Bitwa o Równinę cz. II
Ciemny lew spojrzał na wszystkich groźnym, nienawistnym spojrzeniem. Wszyscy stanęli i ucichli.
- I co wam to da? - warknął, ukazując potężne, czarne jak smoła skrzydła.
Kifo stał przed nim. Po chwili wydukał:
- Odzyskamy naszą ziemię...
Lillah, bo tak nazywał się mag, zaryczał i krzyknął:
- Nic wam to i tak nie da! Próbujecie zdobyć ziemię, którą próbowaliście odbić przez pięć wieków; nie powinniście o tym zapomnieć? Czy nie winniście żyć w pokoju, dzieląc terytoria, wspomagając się w walkach przeciwko antangonistom? Tylko przelewacie bezsensownie krew, by odzyskać s w o j ą d a w n ą ziemię. Czy nie wystarczy wam wasza, na której urządzacie łowy? Myślałem, że się zmieniłeś, Kifo. Ale jesteś taki sam jak dawniej.
Przywódca Nandiów spuścił głowę. Nikt nie wypowiedział ani słowa. Po chwili Kifo powiedział:
- Rozejm.
Lillah przekonał wszystkich. Lwy odsunęły się od siebie. Hieny i Nandiowie odeszli w swoją stronę, stado Równiny zostało, by wynieść trupy. Z około czterdziestu pięciu walczących przeżyło tylko trzydziestu; piętnaścioro poległych zaniesiono do tak zwanych Cmentarnych Kolców, grupy ostrych, wapiennych skał na Równinie. We wnękach złożono ciała, a stado ruszyło w stronę swego rewiru.
W tym samym czasie Sigma leżała w kępie zielonej trawy, wpatrując się w lewo. Gerard trenował Nyeupego, ucząc go walczyć, skakać, polować, pływać, panować nad swymi mocami. Te treningi odbywały się w dzień i w nocy.
Po kilku męczących godzinach trening się skończył. Nyeupe podszedł do Sigmy, która wyszła z trawy.
- Czołem, Albinku* - powiedziała czule Sigma, przytulając się do niego. Nyeupe położył się obok niej. Miał lekko podbite lewe oko.
- Witaj, Sigma - burknął i położył się na grzbiecie. Spojrzał w niebo.
Angani okrył swe ciało obłokami najróżniejszych barw: przeważyły kłębiaste, białe; inne były jasnoszare, z purpurowym i złotym obszyciem po bokach. Nyeupe rzekł:
- Muszę już wyruszać na poszukiwanie innych.
Sigma sposępniała.
- Mogę iść z tobą? - spytała z nadzieją.
"Albinek" pokręcił głową.
- To jest misja przeznaczona dla mnie. Nie jestem synem żadnej ze śmiertelnych. Jestem zesłany od Anganiego... - po czym spojrzał z nadzieją w niebo.
Złotooki wstał i powlókł się do groty. Wszystko, co postanowił, powiedział Gerardowi.
- Wszystko już postanowiłem, Gee - Nyeupe mógł zwracać się do niego po imieniu. - Wyruszę jutro, o brzasku. Gdyby zrobili panikę, że mnie nie ma, wszystko im powiedz. Czuję się, że muszę wyruszać. Cień pokrywa świat, a ja... jestem jedyną nadzieją.
Czarnogrzywy tylko skłonił głowę i rzekł:
- Musisz przejść wiele mil; może ci to zająć lata, nawet całe życie; teraz powinieneś się wyspać. Czeka cię długa droga. Pamiętasz zasady teleportacji?
- Tak.
- Bardzo dobrze. Idź spać.
Jasny lew poczłapał do najciemniejszego kąta jaskini. Położył się na boku i schował głowę między łapami, po czym momentalnie zasnął.
Obudziło go blade światło brzasku. Stado było na polowaniu, więc nikogo nie było. Tylko Belladonna pełniła wartę. Ale ona i też zasnęła. Przeskoczył nad uśpionym ciałem Donny i pobiegł co sił w nogach na Nocną Ziemię.
Około godziny dziesiątej znalazł się przy Diabelskim Rogu.
