Biegła przez Leśną Ziemię. Bez wyraźnego powodu, wiedziała, że musi dotrzeć nad jezioro. W końcu, umazana błotem i brudem, dotarła nad brzeg. Odetchnęła, i włożyła łapę do wody. Spod powierzchni wynurzyła się druga, owłosiona i ciemna, potem okropny, długi pysk, wielkie, czerwone oczy... wilkołak złapał ją za łapę i wciągnął pod wodę. Słyszała tylko jego potworny śmiech. To było takie realne...
Obudziła się natychmiast, głośno dysząc. Jednak leżała w jaskini, obok Nyeupego. Nad jej głową wiercił się Kavi, kilka razy trzepnął ją w ucho łapą, przez przypadek. W końcu nie wytrzymała i wyszła.
Spojrzała na ciemne korony drzew, i skierowała się przez ciemną sawannę do dżungli.
Po kilkunastu minutach wyszła na oświetloną księżycem, ale też mocno zarośniętą paprociami polanę w lesie. O mało nie wrzasnęła.
Na polanie siedziała cała paczka z Wietrznej Ziemi. Malkia gawędziła z grupką lwic, Gothar leżał pod paprocią, chcąc się ukryć przed skaczącymi na niego lwami, a Maya huśtała się z piskiem radości na lianie. Sigma, oburzona, krzyknęła:
- Co wy tu robicie?!
- Taka mała impreza - odpowiedział Gothar, odpychając brutalnie pchającego się na niego Erevu.
- Aha. A po co?
- Z okazji dziesiątej rocznicy śmierci naszego dawnego króla.
- Jakiego? - dopytywała się czarnooka.
- Skazy, czyli Taki. No wiesz, im dalej od śmierci, tym ryzyko powrotu ducha jest mniejsze. Więc się bawimy... nic innego.
To "nic innego" w jego stylu było dziwne: Kufu, brat Erevu, szarpał go za ogon, próbując wciągnąć Gothara w wir przyjacielskiej walki, a Maya miała zawroty głowy od huśtania się na pnączach. Tylko Malkia wyglądała na w miarę opanowaną.
Sigma przysiadła na trawie i obserwowała Gothara mocującego się z Simonem, po czym położyła głowę między łapami. Próbowała przywołać obrazy z tamtego snu. Ale w głowie został jej tylko widok czerwonych oczu ducha śmierci. W końcu przestała się tym przejmować i włączyła się do rozmowy z Malkią.
Wróciła na Lwią Skałę przed świtem. Lwy jeszcze spały.
Usiadła na końcu Skały. Obserwowała daleką równinę na południu, Złą Ziemię. Horyzont zasnuty był mgłą. Widziała tylko niewyraźne sylwetki żyraf i słoni. Słyszała ciche szelesty, kiedy wiatr targał drzewami i krzewami wokół Lwiej Skały. Wszystko było takie ciche, smutne, szare, nic nie chciało jej przytulić, wytłumaczyć snu. Był tylko Nyeupe. No, i jeszcze Saturn i Mara... ale oni rozmawiali ciągle z Kavim, wychowywali go na króla. Reszta lwiątek tworzyła zawsze zwartą grupę, nigdy nie dało się z nimi porozmawiać na osobności. A zresztą... czemu ma się zwierzać się małym pryszczom, których nie widać spod traw?! Zdała sobie sprawę ze swojej okropnej beznadziejności. Zamknęła oczy, wysunęła pazury, stanęła na tylnych łapach i wrzasnęła z bezsilnej wściekłości. Robiła to nieświadomie, dopiero potem zdała sobie sprawę, że stoi w miejscu zarezerwowanym dla króla, wysuwając pazury, wrzeszcząc i warcząc. Spojrzała w dół. Stało tam kilka lekko zdezorientowanych żyraf, kłaniały się przed nią... poczuła to wspaniałe uczucie. Zachciała być królową, stać na szczycie Lwiej Skały, rycząc, oznaczając swą władzę nad tą urodzajną równiną. Odetchnęła, i poczuła na swym karku krople deszczu. Po chwili kapuśniak zmienił się w wyraźny deszcz. Wysunęła pazury, i jeszcze raz wrzasnęła, głośniej i bardziej groźnym, zachrypniętym głosem. Czuła, że bezsilność i złość umyka z niej, razem z krzykiem, tym dzikim wiatrem i chłodnym deszczem... teraz pod Lwią Skałą zebrało się kilka zebr i antylop. Pokłoniły się jej, zebry i antylopy podskakiwały z radości, żyrafy potrząsały szyjami. To było cudowne. Krzyknęła do grupki zwierząt:
- Już niedługo ja będę waszą królową!
