wtorek, 18 grudnia 2012

10. Dziwna trójka i oddanie duszy

Sigma pisnęła i odwróciła się. Przed nią stał szary w świetle księżyca lew w wieku mniej więcej siedmiu miesięcy (Sigma miała pięć). Obok niego stały dwie chude lwiczki, w tym samym wieku, tulące się do niego. Samiec obnażył zęby w szyderczym uśmiechu.
- Z czego rżysz, matole? - spytał opryskliwie Nyeupe.
Lwiczki zaśmiały się, dziwnie groźnie.
- Ja się nie śmieję. Po prostu... myślałem, że lwy nie boją się ciemności - odpowiedział szarawy lewek - nazywam się Mshindi. Nie chciałem cię urazić. Przepraszam.
Lwiczki przedstawiły się jako Roho i Himaya. Odsunęły się nieco od Mshindiego.
- A... gdzie mieszkacie? - zapytał Nyeupe, który już ochłonął.
- Pochodzimy z Nocnej Ziemi - odpowiedziała Himaya; Nyeupe przez chwilę zagapił się w jej wąskie, czerwone oczy. - Ale z rodzicami przenieśliśmy się tutaj, bo... tam jest... wilkołak.
Sigma zmrużyła oczy; gdy tylko słyszała o odrodzonym potworze, przeszywał ją żelazny sztylet strachu. Nyeupe wydawał się niewzruszony.
- No... to my już idziemy - wydukał niepewnie Mshindi i odszedł.
- Oni są jacyś dziwni - mruknął Nyeupe, kiedy trio się oddaliło.
- Coś mają niepoukładane. Ten koleś śmieje się ze mnie, bo się trochę boję ciemności! Mógłby mieć uszy o mniejszym zasięgu!
Wrócili wolnym krokiem na Lwią Skałę. Kiedy wchodzili do groty, z dworu usłyszeli wycie. To był wilkołak; nie przejęli się tym zbytnio, przyzwyczaili się do tego.


Mwindaji zbudziła się o świcie. Wszystkie lwice jeszcze spały, nietoperze zlatywały się do pieczar. Ogniki były przyssane do ścian, łatwo więc znalazła wyjście. Stanęła na wąskiej półce skalnej przed wejściem i odetchnęła świeżym, chłodnym powietrzem. Słyszała poranne popiskiwanie orłów, szum wody w wodospadach, ciche szmery osuwającego się piargu. Zeszła powoli do jednego ze stawów. Napiła się zimnej wody i usiadła przy kępie kosodrzewiny. Usłyszała krzyk Maziwy:
- Tu jesteś! Szukaliśmy ciebie!
Mwindaji wstała i podeszła do Maziwy, która schodziła drugą stroną pasma piargu. Schodziły na ścieżkę, prowadzącą do dżungli.
- Gdzie idziemy? - spytała Mwindaji, gdy weszły na łagodniejszą górę, ze zboczem porośniętym dżunglą.
- Nie możemy siedzieć tu wiecznie - odpowiedziała Tojo, kierując się w las mokrą, wąską ścieżką.
W dżungli musiało padać w nocy; z długich liści, lian i gałęzi skapywały obficie krople wody, ściółka była miękka i wilgotna. Po niedługim czasie wyszły na brzeg niedużego jeziora.
Jeziorko zasilał wysoki, piękny wodospad; światło słoneczne przedzierające się przez korony drzew padało na taflę wody. Siklawa szumiała tak głośno, że musiały niemal krzyczeć, aby usłyszeć się nawzajem. Maziwa weszła pierwsza do wzburzonej, czystej wody. Za nią z krzykiem i śmiechem wbiegły pozostałe lwice, obmywając się pod wodospadem. Mwindaji usiadła pod samą strugą wody, która przyjemnie uderzała w jej grzbiet. Słyszała głośne krzyki małp, przemykających po drzewach i wskakujących do stawu, tylko po to, żeby potem z niego wyskoczyć. Było ciepło i parno, na niebie ani jednej chmurki.