Na Nocnej Ziemi spotkał jedno stado, na samej północy. Dotarł tam około godziny trzeciej po południu.
Przyjęli go jak zaginionego brata; nie dostrzegł tam nikogo o złotych oczach. Poszedł z przywódcą na stronę.
- Czy... w waszym stadzie są lwy o magicznych zdolnościach? - spytał przybysz.
Lew rzekł:
- Tak. Zaprowadzę cię do niej.
Zawiódł go do nisko położonej, wilgotnej groty. Leżała tam chuda, beżowa lwica, przytulająca wielkiego ognika.
- Tina... ktoś do ciebie. - rzekł lew i zostawił Nyeuepego samego.
Tina miała beżowoszare futro, złote oczy, otoczone jasnymi cieniami, kremowe podbrzusze i ciemną, niemalże czarną pręgę na karku, na czole przechodzącą w małą, kruczą grzywkę. Była smukła; łapy długie, ale mocno umięśnione i mocne. Lwica wypuściła z objęć ognika, który przyczepił się do sufitu, rzucając na tę scenę słabe, żółte światło. Usiadła i uśmiechnęła się w dziwny sposób.
- Szukasz innych magów. Masz na imię Nyeupe. Masz przeciwstawić się Norhothowi... - powiedziała mglistym, nieco rozmarzonym głosem Tina.
Nyeupe przez chwilę siedział jak figura odlana z metalu, po czym oprzytomniał i wydukał:
- Ty... ty umiesz czytać w myślach?
Lwica uśmiechnęła się i rzekła:
- Tak. Oprócz tego panuję nad wodą. Nieźle mi idzie. Nie używam zaklęć. A jaka jest twoja moc?
Nyeupe znowu zamilkł. Przecież umiał tylko zaklęcia... nie znał swej wrodzonej mocy!
- Eee... ja... ja um...umiem t...tylko zaklęcia - wymamrotał speszony.
Tina wstała, podeszła do niego i dotknęła jego czoła, po czym podniosła jego łapę. Zmrużyła oczy.
- Wszelkie zaklęcia ci niepotrzebne. Masz najgorsze, najmocniejsze i najgroźniejsze moce - ognia i śmierci.
Nyeupe zapytał:
- A na czym polega moc śmierci?
Złotooka westchnęła.
- Polega na tym, że możesz zabijać bez użycia żadnych czynów. Możesz też... wskrzeszać umarłych. Przynajmniej tak mówią...
Albin pokiwał głową.
- Rozumiem. Czy myślisz, że...
- Tak, chcę iść z tobą! Zawsze marzyłam zwiedzić nieznane krainy... i... pomóc im. Dziękuję, że mnie zabierasz. Traktują mnie tu... no... niezbyt. - mruknęła, i spojrzała bezwiednie na swój ogon.
Wyszli z groty, pożegnali stado i ruszyli na wschód. Nie wiedzieli, czemu akurat tam zmierzają... ale mieli nadzieję, że kogoś tam ujrzą.
W końcu, około dwudziestej pierwszej godziny, dotarli do głębokiego, skalistego wąwozu, którego dnem płynął strumyk. Na brzegach zapadliny rosło kilka akacji. Napili się krystalicznej wody. Ów wąwóz oddzielał Nocną Ziemię od suchej, nieco pagórkowatej przestrzeni.
- To Rajska Ziemia - szepnęła Tina, przeskoczywszy przez wąwóz. - Kiedyś było tu naprawdę pięknie, niespełna wiek temu. Było pełno zwierzyny, lwów, małp, wody; teraz wszystko jest półpustynią. Nikt nie wie, czemu.
Przeszli w głąb suchej ziemi. Była dość rozległa; około północy trafili nad małą rzekę, płynącą skalistą, płytką dolinką. Ułożyli się w krzakach do snu, wcześniej wykopując małe dołki, wyścielając je kępkami trawy. Położyli się wygodnie i zasnęli.
Około trzeciej nagle się zbudzili, nie wiedząc, czemu. Po chwili usłyszeli chrzęst żwiru, który zalegał na brzegu rzeczki. Odwrócili się, kryjąc nieco głowy w krzakach.
