Na brunatnym kamieniu siedziała dość chuda, ale też nieźle umięśniona łowczyni.
Jej futro było ciemnobeżowe, brzuch, pysk i łapy kremowe; na lwiątka spoglądały groźne, wąskie, czerwone oczy, a obcy zapach wyczaił różowy nos Złoziemca; na czole i karku ciemniała grzywka. Była dość podobna do Ziry. Lwica wysunęła dwucalowe, czarne pazury, wyszczerzyła zęby i zawarczała.
- Co wy tu robicie? Maisha! Sabini! Już, oglądnijcie je!
Do lwicy podbiegły dwie inne, obie o szarej sierści. Skoczyły na lwiątka, ale Nyeupe załatwił je jednym zaklęciem - lwice zamarły w powietrzu, po czym spadły na ziemię. Czerwonooka zeskoczyła z kamienia i pokłoniła się lewkowi.
- Nyeupe... - wyszeptała drżącym z przejęcia głosem. - Zbawco... przepraszam...
Podniosła się, a jej oczy, uprzednio groźne, wypełniły się strachem i szacunkiem. Sigma popatrzyła się na nią nieco krzywo.
- Chodźcie, chodźcie, pewnikiem jesteście głodne - rzekła przyjaznym głosem lwica. - Nazywam się Korongo.
Sigma i Nyeupe wymienili spojrzenia i poszli za Korongo, która weszła do obszernej termitiery.
Był to kopiec mniej więcej tej samej wielkości, co termitiera, gdzie ongi zakwaterowała się Zira ze stadem.
Na piaszczystych półkach i mniejszych kopcach siedziało z tuzin lwic; najwyraźniej Korongo była przywódczynią pokaźnego stada. Usiadła na twardej ziemi, napiła się wody z niewielkiego źródła i rzekła poważnym, chyba trochę zbyt oficjalnym głosem:
- Witajcie. Powiedzcie, skąd pochodzicie i jak was zwą.
Nyeupe westchnął, nabrał powietrza i zaczął mówić.
- Mam na imię Nyeupe. To moja kuzynka, Sigma... oboje pochodzimy z Lwiej Ziemi.
Jedna z lwic, leżąca niedaleko Korongo, zawarczała i spojrzała z nienawiścią na Nyeupego.
- Nie myślałam, że kiedyś cię zobaczę w moim życiu - rzekła matczynym tonem Korongo do jasnego lewka. - Ciebie, naszego wybawcę. Nie zawiedziesz nas... pokonasz go!
Nyeupe poczuł się trochę głupio. Ta lwica go wychwalała, bo miał pokonać wilka... ale jak ma to zrobić?
- Tak... wiem. I przepraszam Maishę i Sabini... po prostu się broniłem.
- Nic się nie stało - odpowiedziały chórem Sabini i jej towarzyszka.
Sigma, zwracając uwagę na wygląd Korongo, powiedziała:
- Jesteś dość podobna do Ziry... jesteś z nią spokrewniona?
Korongo, nieco zakłopotana, położyła się na ziemi, na boku.
- Tak - sapnęła - jej ojciec miał na imię Mohatu. Moja prababka, Nyumbani, była jego siostrą. Jej córka, moja babka Mwitu, często się z nią widywała. Moja matka, Misitu, jeszcze ją pamiętała i opowiadała mi o niej... dopóki nie została zagryziona przez wilkołaka... nigdy nie odnaleźliśmy ciała...
Po czym uroniła łzę. Nagle do lwiątek podbiegły dwa inne: jedno, samiczka, przypominała Vitani, a drugie miało brązowy kolor sierści; jego płeć trudno było określić.
- Och... witajcie! - krzyknęła lwiczka przypominająca Vitani. - Nazywam się Hofu, a to moja siostra Sayansi - wskazała na jasnobrązowe lwiątko, które było samiczką. Lwiątka zajęły rozmową Sigmę i Nyeupego, a Korongo zaczęła się myć.
Przygotowała się do skoku...
Dhoruba wyszczerzyła zębiska, nagle i skoczyła z półki. Nyeupe rzucił w nią zaklęcie, które chybiło i rozwaliło ścianę termitiery.
- Hahaha... - zaśmiała się złowieszczo, i przygwoździła go łapą za szyję do ziemi. Wszystkie lwice otoczyły ją kręgiem; żadna nie miała odwagi jej zaatakować.
W nagle, w ciągu kilku sekund, wydarzyły się trzy przerażające rzeczy.
Czarna lwica z rykiem dotknęła czarnego, wypalonego skorpiona na swym ramieniu, krzycząc: "Wreszcie!", Nyeupe rzucił na nią zaklęcie powalające, a przed nim... pojawił się sam wilkołak.
