środa, 9 stycznia 2013

14. Zjawa w archiwum i ucieczka z Kalahathy

Kiedy Sigma i Nyeupe rozmawiali na Lwiej Skale, czekając na Kaviego, strażnicy wiedli Dhorubę do komory.
Kiedy tylko złapali ją za przednie łapy, gdy jej brat Nyuma odszedł od niej, stanęli na tylnych łapach; teraz wydało się, jacy są niesamowicie wychudzeni. Było też niesamowite, że poruszali się tak zwinnie i naturalnie, jak ludzie. 
Zawlekli Dhorubę do ciemnego tunelu, skąd przechodziło się do kolejnego, jasnego i szerokiego. W nim znajdowały się ciemne otwory - wejścia do cel, a raczej do przechowalni więźniów. 
Wypalili jej znak - czerwony X na lewej łopatce. Wypalanie trwało kilka sekund, ale bolało, jakby zdzierano jej skórę.
Kiedy weszła do ciemnej komory, odeszli.
Dhoruba położyła się na ciemnej, zimnej podłodze w ciemnoszarego kamienia. Nagle usłyszała znajomy głos:
- A więc jesteś... myślałem, że już nigdy ciebie nie zobaczę.
Nad nią stanął brudny, płowy lew, o splątanej, zawszonej grzywie. Spojrzał na nią złocistymi oczami.
- Witaj... witaj, Dhorubo. Czekałem na ciebie. Wiedziałem, że ten dzień nadejdzie już niedługo.
Czarna lwica podniosła wzrok na wspólnika z dawnych lat.
- Orionie... - wysapała. - Tak... też wiedziałam, że cię spotkam. Nie wiem, jak wyrazić swoje szczęście - po czym, z jadowitym uśmiechem, położyła się na stercie suchej trawy. 
Wiedziała, że to więzienie nie będzie męczarnią. Wręcz przeciwnie - to będzie idealna kryjówka do nowych, zamierzonych działań...