Na Lwiej Ziemi Roho, Himaya i Mshindi postanowili przyjść do lwiątek z Lwiej Skały. Nie byli pewni, czy dorosły lwy im pozwolą. Jednak pozwolili, więc wyruszyli na Skałę.
Sigma, Nyeupe, Kavi, Vita, Kijivu, Matumaini, Betha i Ahadi bawili się w berka przy kałuży. Trio ich zauważyło i podbiegło do nich.
- Cześć! - krzyknęły Mshindi i Roho; Sigma przywitała się równie otwarcie, po czym przedstawiła siebie i inne lewki. Roho i Himaya za każdym razem, kiedy Sigma wypowiadała imię, puszczały oko do przedstawianego. Mshindi zaproponował, aby poszli na Bagna Kundi, niedaleko Jeziora.
- Rodzice pozwolili nam chodzić nad jezioro, ale nie na Bagna, tam są utopce.
- Ee tam... ale spoko. Jeśli tak, to pójdziemy tylko nad jezioro.
Zarząd Główny Partii Lwiątek (czyli Kavi) się zgodził i wyruszyli w drogę.
Kiedy dotarli do skraju lasu, rozsiedli się pod drzewami, gawędząc i obserwując drzewa. Po godzinie postanowili się wykąpać. Mshindi wszedł pierwszy na mieliznę. Za nim wszedł Kavi, Nyeupe i Sigma, młodsze lwiątka zostały na trawiastym brzegu; chciały zbierać kwiatki.
Kavi pokazał, co potrafił. Zanurkował na trzy stopy głębokości, podając następnie Sigmie piękny, czerwony, gładki, okrągły otoczak. Sigma nie chciała nurkować, tylko pływała z uniesioną wysoko głową. W oddali widziała wyspę. Nie ciągnęło jej w to miejsce. Nagle usłyszała głośny chlupot, i poczuła przeraźliwy, rwący ból w biodrach. Spojrzała... to krokodyl miał ją w swojej paszczy!...
"To koniec!" - wrzasnęła w myślach Sigma. Nagle gad rozluźnił ucisk i upadł w wodę. To Nyeupe rzucił w niego zaklęcie - chyba śmiertelne.
Czarnooka spojrzała na swój brzuch. Był przecięty, woda była czerwona od jej krwi. Wrzeszczała z bólu, łzy płynęły jej dwoma strumieniami z pięknych, czarnych oczu. Mshindi natychmiast uniósł ją na grzbiet i pomknęli na Lwią Skałę.
Liczył się czas... Sigma mogła umrzeć za kilka minut...
Na szczęście, Busara, szaman był na Skale. Obejrzał ranę Sigmy i rzekł:
- Nie mogę jej pomóc. Jest śmiertelna. Mogę ją tylko zawinąć.
Wziął lwiczkę do groty i obwiązał ranę świeżymi liśćmi palmowymi, recytując nad nią formułki w nieznanych nikomu językach. Saturn nie ukrywał szlochu, Kavi rozkleił się jak niemowlę, a reszta lwic wymawiała urywanym głosem pieśni żałobne. Mshindi zauważył swoich rodziców wśród lwic. Również szczerze żałowali losu Sigmy. W końcu, gdy nadeszła noc, wszystkie lwy poszły na polowanie. Zostały tylko lwiątka i Busara.
Mshindi siedział nad umierającą Sigmą. Płakał. Zdążyła już go poznać, podobała mu się... a teraz umiera...
Nagle usłyszał ciche westchnienie. Odwrócił głowę i omal sam nie umarł z przerażenia.
W wejściu stała... Śmierć.
Wyglądała jak przeraźliwie wychudzona, ciemnoszara lwica o potężnych pazurach, chodząca w pozycji człowieka; na głowie mnóstwo brudnych, sklejonych, białych włosów, ciało owinięte dziwnymi obłokami czerni, jakby szalami i łachmanami; nozdrza spłaszczone, niczym u węża; zza kurtyny białego włosia błyskały czarne, duże oczy, pozbawione wyrazu i blasku. Między szalami lśniły dusze w postaci jasnych, niebieskich kul światła. Śmierć poruszała się jak duch, lewitując kilka cali nad podłożem. Podleciała bezgłośnie do Sigmy.
- Czemu... czemu ona... - sapał Mshindi.
- Niestety. Rana jest śmiertelna. Muszę ją zabrać. - wychrypiała suchym głosem Śmierć. Mshindi rzucił się na jeszcze żyjącą Sigmę i krzyknął:
- Nie! Nie... nie zabierzesz... jej... zabierz mnie... ulecz ją. - wyszlochał Mshindi.
- Okazałeś niespotykany przykład odwagi i przyjaźni... niewielu się na to godzi...
Śmierć dotknęła brzucha Sigmy. Liście odpadły, a rana się momentalnie zagoiła. Następnie ujęła swymi chudymi palcami szyi lewka i wyciągnęła jego duszę: zwiewną, błękitną i lśniącą. Mshindi upadł martwy na ziemię, z zamkniętymi oczami. Jakby spał...
Śmierć schowała duszę za szalami i wypłynęła z jaskini. Sigma otworzyła oczy. Pisnęła z radości, gdy zobaczyła, że rana zniknęła. Pozostały tylko czarne ślady pazurów Śmierci. Spojrzała na Mshindiego i szturchnęła go w bok, aby się obudził. Nie poruszył się. Nie żył, już nigdy się nie obudzi.