Westchnęła i zasnęła na twardej skale.
Mwindaji była spięta. Bała się, że rodzice już wiedzą, że uciekła i się ukrywa. Bała się też tego, że ją zabiorą i nie oddadzą lwicom. A bardzo przywiązała się do Maziwy, Tojo, Hotuby...
Pewnego parnego popołudnia usłyszała ryki, krzyki i bojowy wrzask. Wszystko wskazywało na to, że nadchodzą jej rodzice z innymi lwami ze Wzgórz nad Bagnami. Wszystkie lwice zajmowały straż przed jaskinią. Ona sama siedziała w komorze. Po chwili usłyszała zażartą dyskusję, i uparte słowa Maziwy:
- Nie ma jej tu. Udowodnimy to. Możemy walczyć.
Jeden z lwów - ojciec Mwindi - rzucił się na Maziwę, reszta lwów zrobiło to samo z innymi lwicami. Słyszała tylko ryki, krzyki i warczenie. Przytuliła nietoperza, który sfrunął jej na ramię. Ale nie rozkleiła się. Nie leżało to w jej naturze. Wyszła między lwice i obserwowała walkę. Nagle jej ojciec Fedha krzyknął do niej:
- Mwindi! Mwindaji! Tu jesteś!
Fedha podbiegł do niej, ale ona stała niewzruszona.
- Czemu uciekłaś?
Chwilowa cisza...
- Jak miałam nie uciekać?! - wybuchnęła Mwindaji. - Jak miałam nie uciekać, do diabła? Traktowaliście mnie jak gnijącą padlinę! Przez waszego świętego synalka, który sam się władował do wody! Taka jest ta bolesna prawda! Oczernialiście mnie w oczach całej sawanny! Istniała dla was tylko ta okropna Samaria, słodka, układna dzieweczka! O nie! Zostaję z nimi, kłamcy, oszczercy! NIE JESTEM WASZĄ CÓRKĄ! Zrozumiano, do diaska ciężkiego?!!
Dyszała ciężko. Cała wściekłość, która w niej wrzała, ostygła. Wszyscy gapili się na nią jak na psychopatkę.
- No co tak we mnie wlepiacie oczy? Wynocha, JUŻ!!
Rodzice Mwindaji zawrócili. Kremowej lwicy w ogóle nie było ich żal. Wręcz przeciwnie, cieszyła się z tego. Położyła się, i zaczęła się histerycznie śmiać. W ogóle nad sobą nie panowała. Dopiero po chwili wysapała:
- Udało się. Żyję. Nie oddaliście mnie.
Maziwa patrzyła się na nią z przerażeniem. Mwindaji wstała, otrzepała się i spojrzała na lwice. O co im chodzi?
- Mi by to nigdy do głowy nie wpadło. Ale... na serio cię tak traktowali? - spytała Almasi.
- Naprawdę?
- Opowiedz wszystko!
Mwindi miała tego już dosyć. Po co stawiają jej te idiotyczne pytania?!
- Możecie się mnie nie pytać o wszystko? Chcę się przespać - powiedziała poirytowana i weszła do kamiennej sali. Teraz dopiero uświadomiła sobie, jaka jest duża. To było wręcz dziwne, że wcześniej tego nie zauważyła. Ułożyła się w zagłębieniu skały i po chwili spadła w objęcia Morfeusza.
Nie! To jest niemożliwe!
Harau, matka Mwindaji, siedziała nad brzegiem jeziora. Była głęboka noc, księżyc był w fazie przybywającego sierpa. Patrzyła się w niebo, w gwiazdy. Chciała porozmawiać z duchami, które ponoć żyły pod postacią gwiazd. Jednak nie odpowiadały...
- Proszę... pomóżcie mi... pomóżcie mi odzyskać Mwindi... przepraszam za złe traktowanie...