Od początku pory deszczowej minęły równo 4 miesiące. Woda jeszcze utrzymywała się w ziemi, była najzdrowsza pora roku. Deszcze padały już coraz rzadziej. Jednak ten czas po porze monsunu jest krótki, i mało czasu pozostaje, aby się nim nacieszyć.
Kiedy ów okres minął, zaczęła się susza - i wszystko wskazywało na to, że będzie to jedna z cięższych pór zimowych.
Trawy wysychały, zmieniając barwę z soczystej zieleni na jasnożółtą. Liście akacji stały się suche i twarde, w rzekach było coraz mniej wody. A co najgorsze - antylopy i inna zwierzyna wywędrowały na zachód, ku żyznym terenom na nizinach, skąd już tylko kilkanaście dni drogi do oceanu.
Sigma, Kavi i Nyeupe byli już nastolatkami, w latach ludzi mieli mniej więcej po trzynaście lat; samcom zaczynała rosnąć powoli grzywa na całym karku i piersiach. Natomiast Vita, Kijivu, Betha, Matumaini i Ahadi mieli w latach ludzkich około 11 lat, a więc dopiero wkraczali w decydujący okres życia - dojrzewanie.
Pewnego dnia, już w październiku, drugim miesiącu suchej i gorącej zimy, obudziła się Sigma. Noc była zimna, a więc była cała zmarznięta, mimo tego, że do jaskini wpadały pierwsze promienie palącego słońca.
Otarła łapami oczy, i poszła nad wodopój. W tym jeziorku było jeszcze sporo wody, gdyż zasilały je dwa skaliste strumienie. Napiła się wody i usiadła.
Nad wodopojem zgromadziło się kilka zebr i antylop, a wśród nich Sigma zauważyła wkraczającą w wiek nastoletni, szarą lwiczkę. Wydała się jej jakby znajoma... podeszła do lwicy.
- Chuki? - zapytała. Lwica podniosła głowę.
Była dość podobna do Vitani, ale odróżniało ją szare futro i mniejsza grzywka. Była też nieco mocniej zbudowana. Zerknęła na Sigmę swymi ciemnoniebieskimi oczami.
- Och... cześć - odpowiedziała - ty... jesteś Sigma, tak?
- Tak, to ja - wydukała srebrzysta - ale chyba nie pamiętasz mnie za bardzo. Poznałyśmy się nad tym wodopojem, pamiętasz? Byłyśmy jeszcze dzieciakami... a gdzie jest twój brat, Daimon?
Chuki usiadła, lekko wzdychając. Mruknęła ponuro:
- Ech... staje się okropny. W ogóle ze mną nie rozmawia, zachowuje się, jakby go coś opętało... albo zdobył wyjątkowo nadętą dziewczynę. A ja uważałam, że jestem okropna.
- Myślę, że powinniśmy się bardziej ze sobą zaprzyjaźnić - dodała po chwili Chuki. Jedna z zebr przysłuchiwała się tej rozmowie z zaciekawieniem. - Nikt nie chce ze mną rozmawiać. Straszne, a u nas w stadzie dziewczyny są niezłe...
- Nikt, a nikt? Też to przeżywam. No, ale jestem księżniczką... oczywiście, nie chcę cię tym uniżyć.
Chuki spojrzała na nią z lekkim wyrzutem i burknęła z sarkazmem:
- Nie, mam całą armię koleżanek, które za mną chodzą jak cienie. Patrz tylko, całe tłumy! - po czym wskazała za siebie, jakby przytulała do siebie co najmniej z tuzin lwic.
- Wiesz, jak będziesz tak burczeć do wszystkich, to nikogo nie znajdziesz, a co dopiero miłość - odparła Sigma i powlokła się na Lwią Skałę.
Usiadła na trawie przy skałach okalających siedzibę króla. Postanowiła oglądnąć te skały. Zabrała się do tego od razu.
Szła po głazach, co jakiś czas upadając lub się potykając na wypukłościach. Nagle... między skałami ujrzała otwór.
- Oglądnę to wejście - mruknęła do siebie tonem himalaisty, który postanowił wspiąć się na Mount Everest.
Podeszła do czarnej dziury, częściowo zarośniętej krzakami. Spojrzała do środka... i nagle tam wpadła.
Przetoczyła się przez pochyły, ciemny korytarz, i wpadła do wilgotnej, niskiej komory.
Na ścianach wisiały spore, srebrne ogniki, a na ścianach znajdowały się ślady pazurów, ziemi i kilka kropel zaschniętej krwi. Sigma usiadła na kamieniu, którego jeszcze nie zalała woda i nasłuchiwała jakichkolwiek dźwięków z ciemności komory.
Po półgodzinie odległych marzeń ogniki lekko zafalowały, jakby za chwilę miały zgasnąć. Sigma podniosła odruchowo głowę. I wtedy zamarła.
Przed nią stała lwica... ale to nie mogła być lwica ze świata żywych. Coś sprawiało, że widać było to od razu.
Była to najwyraźniej bardzo silna łowczyni. Miała futro koloru szarego, jej łapy były dość krótkie, ramiona muskularne, głowa okrągła; zbudowana była jak bokserka.
Stała tak przez sekundę, po czym zaczęła chodzić w kółko, wzdłuż ścian.
Sigma zamrugała i zachrypiała:
- Ee... w czymś może pomóc?
Lwica nie zwróciła na nią uwagi, tylko weszła w ciemność. Sigma poszła za nią.
Od komory prowadził kolejny tunel, nieco szerszy i wyższy od poprzedniego. Czarnooka powędrowała za zjawą.
Szły dość długo, coraz niżej, aż natrafiły na kamienne, bardzo strome schody w podziemia.
- Za mną - rzekła bezgłośnie lwica i zeszły po schodach.
Sigma cudem nie połamała sobie żeber, spadając z ostatniego, chyba pięćdziesiątego stopnia.
- No nie... znowu korytarz...? - mruknęła do siebie Sigma. Przed nimi wykuty był kolejny, ale bardzo krótki korytarz, prowadzący do...
Korytarz prowadził do obszernej i wielkiej sali.
Z sufitu zwieszały się stalaktyty, a w powietrzu wisiały dziwne, jasne kulki światła, bijące bladym, srebrzystym światłem. Sala była wielka jak wnętrze katedry w Reims*; w zimnych, wilgotnych i czarnych ścianach wydrążone były podłużne otwory, w których znajdowały się owe kulki.
Te wiszące w powietrzu nie latały bezładnie; wręcz przeciwnie, wisiały w jednym, ustalonym miejscu, jakby były postawione na niewidzialnych półkach. Szara, zwiewna zjawa weszła w chodnik między rzędami kulek. Sigma ruszyła za nią. W pewnym momencie lwica zaczęła przeszukiwać wzrokiem kulki. Nagle zjawa odsunęła się od niewidzialnych półek, stanęła na tylnych łapach i zniknęła.
Sigma stanęła jak wryta. O co chodzi?!
Odwróciła głowę we wszystkie strony, po czym pobiegła do wyjścia, zatrzymując się na końcu rzędu, by odetchnąć. Spojrzała na korytarz i błyszczące, mokre schody. Na ścianach zapaliły się ogniki, które ułatwiły jej wyjście.