Wielkie, silne, kosmate ciało, długie, uzbrojone w czterocalowe pazury łapy, długi pysk z zębami wampira, groźne, czerwone oczy... wszystko było przygotowane do walki.
Potwór rzucił się na Nyeupego, i rozpoczęła się bitwa.
Przez kilka minut słychać było tylko wycie i ryk wilka i trzask rozwalanych ziemnych ścian, a promienie zielonego, fioletowego i białego światła raziły w oczy. Po tym czasie walki Nyeupe leżał na ziemi, powalony zaklęciem Odrętwienia. Wilkołak podszedł do niego, warcząc:
- To koniec... To KONIEC... teraz ja będę panował...
Uniósł ciemne, umięśnione ramię, by zadać ostateczny cios - Zaklęciem Śmierci.
Nyeupe był przygotowany na błysk czerwonego światła, lecz wiedział, że nie może zawieść...
- NIE! - ryknął; resztkami sił wycelował w niego łapę, po czym rzucił na niego Urok.
Błysk czerwonego światła rozdarł ciemność, a zaklęcie trafiło wilka prosto w czoło. Zawył jakby zawyło tysiąc wilków, upadł na ziemię, dźwignął się, znowu wstał i wybiegł z kopca.
Przez chwilę lwice stały jakby były wykute z kamienia, a potem zaczęły przepychać się do Dhoruby, by tylko zadać jej rany, by ją wygonić, zemścić się...
- Dzięki, nie trzeba - mruknął Nyeupe, gdy lwice podbiegły do niego, aby pomóc mu wstać. On sam poradził sobie bez trudu.
Dhoruba ryknęła:
- Nie!!! Znowu! Ale ja cię dopadnę, zobaczysz! Pan będzie zadowolony!!! - po czym zaśmiała się, i rzuciła na Nyeupego. Jednak w jej pierś ugodził strumień fioletowego światła. Wszyscy się obrócili.
Do Nyeupego podchodził nieznany nikomu, brązowy lew, o jasnej grzywie.
- Nyuma! Nyuma! Co ty tu robisz?! - krzyknęła Dhoruba. Ów jasnogrzywy Nyuma był najwyraźniej jej bratem.
- Ratuję cię - odburknął; miał agresywny, dość wysoki głos - gdybyś tylko dotknęła jeszcze raz tego dzieciaka, zginęłabyś. Ciesz się, że trafiłem cię Powaleniem, a nie Mortusem.
Dhoruba położyła się plackiem na ziemi. Nyuma złapał ją zębami za łapę i wytargał z kopca.
- Nie! NIE ZABIERZESZ MNIE TAAAM!!! - wrzeszczała Dhoruba. Jednak lew wyszeptał:
- Oszczędzę ci bólu. Teleportujemy się.
Zaledwie trzy sekundy później znajdowali się w Dolinie Zachodniej, daleko od Złej Ziemi. Było tam pochmurno i mglisto. Za chwilę z szarych chmur mógł lunąć deszcz.
Znajdowali się w zboczu schodzącym do doliny, będącym równocześnie jej początkiem. Nyuma zatargał Dhorubę na samo dno doliny, do najgłębszego, skalistego miejsca. Wśród skał widniał otwór jaskini. Przed nim stała straszna - bo inaczej nie dało się tego określić - lwica.
Nyuma podszedł do niej i rzekł:
- Witaj, Walinzi, Strażniczko Zdrajców i Więźniów, Obrończyni Prawa, Posłańcze Sprawiedliwości.
Walinzi odpowiedziała:
- Witaj, Wielki Nyuma. Masz nowego więźnia?
Nyuma kiwnął głową.
- Chciała zabić Nyeupego, tego, który ma zabić wilkołaka. Równocześnie odepchnąłem ją zaklęciem, i rzuciłem Tarczę na dzieciaka. Gdyby go dotknęła, zginęłaby. A siostrzyczkę trzeba ratować. Niestety, a raczej stety, była poszukiwana jako największa zwolenniczka Norhotha. Będą mi wdzięczni. Wyznaczyli na nią sporą nagrodę, której nie mogę ci wyjawić. Doczekała się swego losu.
Dhoruba zaszlochała i przez łzy wywrzeszczała:
- NORHOTH?! Jak śmiesz!!! Jak śmiesz, parszywy wygnańcu, przeciwniku, wymawiać jego imię?! Jak, jak!
Walinzi uderzyła łapą w kamień, który zasłaniał wejście do jaskini. Głaz na chwilę zamienił się w żelazne wrota, które powoli się otworzyły. Nyuma wszedł, tym razem trzymając czarną lwicę za skórę na karku.