Nagle usłyszała suchy, ochrypły głos:
- Zwykłe "przepraszam" nie wystarczy. Ona się tam czuje dobrze. Nie potrzebuje was.
Harau pisnęła i odwróciła się. Przed nią stała zwiewna, ciemna postać lwa. To był niewątpliwie duch jednego z władców.
- Jak... jak to? - załkała brązowa lwica.
- Uciekła słusznie. Nikt by nie chciał mieć takich rodziców, którzy traktują go nie jak rodzice, ale oprawcy. Być może wróci. Ale nie sądzę. Tam jest bezpieczna. Dobrze traktowana. Ma porządnych opiekunów.
- Kim ty... ty właściwie... je...jesteś? - chrypiała Harau. Nie mogła w to uwierzyć. Mwindaji jej nie potrzebuje?
- Mimi Nzuri, Mfalme wa Simba Ardhi, mwanzilishi.* - odpowiedział lew cicho, po czym zaczął się powoli rozpływać w powietrzu. Harau zaczęła za nim biec, ale nie zdążyła. Upadła tylko na trawę.
Usłyszała cichy głos Samarii:
- Co się stało, mamo?
Harau położyła się na trawie. Samaria wskoczyła jej na plecy.
- Nic, nic - skłamała lwica. Samaria zamknęła oczy i usnęła. Harau spojrzała na nią ze smutkiem. Była jedynym dzieckiem, które miała...
Sigma machała lwom na pożegnanie. Szli na polowanie, na Lwią Ziemię. Znowu została sama. Tylko jeszcze reszta lwiątek i Gerard.
Czarnogrzywy spał, ale tego stanu nie można było nazwać typowym snem. Widział ducha Mufasy... przemawiał do niego.
- Nyeupe nie jest zrodzony z pary lwów... nie. On jest zesłany od nas, od przodków. Jego odnalezienie przez Nyokę nie było zbiegiem okoliczności. On ocali świat przed wilkołakiem, który rośnie w siły. Jego moc już odczuwamy. Wśród lwów nie ma już więzi. Zauważyliście już to. Jesteście podzieleni, chociaż trzymacie się tej samej strony. Nyeupe go pokona. Musisz go przygotowywać. Jeśli zawiedziesz, cały świat pogrąży się w mroku i wrogości. Nie będzie stad, a każdy będzie mordował drugiego.
Powiedziawszy to, Mufasa zniknął. Gee obudził się jakby ktoś oblał go wiadrem zimnej wody. Wezwał do siebie przybranego syna.
- Co się stało? - spytał Nyeupe głosem, jakby szedł na ścięcie.
- Muszę ci coś wytłumaczyć... - westchnął czarnogrzywy, po czym rzekł:
- Jak pewnie już wiesz, nie jesteś zwykłym lwem. Wiesz też znakomicie, że wilkołak się odrodził i nie potrzebuje już czyjegoś ciała. Żyje na wolności. Ee... - starał się, aby to wszystko zabrzmiało sensownie.
- Ale co? - dociekał jasny lewek.
- Chciałem o tobie powiedzieć prawdę... nie jesteś naszym synem... nie jesteś synem żadnego lwa. Jesteś zesłany od Duchów Przodków. Odnaleziony jesteś w wąwozie w lesie, przez twoją przyszywaną matkę. Jesteś zesłany... by pokonać wilkołaka. Musisz się przygotować do tego niebezpiecznego zadania. A w pojedynkę go nie pokonasz. Musisz zebrać własną grupę. Inaczej wilk zawładnie nad Afryką, pogrąży się w mroku, wrogości... będę cię trenował... potem musisz przygotować innych.
Nyeupe przez chwilę siedział nieruchomo jak posąg wyrzeźbiony z lodu, po sekundzie zaś zaczął się lekko trząść.
- Ale... jak mam to zrobić? Gdzie mam szukać? - zasapał, po czym pociągnął głośno nosem.
- Trzeba rozpocząć już dziś. Nie znam innych magicznych lwów... kiedy podrośniesz... musisz przetrząsnąć całą sawannę i dżungle, które tu są. Nie wiem, czy kogoś znajdziesz, ale trzeba próbować.
Nyeupe przytulił się do niego. Nie wiedział, czy jego misja się powiedzie.