W górach, w pieczarze Mwindaji bawiła się z nietoperzami, gdy weszła Horuba. Był świt.
- Cześć - mruknęła Mwindaji, przytulając nietoperza. Maziwa weszła po chwili.
- Gdzie wy byłyście? - zapytała nieco poirytowana Mwindi. Maziwa odpowiedziała:
- Oni cię szukają. Ale my cię ochronimy. Jesteś nasza. Nie zabiorą cię.
Mwindaji uroniła łzę.
- To moi rodzice. Uciekłam. Nie chcę tam wracać. Ale... ochronicie mnie?
- Jasne. Nigdzie nie idziesz. W takim razie musimy albo uciekać, albo z nimi walczyć. Ale oni dojdą tu za kilka dni. Podejmiemy decyzję. - szepnęła Maziwa. Weszła Tojo i reszta. Zapewniali ją, że jej nie oddadzą. Lecz... czy będą tak dobre? To miało się dopiero okazać.

- Straciliśmy go. - przemawiał Saturn. - Okazał niesamowitą dzielność. Oddał duszę za naszą drogą Sigmę. Gdyby nie on, nie byłoby jej wśród nas. Niech jego dusza zazna spokoju.
Lwice, a szczególnie rodzice Mshindi, Roho i Himaya, przeżywały potężny cios. Aczkolwiek byli też wstrząśnięci i dumni z syna. Oddał życie za innego...
Zwłoki Mshindiego złożono na Cmentarzu Lwów, na Wietrznej Ziemi. Sigma nie mogła w to uwierzyć. Ale jak inaczej wytłumaczyć zniknięcie rany?
Rozmawiała o tym z lwiątkami, i szukała pociechy u Nyeupego. Ten jeszcze nie zdawał sobie sprawy z tego, co go czeka...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Cóż... wydaje mi się, że notka wyszła beznadziejnie i jest piekielnie nudna. Jednak ocena należy do was, więc liczę na dużo komentarzy ^^ Mam jeszcze link do tej piosenki. Nie przepadam za tą piosenkarką, ale ta piosenka jest na serio piękna.

2 komentarze:

  1. Przepiękne, naprawdę. Bardzo podobał mi się opis Śmierci. Szkoda, że Mshindi nie żyje...

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak... bardzo ładnie opisałaś tą śmierć. Mshindi wykazał się naprawdę wielką odwagą, oddając życie, by ocalić inne ;_;
    Podobał mi się rozdział, czekam na dalsze historie.

    OdpowiedzUsuń