w stronę już niezbyt stromych, zarośniętych urwisk, będących niegdyś brzegami jeziora. Musiałem przyspieszyć kroku, bo inaczej nie nadążyłbym za przybyszami.
Zauważyłem, że wspinają się na brzegi, więc chwilę odczekałem, a gdy znaleźli się na górze, cichaczem odnalazłem najlepsze wejście i stanąłem w gęstych zaroślach około pięciu jardów od nich. Szeptali coś między sobą, a Iriana uśmiechała się w dziwny sposób. Jednak nie kontynuowałem pogoni, bo zaczęli iść w stronę Czerwonej Równiny, gdzie lepiej było się nie zapuszczać.
[Chuki]
Panowała napięta, ciężka atmosfera. Szczerze - nie wiedziałam, co się stało. Może to powód częstych kłótni między tutejszymi stadami, nie miałam pojęcia... chciałam jedynie uwolnić się z dusznej kryjówki lwów, gdzie wszyscy milczeli lub warczeli na siebie. Niezauważona wymknęłam się wyrwą między skałami i wybiegłam na sawannę.
Mknęłam między wysokimi trawami i zaroślami, pędząc nie wiadomo gdzie. Czułam niesamowite pragnienie biegu, wymęczenia, wolności. Ten stan miałam już parę razy, ale nigdy go tak nie wykorzystywałam. Teraz wiedziałam, że muszę wykorzystać moje siły. Przepełniała mnie dzika radość, gdy biegłam z zawrotną, jak na lwa, prędkością. W końcu, gdy zaczęło się ściemniać, zatrzymałam się pod potężnym baobabem, dysząc ciężko. Miałam jeden powód do satysfakcji: uniknęłam ponurego nastroju, który się szykował w grocie. Wymęczyłam się porządnie, z tego też się cieszyłam jak dziecko.
Patrzyłam na zachód słońca i na pierwsze gwiazdy, gdy usłyszałam za sobą szelest. Wysunęłam pazury i przybrałam postawę bojową, warcząc. Zza krzewów, porastających okolice baobabu, wysunął się... likaon.
Nieco się podniosłam, zamilkłam. Likaon przybliżył się i stanął naprzeciw mnie.
Staliśmy w milczeniu, gapiąc się na siebie. W końcu przybysz wydukał:
- Cześć.
- Eee... hej - wymruczałam.
- Czemu taka sztywna jesteś? - spytał likaon. Sądząc po głosie, był samcem.
Musiałam albo mieć minę idiotki, albo strzelić niezłego focha, gdyż zaczął się śmiać do rozpuku.
- No co? - warknęłam. - W ogóle jak ty się nazywasz?
- Zwą mnie Mshirika - odpowiedział piskliwym głosem - a ty?
- Chuki - odburknęłam. Czułam odrazę i nieufność do Mshiriki.
Spojrzał na mnie wielkimi, żółtymi oczami i spytał:
- O co ci chodzi?
Usiadłam i znowu zmierzyłam go wzrokiem. Wyglądał, jakby chciał się rozryczeć.
- O nic - sapnął - przyzwyczaiłem się, że wszyscy mnie tak traktują.
- Ja... nie chciałam... - pisnęłam, podchodząc do niego i kładąc mu łapę na łopatce. - Przepraszam...
Mshirika zamknął oczy i wyszeptał:
- Nic się nie stało... - równocześnie wtulił się we mnie. Powiedziałam:
- Przepraszam... czasem jestem taka wredna. A teraz... opowiedz mi coś o sobie.
Dobry dzień!
Notka pojawiła się w terminie, ale sama uważam, że jakaś taka przynudnawa... nie wiem, to tylko moje zdanie, ocena należy do Was.
Jeszcze jedno: w sobotę jadę w Tatry na tydzień, nie wiem, czy będę miała czas i siłę na pisanie. Wrócę 6 sierpnia. Następny rozdział powinien się pojawić tydzień - dziesięć dni później.
Na razie to wszystkie informacje. Mam jeszcze link do tej świetnej piosenki: LINK.
Pozdrawiam wszystkich czytających ;3
- Chuki - odburknęłam. Czułam odrazę i nieufność do Mshiriki.
Spojrzał na mnie wielkimi, żółtymi oczami i spytał:
- O co ci chodzi?
Usiadłam i znowu zmierzyłam go wzrokiem. Wyglądał, jakby chciał się rozryczeć.
- O nic - sapnął - przyzwyczaiłem się, że wszyscy mnie tak traktują.
- Ja... nie chciałam... - pisnęłam, podchodząc do niego i kładąc mu łapę na łopatce. - Przepraszam...
Mshirika zamknął oczy i wyszeptał:
- Nic się nie stało... - równocześnie wtulił się we mnie. Powiedziałam:
- Przepraszam... czasem jestem taka wredna. A teraz... opowiedz mi coś o sobie.
Dobry dzień!
Notka pojawiła się w terminie, ale sama uważam, że jakaś taka przynudnawa... nie wiem, to tylko moje zdanie, ocena należy do Was.
Jeszcze jedno: w sobotę jadę w Tatry na tydzień, nie wiem, czy będę miała czas i siłę na pisanie. Wrócę 6 sierpnia. Następny rozdział powinien się pojawić tydzień - dziesięć dni później.
Na razie to wszystkie informacje. Mam jeszcze link do tej świetnej piosenki: LINK.
Pozdrawiam wszystkich czytających ;3
Oooh! <3 Końcówka jest taka urocza... Czekam na następne części i... To wcale nie jest nudne! Jak możesz tak mówić? I dlaczego next będzie tak późno? ;_; Uwielbiam to opowiadanie, so... Niecierpliwie się :P I chyba podczas twojej długiej nieobecności przypomnę sobie poprzednie notki! Miłego wyjazdu! Weny życzę :*
OdpowiedzUsuńXoXo
Ta notka jest po prostu genialna! Opisujesz wszystko wspaniale i ciekawie ^^ Tak przyjemnie się czytało, lektura mnie wciągnęła!
OdpowiedzUsuńWyobrażam sobie wygląd Donn'y. Racja - końcówka super i taka słodka ; rozumiesz z resztą <3
Szkoda, że dalszy ciąg będzie dopiero 16 sierpnia, aczkolwiek rozumiem, że wyjeżdżasz. Dlatego życzę Ci miłych, bezpiecznych i słonecznych wczasów :)
Ps : Śliczny rysunek <3
EDIT : Zostawiłam komentarzyk w Spamie ;)
UsuńWow, twoj blog mnie zaciekawil, postaram sie go przeczytac od poczatku ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie, chociaz nie wiem czy to twoje klimaty...
qkajusia-pullip.blogspot.com
Ps. Dodaje twoj avatar po boku mojego bloga i dodaje sie o obserwatorow
Pozdrawiam Qkajusia <3
Mam nadzieję, że Nyeupe i reszta odnajdą Irianę - w końcu uzdrowicielka na polu bitwy może się przydać ;)
OdpowiedzUsuńNo i jestem ciekawa jak potoczą się dalsze losy Chuki i Mrishiki. Może zostaną przyjaciółmi?
Pozdrawiam <3
Ekstra, fantastyczna nota. Wpadnij do mnie: watahamagiicd.blogspot.pl
OdpowiedzUsuńFajnie piszesz :)
OdpowiedzUsuńObserwuję :)
http://www.wspolpracuje-testuje-opisuje.blogspot.com/
lollipopek.blogspot.com zapraszam
OdpowiedzUsuńobserwuję ;**
świetny blog!