Wietrzna Ziemia pogrążona była w ciemnych chmurach, wietrze i mroku. Tu też odczuwano rosnącą siłę zła wilkołaka. Grupa lwów była również podzielona. Często wybuchały kłótnie, nie rozmawiano ze sobą, zupełnie jakby nikt się z nikim nie znał. To było potworne. Tylko Maya była jeszcze rozmowna. Próbowała zawiązać rozmowy i wzajemne zainteresowania, ale co to dało? Nic a nic, poza tym, że reszta stada zaczynała się na nią coraz bardziej i częściej wściekać. Bo cóż może począć mała lwiczka przeciwko niszczycielskiej sile zła?
Niestety, musieli czekać, aż Nyeupe zniszczy wilkołaka. Teraz musieli sobie radzić...
Myślę, że notka wyszła nawet nawet. Czekam na 3 komki od różnych osób.
P.S. Jutro Wigilia! :) Cieszycie się? Bo ja bardzo ^^ Życzę wszystkim udanych i wesołych Świąt! :D Pozdrawiam Nyotę, Joxx, Bąbelka :) i Sheza.
*Mimi Nzuri, Mfalme wa Simba Ardhi, mwanzilishi - (suahili) - Jestem Nzuri, król Lwiej Krainy, założyciel.
Obudziła się natychmiast, głośno dysząc. Jednak leżała w jaskini, obok Nyeupego. Nad jej głową wiercił się Kavi, kilka razy trzepnął ją w ucho łapą, przez przypadek. W końcu nie wytrzymała i wyszła.
Spojrzała na ciemne korony drzew, i skierowała się przez ciemną sawannę do dżungli.
Po kilkunastu minutach wyszła na oświetloną księżycem, ale też mocno zarośniętą paprociami polanę w lesie. O mało nie wrzasnęła.
Na polanie siedziała cała paczka z Wietrznej Ziemi. Malkia gawędziła z grupką lwic, Gothar leżał pod paprocią, chcąc się ukryć przed skaczącymi na niego lwami, a Maya huśtała się z piskiem radości na lianie. Sigma, oburzona, krzyknęła:
- Co wy tu robicie?!
- Taka mała impreza - odpowiedział Gothar, odpychając brutalnie pchającego się na niego Erevu.
- Aha. A po co?
- Z okazji dziesiątej rocznicy śmierci naszego dawnego króla.
- Jakiego? - dopytywała się czarnooka.
- Skazy, czyli Taki. No wiesz, im dalej od śmierci, tym ryzyko powrotu ducha jest mniejsze. Więc się bawimy... nic innego.
To "nic innego" w jego stylu było dziwne: Kufu, brat Erevu, szarpał go za ogon, próbując wciągnąć Gothara w wir przyjacielskiej walki, a Maya miała zawroty głowy od huśtania się na pnączach. Tylko Malkia wyglądała na w miarę opanowaną.
Sigma przysiadła na trawie i obserwowała Gothara mocującego się z Simonem, po czym położyła głowę między łapami. Próbowała przywołać obrazy z tamtego snu. Ale w głowie został jej tylko widok czerwonych oczu ducha śmierci. W końcu przestała się tym przejmować i włączyła się do rozmowy z Malkią.
Wróciła na Lwią Skałę przed świtem. Lwy jeszcze spały.