Kiedy wyszła na powierzchnię, przy skałach stał Kavi. Krzyknął do niej:
- Hej, no chodź! Chodź!
Sigma pobiegła za nim. Kierował się na Lwią Skałę. Było popołudnie. 
Kavi zatrzymał się przed grotą. Sigma spytała:
- Co się znowu stało?
- Nasze pierwsze polowanie. - odpowiedział szybko Kavi. 
Nyeupe, Sigma i Kavi stawili się przed swymi rodzicami, Azrą i stadem. Azra miała ich wyprowadzić w odpowiednie miejsce, skąd było dobrze widać bawoły, samemu nie będąc zauważonym.
- Ale oni wyrośli... - zachwalały lwice. Matumaini, Vita i Kijivu stały przy Sheili, córce Kovu i siostrze Saturna, i jej partnerze, Mheetu. Betha i Ahadi siedziały przy Omedze, przybranej córce Simby, już nieco podstarzałej, i jej mężu, Mambie, który był prawdziwym synem Simby, i też nie był w sile wieku. 
Azra skinęła na nastolatków i poprowadziła ich do kilku skałek w zaroślach, na Lwiej Ziemi, niedaleko rozlewiska. W pobliżu pasły się bawoły. Azra wskazała łapą na dwa nastoletnie osobniki, które żuły trawę kilkanaście metrów dalej. 
- Widzicie je? - spytała, i nie czekając na odpowiedź, przypomniała im wszystkie zasady, kończąc egzortę soczystym przypomnieniem:
- Jednak pamiętajcie, że teoria nie wytłumaczy wszystkiego, tylko praktyka wam pomoże. A więc... ruszajcie.
Pierwszy w trawę wpełzł Kavi, za nim Sigma i Nyeupe. Najpierw iść, mocno uginając kolana... tak, najpierw to. Kiedy zbliżyli się nieco bardziej, szli nieco szybciej. 
W końcu, gdy już znaleźli się wystarczająco blisko, skoczyli, dopadając od razu jednego z młodych bawołów. Po kilku minutach martwe cielę zwisało bezwładnie z pyska Kaviego.
Zanieśli zdobycz na Lwią Skałę, gdzie została podzielona sprawiedliwie między "świeżo upieczonych" łowców. 


Tymczasem Mwindaji, też nastolatka, siedziała przed grotą, czekając na lwice. Patrzyła się na piarg, na wodę jezior połyskującą w słońcu, na falującą kosodrzewinę, szare, nagie skały i odległa, zasnutą chmurami równinę, widoczną między szczytami. Nagle usłyszała głos Maziwy:
- Och, Mwindi, chodź! Patrz, co mamy!
Mwindaji pobiegła nad staw, przy którym usiadły lwice. Przytargały ze sobą spore słoniątko. Nad nimi zaczęły krążyć orły i sokoły. 
Zabrały się szybko do jedzenia, nie dopuszczając do zdobyczy ptaków. Mwindaji wydarła spory kawał z okolic grzbietu; kiedy zjadła swoją część, wzięła czaszkę słonia, oczyściła ją w stawie i... założyła na własną głowę.
- I jak wyglądam? - spytała; lwice zaśmiały się na jej widok. Wyglądała jak przebieraniec na Halloween, tylko że brakowało jej wydrążonej dyni. 
- Mam pomysł - zaczęła Tojo - możesz ją powiesić nad wejściem do pieczar. Nikt się nie zbliży!
Mwindaji, wciąż z czaszką na głowie, pognała żwawo do jaskini, i zawiesiła czaszkę na wystającej skale nad wejściem. Lwice były naprawdę zaciekawione tym niecodziennym pomysłem.