Ruszyli ciemnym korytarzem w dół. Dhoruba jęczała i wrzeszczała, próbując się uwolnić. W końcu dotarli do ciemnej komory, słychać w niej było gniewne porykiwania. W plamie światła z kilku dogasających ogników stały dwa lwy (a może to nie były lwy?).
Ich futro było ciemne i wyleniałe, a skóra koloru ciemnobrązowego. Ich oczy były lśniące i czarne, na głowie gęstwina jasnopłowych włosów. W lewym uchu lśniły dwa żelazne kolczyki. Dwoje strażników złapało lwicę za przednie łapy. Ona zaczęła krzyczeć wniebogłosy ze strachu. Jeden z klawiszów szepnął:
- Już się nie wymigasz, moja mała...
Wciągnęli ją w ciemność. Nie było nic słychać, z wyjątkiem westchnień trzeciego, drzemiącego strażnika.
Tymczasem Sigma i Nyeupe byli już na Lwiej Ziemi, czekali na Kaviego i Tai.W końcu, zdyszani i zadowoleni, wrócili. Był wówczas zachód słońca.
- I z czego rżysz? - zapytał opryskliwie Nyeupe księcia.
- Ha, ha! - zaśmiał się Kavi. - Nie uwieżycie! Normalnie goniły nas węże!
- Węże? Węże nie potrafią biegać - zauważyła ponuro Sigma.
Kavi zmieszał się. Zakłopotany, odparł szybko:
- No... rozumiecie, o co mi chodzi. Chciały nas zjeść. To były te wielkie pytony.
Sigma spojrzała na niego z czymś w rodzaju podziwu, Nyeupe natomiast z politowaniem.
- I z tego się niby cieszysz? - rzucił szybko.
- Tak, bo uciekliśmy! Mwanga jednemu z nich zmiażdżył czaszkę... on to ma krzepę!
Nagle z jaskini wybiegły pozostałe lwiątka: złociste i zielonookie Betha i Ahadi, córki Omegi, oraz dzieci Sheili, wszystkie o szarym futerku: Matumaini, Vita i Kijivu.
- O, witajcie - powiedział Nyeupe, i usiadł przy lwiątkach, które zaczęły z nim rozmawiać.
- I jak? Jak ci się udało go odepchnąć? - pytała się Vita; Nyeupe wszystkim to wyjaśnił. Lwiątka nie chciały w to wierzyć.
Sigma, wykorzystując nieuwagę wszystkich, wymknęła się z towarzystwa i popędziła na sawannę. Rodzice rankiem obwieścili jej, że może iść na Lwią Ziemię o każdej porze dnia. Pomknęła na wschód, na Nocną Ziemię.
Biegła z pół godziny, gdy znalazła się na Nocnej Ziemi. Nigdy tam jeszcze nie była... Nocna Ziemia była rozległą, wyżynną Ziemią. Przebiegał przez nią pas wapiennych wzgórz, ciągnących się od Północnych Lasów do sawanny na południe od Dżungli Słońca.
Sigma spojrzała na pobliską rzekę, otoczoną gęstymi zagajnikami. Wydeptaną ścieżyną podeszła do piaszczystego brzegu rzeki.
Nad wodą było sporo słoni, zebr, a kilka metrów dalej wodę pił gepard. Widać było od razu, że nie ma tu wojen i zwierzęta żyją ze sobą w pokoju. Na drugim brzegu, z ziemi wystawała wapienna skałka. Czarnooka napiła się nieco wody i usiadła na częściowo spróchniałym konarze, leżącym na brzegu. Usłyszała za sobą szelest krzaków.
- Kto to? - spytała, nieco zaniepokojona, obracając się i spoglądając w krzewy.
Nagle na nią skoczyła wyraźnie starsza lwiczka. Zwaliła Sigmę z konaru.
Miała cynamonowe obwódki wokół niebieskich oczu, jej futro było barwy ochry, a pysk i brzuch - żółtawokremowe.
- Jak masz na imię? - zapytała cicho Sigma.
- Nazywam się Vumbi - odpowiedziała niebieskooka lwica.
- A ja Sigma - odparła wesoło srebrzysta, wypinając nieco pierś. - Jestem księżniczką Lwiej Ziemi.
- Księżniczką? Coś takiego. To chyba oznacza, że powinnam przed tobą padać na twarz, Wasza Książęca Mość. - zakpiła złocista lwiczka.
- Och... nie chodziła mi o to - odpowiedziała szybko Sigma, czując, że się rumieni. - Naprawdę... nie o to mi chodziło... nie chciałam być takim ważniakiem.