Usiadła na końcu Skały. Obserwowała daleką równinę na południu, Złą Ziemię. Horyzont zasnuty był mgłą. Widziała tylko niewyraźne sylwetki żyraf i słoni. Słyszała ciche szelesty, kiedy wiatr targał drzewami i krzewami wokół Lwiej Skały. Wszystko było takie ciche, smutne, szare, nic nie chciało jej przytulić, wytłumaczyć snu. Był tylko Nyeupe. No, i jeszcze Saturn i Mara... ale oni rozmawiali ciągle z Kavim, wychowywali go na króla. Reszta lwiątek tworzyła zawsze zwartą grupę, nigdy nie dało się z nimi porozmawiać na osobności. A zresztą... czemu ma się zwierzać się małym pryszczom, których nie widać spod traw?! Zdała sobie sprawę ze swojej okropnej beznadziejności. Zamknęła oczy, wysunęła pazury, stanęła na tylnych łapach i wrzasnęła z bezsilnej wściekłości. Robiła to nieświadomie, dopiero potem zdała sobie sprawę, że stoi w miejscu zarezerwowanym dla króla, wysuwając pazury, wrzeszcząc i warcząc. Spojrzała w dół. Stało tam kilka lekko zdezorientowanych żyraf, kłaniały się przed nią... poczuła to wspaniałe uczucie. Zachciała być królową, stać na szczycie Lwiej Skały, rycząc, oznaczając swą władzę nad tą urodzajną równiną. Odetchnęła, i poczuła na swym karku krople deszczu. Po chwili kapuśniak zmienił się w wyraźny deszcz. Wysunęła pazury, i jeszcze raz wrzasnęła, głośniej i bardziej groźnym, zachrypniętym głosem. Czuła, że bezsilność i złość umyka z niej, razem z krzykiem, tym dzikim wiatrem i chłodnym deszczem... teraz pod Lwią Skałą zebrało się kilka zebr i antylop. Pokłoniły się jej, zebry i antylopy podskakiwały z radości, żyrafy potrząsały szyjami. To było cudowne. Krzyknęła do grupki zwierząt:
Westchnęła i zasnęła na twardej skale.
Mwindaji była spięta. Bała się, że rodzice już wiedzą, że uciekła i się ukrywa. Bała się też tego, że ją zabiorą i nie oddadzą lwicom. A bardzo przywiązała się do Maziwy, Tojo, Hotuby...
Pewnego parnego popołudnia usłyszała ryki, krzyki i bojowy wrzask. Wszystko wskazywało na to, że nadchodzą jej rodzice z innymi lwami ze Wzgórz nad Bagnami. Wszystkie lwice zajmowały straż przed jaskinią. Ona sama siedziała w komorze. Po chwili usłyszała zażartą dyskusję, i uparte słowa Maziwy:
- Nie ma jej tu. Udowodnimy to. Możemy walczyć.
Jeden z lwów - ojciec Mwindi - rzucił się na Maziwę, reszta lwów zrobiło to samo z innymi lwicami. Słyszała tylko ryki, krzyki i warczenie. Przytuliła nietoperza, który sfrunął jej na ramię. Ale nie rozkleiła się. Nie leżało to w jej naturze. Wyszła między lwice i obserwowała walkę. Nagle jej ojciec Fedha krzyknął do niej:
- Mwindi! Mwindaji! Tu jesteś!
Fedha podbiegł do niej, ale ona stała niewzruszona.
- Czemu uciekłaś?
Chwilowa cisza...
- Jak miałam nie uciekać?! - wybuchnęła Mwindaji. - Jak miałam nie uciekać, do diabła? Traktowaliście mnie jak gnijącą padlinę! Przez waszego świętego synalka, który sam się władował do wody! Taka jest ta bolesna prawda! Oczernialiście mnie w oczach całej sawanny! Istniała dla was tylko ta okropna Samaria, słodka, układna dzieweczka! O nie! Zostaję z nimi, kłamcy, oszczercy! NIE JESTEM WASZĄ CÓRKĄ! Zrozumiano, do diaska ciężkiego?!!
Dyszała ciężko. Cała wściekłość, która w niej wrzała, ostygła. Wszyscy gapili się na nią jak na psychopatkę.
- No co tak we mnie wlepiacie oczy? Wynocha, JUŻ!!
Rodzice Mwindaji zawrócili. Kremowej lwicy w ogóle nie było ich żal. Wręcz przeciwnie, cieszyła się z tego. Położyła się, i zaczęła się histerycznie śmiać. W ogóle nad sobą nie panowała. Dopiero po chwili wysapała:
- Udało się. Żyję. Nie oddaliście mnie.
Maziwa patrzyła się na nią z przerażeniem. Mwindaji wstała, otrzepała się i spojrzała na lwice. O co im chodzi?
- Mi by to nigdy do głowy nie wpadło. Ale... na serio cię tak traktowali? - spytała Almasi.
- Naprawdę?
- Opowiedz wszystko!
Mwindi miała tego już dosyć. Po co stawiają jej te idiotyczne pytania?!