Jednak na Nocnej Ziemi nie było tak wesoło. Bardzo przeżywano śmierć Vumbi, i zamierzano schwytać wilka. Jednak im się nie udało. Bo...
- ...przeniósł się - odpowiedziało mi natchnienie. 
- No tak! - mruknęłam do siebie - pamiętam... ale gdzie?
Na szczęście skorzystałam ze swej wyobraźni.    
Wilkołak teleportował się. Ale nie przeniósł się nigdzie do Afryki. Ani na sawannę. Przeniósł się... do innego świata.
Tam również posiadł wielu zwolenników. I wiedział, gdzie się udać. 
Odczekał do nocy, w zaśnieżonym borze. Kiedy księżyc wytoczył się na niebo, ruszył w kierunku Kalahathy - najgorszego więzienia na terenie tego śnieżnego i zniszczonego kraju - Amostanii. 
Pędził przez las, kierowany swą wiedzą. To musi być niedaleko...
W końcu je znalazł.   
Potężna, ciemna forteca, otoczona podwójnymi murami, najeżonymi basztami; wysokie na dziesiątki metrów wieże wznosiły się w niebo niczym monumentalne kolce z kamienia.
Wiedział doskonale, co musiał zrobić... zmienić postać. Przybrał kształt czarnego, czerwonookiego kruka. W mroku nocy był niewidoczny; prześlizgnął się do środka bez trudu.
Znalazł się w ciemnej, oświetlonej pochodniami sali wejściowej. Przybrał postać czarnego węża.
Po chwili był w lochach; był to długi korytarz, od którego odchodziły mniejsze, prowadzące do komór więźniów.
Zmienił szybko postać w dawną, tylko wyprostowaną i owiniętą w czarne łachmany. Skierował się do strażnika. Twarz ukrył pod kapturem.
- Chciałem się spytać... gdzie są najwięksi zwolennicy Norhotha? - spytał szybko wilkołak; on nosił to mrożące krew w żyłach imię...
- Czwarty korytarz... odchodzi od niego kolejny, zamknięty kratami. Tam nikt, z wyjątkiem odwiedzających, nie ma wstępu. - odpowiedział długowłosy, niechlujny strażnik, o głowie sokoła.
- Jestem jednym z odwiedzających. Chciałem zobaczyć się z moją kuzynką - syknął Norhoth, mrużąc oczy, i spoglądając w ciemne oczy klawisza.
- Tak... zaprowadzę - rzucił sokologłowy i poszedł do jednego z ciemniejszych tuneli. Otworzył dużym, żelaznym kluczem metalowe drzwi. Weszli w oświetlony korytarz.
Lwy, trykkeny i zwierzęcogłowi spali; nikt się nie obudził, mimo głośnego skrzypienia starych glanów strażnika.

Doszli do końca korytarza; był zabezpieczony kratami, na dodatek zabezpieczono go zaklęciami, bo przewodnik Norhotha otworzył je różdżką.
Weszli do ciemnego, szerokiego tunelu; nie było tu krat, tylko zablokowane klątwami, łańcuchami i zamkami wrota; tu przesiadywali jego zwolennicy.
- Gdzie ona jest? - spytał dla pewności strażnik. Wilk wycelował w niego pazur i rzucił na niego Oszałamiacza.

Sokologłowy odleciał kilka metrów w tył, uderzając w ścianę. Z komór rozległy się porykiwania.
- Tak, moi kochani! - ryknął Norhoth. Po czym wypowiedział w myślach zaklęcie. Wszystkie zamki się roztopiły; lwy wybiegły z cel za nim. Uciekli...


Na Lwiej Ziemi był zachód słońca. Sigma i Nyeupe leżeli na Lwiej Skale, patrząc na cudne zjawisko świetlne. Nagle Sigma szepnęła:
- Jak myślisz... czy... chciałbyś mnie mieć za żonę?
Nyeupe spojrzał na nią z czułością. 
- No jasne - odpowiedział, i przytulił ją do siebie.


No... notkę mamy za sobą. Przepraszam, że jest mało obrazków, ale nie mogłam znaleźć.
Czekam na 3 komki, jak zwykle <3 
Mam jeszcze link do tej piosenki.

P.S. Chciałabym jeszcze polecić tego bloga: link. Niestety - nie jest on popularny, jak dotąd zaglądałam tam tylko ja. Dlatego chciałam go polecić, aby inni zwrócili na niego uwagę, bo jest naprawdę fajny! =) To na tyle. Do następnej notki! 

Hekima 20
* katedra w Reims - jedna z najpiękniejszych katedr Francji, w miasteczku Reims; niegdyś odbywały się tam koronacje królów Francji. 

4 komentarze:

  1. fajny rozdział!
    poprzedni był lepszy od naleśników,a ten jest lepszy od ciepłego rosołku(moje ulubione danko) '=)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ohoho! Rozdział jak najbardziej ci się udał! E tam, mi nie robi różnicy, czy są obrazki, czy nie:)
    Wilkołak uwolnił złe lwy...ajć, nie dobrze się robi! No i oczywiście cieszę się, że Nyeupe chce zostać mężem Sigmy:) Jakie to słodkie:*
    Pozdrawiam,
    Damu

    OdpowiedzUsuń
  3. Nareszcie pojawiła się Chuki! Moja ulubiona postać (w końcu ją wymyśliłam xd). A zastanawiałam się, gdzie ona się podziała... Mam nadzieję, że będzie z nią trochę więcej wątków.
    Ciekawi mnie bardzo o co chodzi z tą komnatą w jaskini. Czemu Sigma się tam znalazła?
    No i trochę kiepsko, że Norhoth wydostał się z celi wraz z innymi lwami. Ale za to fajnie, że Nyeupe chce zostać mężem Sigmy <3
    Pozdrawiam,
    Nyota

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i chciałabym zaprosić Cię na mojego nowego bloga: w-pierscieniu-ognia.blogspot.com
      Nie wiem czy lubisz tematykę "Igrzysk Śmierci", ale może przypadnie Ci do gustu :>

      Usuń