- Może się w coś pobawimy? - zaproponowała Vumbi, próbując odnaleźć inną przestrzeń rozmowy. - Berek!
Vumbi popędziła za Sigmą, która po kamieniach znalazła się już na drugim brzegu rzeki.
Biegały po piasku i trawie, rozganiając antylopy i ptaki, próbując się złapać. W końcu Vumbi wygrała, powalając Sigmę obok wapiennej skałki. Głaz przykuł jej uwagę.
- Ee... - wymamrotała.
- Co się stało? - zapytała Vumbi, schodząc z Sigmy, która pośpiesznie wstała.
- Nic... czy takich skałek jest tu więcej?
- Jasne! - krzyknęła uradowana Vumbi, najwyraźniej zaskoczona tym, że ktoś interesuje się jej Ziemią. - Są bardziej na wschód od rzeki. Są tam wzgórza, całe pokryte tymi skałkami. Pięknie wyglądają w czasie pełni księżyca. Dlatego nazywamy je Pałacem Księżyca. Tam często wyje wilkołak... dlatego nie radzę ci się tam zapuszczać.
- Dobrze... robi się późno - zauważyła Sigma; zapadał już zmrok.
- Ojej, rzeczywiście - pisnęła cicho niebieskooka. - A więc... cześć, Sigma.
- Do jutra, Vumbi - pożegnała się Sigma i poszła na Lwią Skałę.
Nazajutrz Sigma udała na się na Nocną Ziemię, za pozwoleniem rodziców. Poszła nad rzekę, aby znaleźć tam Vumbi. Kiedy dotarła na brzeg, krzyknęła kilka razy:
- Vumbi! Vumbi! Gdzie jesteś?
Nie usłyszała odpowiedzi. Jednak nagle krzaki zaszeleściły...
- Vumbi? - szepnęła z nadzieją Sigma. Jednak nadzieja okazała się płonna. Z zarośli wyszła dorosła lwica, bardzo podobna do poznanej niedawno lwiczki.
- Kim pani jest? Gdzie jest Vumbi? - wysapała srebrzysta księżniczka.
Lwica uroniła łzę, która potoczyła się po jej policzku jak diament, po czym zniknęła w gęstym futrze na szyi.
- Niestety... - szepnęła. - Jestem matką Vumbi, Angani. Rozumiem, że chciałaś się spotkać z moją córką. Ale dzisiaj się z nią nie spotkasz. Nie zobaczymy jej już nigdy... - po czym zaszlochała.
- Co się z nią stało? - zapytała Sigma; ona też miała łzy w oczach.
- O - ona... - dukała Angani - zamordował ją wilkołak. Dziś w nocy. Towarzyszyły mu dwa lwy. Nie udało nam się jej uratować. Umarła... - wysapała ostatnie zdanie lwica, po czym rozpłakała się.
Angani wstała, i powlokła się w krzaki. Słychać było tylko jej okropny, trzęsący się szloch...
No - notka jest, trochę się nad nią wymęczyłam. Myślę jednak, że niezbyt mi wyszła... ale ocena należy do was, więc komentujcie :)
Mam jeszcze link do tej piosenki jednego z moich ulubionych zespołów: link.
Bardzo fajny rozdział.
OdpowiedzUsuńSuper był ten segment walki Wilkołaka z Nyeupe.
Natomiast szkoda mi tej Vumbi :(
Eh, pozdrawiam i czekam na dalsze rozdziały.
Rozdział jest przecudny:) Ale po kolei:
OdpowiedzUsuńBardzo podobał mi się ten fragment z bitwą i mocami.
Trochę żal mi Dhoruby. Jestem ciekawa co jej zrobią, ale właściwie, to czemu zdradził ją jej własny brat? Wiem, bo zrobiła źle, ale są w końcu rodziną... Mam nadzieję, że to się wyjaśni:)
Bardzo mi szkoda Vumbi, a jeszcze bardziej Angani...
Co Ty za bzdury wygadujesz?! Nie wyszła?! Strasznie mi się podobała, wydaje mi się, że jest jedną z lepszych. Czekam z wielką niecierpliwością na kolejny rozdział:)
Pozdrawiam.
Rozdział - cudo:) Bardzo mi się podobał fragment z wilkołakiem i Nyeupe. Strasznie żal mi Vumbi i jej matki, Agani...to było straszne, jak umarła:( Ściska mi się serce:(
OdpowiedzUsuńA notka oczywiście, że ci wyszła! Nie żartuj, że ci nie wyszła, to niezgodne z prawem! xDD
Pozdrawiam,
Damu
Rozdział jest po prostu...lepszy od naleśników XD
OdpowiedzUsuńA za zwyczaj nic nie jest lepsze od naleśników =)