- Możecie się mnie nie pytać o wszystko? Chcę się przespać - powiedziała poirytowana i weszła do kamiennej sali. Teraz dopiero uświadomiła sobie, jaka jest duża. To było wręcz dziwne, że wcześniej tego nie zauważyła. Ułożyła się w zagłębieniu skały i po chwili spadła w objęcia Morfeusza.
Nie! To jest niemożliwe!
Harau, matka Mwindaji, siedziała nad brzegiem jeziora. Była głęboka noc, księżyc był w fazie przybywającego sierpa. Patrzyła się w niebo, w gwiazdy. Chciała porozmawiać z duchami, które ponoć żyły pod postacią gwiazd. Jednak nie odpowiadały...
- Proszę... pomóżcie mi... pomóżcie mi odzyskać Mwindi... przepraszam za złe traktowanie...
Nagle usłyszała suchy, ochrypły głos:
- Zwykłe "przepraszam" nie wystarczy. Ona się tam czuje dobrze. Nie potrzebuje was.
Harau pisnęła i odwróciła się. Przed nią stała zwiewna, ciemna postać lwa. To był niewątpliwie duch jednego z władców.
- Jak... jak to? - załkała brązowa lwica.
- Uciekła słusznie. Nikt by nie chciał mieć takich rodziców, którzy traktują go nie jak rodzice, ale oprawcy. Być może wróci. Ale nie sądzę. Tam jest bezpieczna. Dobrze traktowana. Ma porządnych opiekunów.
- Kim ty... ty właściwie... je...jesteś? - chrypiała Harau. Nie mogła w to uwierzyć. Mwindaji jej nie potrzebuje?
- Mimi Nzuri, Mfalme wa Simba Ardhi, mwanzilishi.* - odpowiedział lew cicho, po czym zaczął się powoli rozpływać w powietrzu. Harau zaczęła za nim biec, ale nie zdążyła. Upadła tylko na trawę.
- Co się stało, mamo?
Harau położyła się na trawie. Samaria wskoczyła jej na plecy.
- Nic, nic - skłamała lwica. Samaria zamknęła oczy i usnęła. Harau spojrzała na nią ze smutkiem. Była jedynym dzieckiem, które miała...
Sigma machała lwom na pożegnanie. Szli na polowanie, na Lwią Ziemię. Znowu została sama. Tylko jeszcze reszta lwiątek i Gerard.
Czarnogrzywy spał, ale tego stanu nie można było nazwać typowym snem. Widział ducha Mufasy... przemawiał do niego.
- Nyeupe nie jest zrodzony z pary lwów... nie. On jest zesłany od nas, od przodków. Jego odnalezienie przez Nyokę nie było zbiegiem okoliczności. On ocali świat przed wilkołakiem, który rośnie w siły. Jego moc już odczuwamy. Wśród lwów nie ma już więzi. Zauważyliście już to. Jesteście podzieleni, chociaż trzymacie się tej samej strony. Nyeupe go pokona. Musisz go przygotowywać. Jeśli zawiedziesz, cały świat pogrąży się w mroku i wrogości. Nie będzie stad, a każdy będzie mordował drugiego.
Powiedziawszy to, Mufasa zniknął. Gee obudził się jakby ktoś oblał go wiadrem zimnej wody. Wezwał do siebie przybranego syna.
- Co się stało? - spytał Nyeupe głosem, jakby szedł na ścięcie.
- Muszę ci coś wytłumaczyć... - westchnął czarnogrzywy, po czym rzekł:
- Jak pewnie już wiesz, nie jesteś zwykłym lwem. Wiesz też znakomicie, że wilkołak się odrodził i nie potrzebuje już czyjegoś ciała. Żyje na wolności. Ee... - starał się, aby to wszystko zabrzmiało sensownie.
- Ale co? - dociekał jasny lewek.
- Chciałem o tobie powiedzieć prawdę... nie jesteś naszym synem... nie jesteś synem żadnego lwa. Jesteś zesłany od Duchów Przodków. Odnaleziony jesteś w wąwozie w lesie, przez twoją przyszywaną matkę. Jesteś zesłany... by pokonać wilkołaka. Musisz się przygotować do tego niebezpiecznego zadania. A w pojedynkę go nie pokonasz. Musisz zebrać własną grupę. Inaczej wilk zawładnie nad Afryką, pogrąży się w mroku, wrogości... będę cię trenował... potem musisz przygotować innych.
Nyeupe przez chwilę siedział nieruchomo jak posąg wyrzeźbiony z lodu, po sekundzie zaś zaczął się lekko trząść.
- Ale... jak mam to zrobić? Gdzie mam szukać? - zasapał, po czym pociągnął głośno nosem.
- Trzeba rozpocząć już dziś. Nie znam innych magicznych lwów... kiedy podrośniesz... musisz przetrząsnąć całą sawannę i dżungle, które tu są. Nie wiem, czy kogoś znajdziesz, ale trzeba próbować.
Nyeupe przytulił się do niego. Nie wiedział, czy jego misja się powiedzie.
Wietrzna Ziemia pogrążona była w ciemnych chmurach, wietrze i mroku. Tu też odczuwano rosnącą siłę zła wilkołaka. Grupa lwów była również podzielona. Często wybuchały kłótnie, nie rozmawiano ze sobą, zupełnie jakby nikt się z nikim nie znał. To było potworne. Tylko Maya była jeszcze rozmowna. Próbowała zawiązać rozmowy i wzajemne zainteresowania, ale co to dało? Nic a nic, poza tym, że reszta stada zaczynała się na nią coraz bardziej i częściej wściekać. Bo cóż może począć mała lwiczka przeciwko niszczycielskiej sile zła?
Niestety, musieli czekać, aż Nyeupe zniszczy wilkołaka. Teraz musieli sobie radzić...
Myślę, że notka wyszła nawet nawet. Czekam na 3 komki od różnych osób.
P.S. Jutro Wigilia! :) Cieszycie się? Bo ja bardzo ^^ Życzę wszystkim udanych i wesołych Świąt! :D Pozdrawiam Nyotę, Joxx, Bąbelka :) i Sheza.
*Mimi Nzuri, Mfalme wa Simba Ardhi, mwanzilishi - (suahili) - Jestem Nzuri, król Lwiej Krainy, założyciel.
Wspaniały rozdział! Mam nadzieję, że misja Nyeupe się powiedzie i pokona on wilkołaka.
OdpowiedzUsuńDzięki za pozdrowienia, ja również Cię pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt:)
Świetny rozdział, naprawdę!
OdpowiedzUsuńNyeupe otrzymał bardzo trudne zadanie, mam nadzieję, że mu się powiedzie.
Ciekawe również, co dalej będzie z Mwindaji.
Muszę Cię też pochwalić za wspaniały rysunek :D Naprawdę fajny.
Dziękuje za pozdrowienia. Pozdrawiam Cię również i życzę Szczęśliwych, Wesołych Świąt ;)
notka świetna,ty nie umiesz pisać nudnych rozdziałów:)
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki za pozdrowienia.
PS.Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku 2013!
1 komentarz za zajęcie I miejsca w konkursie na blogu zyciemilele.blogspot.com! Gratulacje:)
OdpowiedzUsuń2 komentarz za zajęcie I miejsca w konkursie na blogu zyciemilele.blogspot.com! Gratulacje:)
OdpowiedzUsuń3 komentarz za zajęcie I miejsca w konkursie na blogu zyciemilele.blogspot.com! Gratulacje:)
OdpowiedzUsuń4 komentarz za zajęcie I miejsca w konkursie na blogu zyciemilele.blogspot.com! Gratulacje:)
OdpowiedzUsuń5 komentarz za zajęcie I miejsca w konkursie na blogu zyciemilele.blogspot.com! Gratulacje:)
OdpowiedzUsuń6 komentarz za zajęcie I miejsca w konkursie na blogu zyciemilele.blogspot.com! Gratulacje:)
OdpowiedzUsuń7 komentarz za zajęcie I miejsca w konkursie na blogu zyciemilele.blogspot.com! Gratulacje:)
OdpowiedzUsuń8 komentarz za zajęcie I miejsca w konkursie na blogu zyciemilele.blogspot.com! Gratulacje:)
OdpowiedzUsuń9 komentarz za zajęcie I miejsca w konkursie na blogu zyciemilele.blogspot.com! Gratulacje:)
OdpowiedzUsuń10 komentarz za zajęcie I miejsca w konkursie na blogu zyciemilele.blogspot.com! Gratulacje:)
OdpowiedzUsuń