Zza skały wyłoniła się ciemna sylwetka. Był to samiec lwa. Zaczął się oglądać na boki.
Podszedł bardzo blisko Nyeupego i Tiny. Ułożył się w kępie trawy dwie sążnie obok nich. Ziewnął, ukazując mordercze, ostre, długie kły.
- Teraz go lepiej nie zaczepiajmy. Nie wiemy, kto to - szepnęła Tina do ucha Nyeupemu.
Ale lew nie spał. Odwrócił głowę, spojrzał na nich i lekko wysunął pazury.
*Sigma nie bez powodu nazwała Nyeupego "Albinkiem". Nyeupe oznacza w języku suahili biały, a albus ma to samo znaczenie, lecz pochodzi z łaciny.
Witam wszystkich.
Cóż... wydaje mi się, że notka wyszła beznadziejnie i jest piekielnie nudna. Ale ocena należy do Was - rozdział może Wam się spodoba :]
Kolejna notka za minimum 8 komentarzy.
Link do piosenki - klik.
Pozdrawiam ^^
- I co wam to da? - warknął, ukazując potężne, czarne jak smoła skrzydła.
Kifo stał przed nim. Po chwili wydukał:
- Odzyskamy naszą ziemię...
Lillah, bo tak nazywał się mag, zaryczał i krzyknął:
Przywódca Nandiów spuścił głowę. Nikt nie wypowiedział ani słowa. Po chwili Kifo powiedział:
- Rozejm.
Lillah przekonał wszystkich. Lwy odsunęły się od siebie. Hieny i Nandiowie odeszli w swoją stronę, stado Równiny zostało, by wynieść trupy. Z około czterdziestu pięciu walczących przeżyło tylko trzydziestu; piętnaścioro poległych zaniesiono do tak zwanych Cmentarnych Kolców, grupy ostrych, wapiennych skał na Równinie. We wnękach złożono ciała, a stado ruszyło w stronę swego rewiru.
W tym samym czasie Sigma leżała w kępie zielonej trawy, wpatrując się w lewo. Gerard trenował Nyeupego, ucząc go walczyć, skakać, polować, pływać, panować nad swymi mocami. Te treningi odbywały się w dzień i w nocy.
Po kilku męczących godzinach trening się skończył. Nyeupe podszedł do Sigmy, która wyszła z trawy.
- Czołem, Albinku* - powiedziała czule Sigma, przytulając się do niego. Nyeupe położył się obok niej. Miał lekko podbite lewe oko.
- Witaj, Sigma - burknął i położył się na grzbiecie. Spojrzał w niebo.
Angani okrył swe ciało obłokami najróżniejszych barw: przeważyły kłębiaste, białe; inne były jasnoszare, z purpurowym i złotym obszyciem po bokach. Nyeupe rzekł:
- Muszę już wyruszać na poszukiwanie innych.
Sigma sposępniała.
- Mogę iść z tobą? - spytała z nadzieją.
"Albinek" pokręcił głową.
- To jest misja przeznaczona dla mnie. Nie jestem synem żadnej ze śmiertelnych. Jestem zesłany od Anganiego... - po czym spojrzał z nadzieją w niebo.
Złotooki wstał i powlókł się do groty. Wszystko, co postanowił, powiedział Gerardowi.
- Wszystko już postanowiłem, Gee - Nyeupe mógł zwracać się do niego po imieniu. - Wyruszę jutro, o brzasku. Gdyby zrobili panikę, że mnie nie ma, wszystko im powiedz. Czuję się, że muszę wyruszać. Cień pokrywa świat, a ja... jestem jedyną nadzieją.
Czarnogrzywy tylko skłonił głowę i rzekł:
- Musisz przejść wiele mil; może ci to zająć lata, nawet całe życie; teraz powinieneś się wyspać. Czeka cię długa droga. Pamiętasz zasady teleportacji?
- Tak.
- Bardzo dobrze. Idź spać.
Jasny lew poczłapał do najciemniejszego kąta jaskini. Położył się na boku i schował głowę między łapami, po czym momentalnie zasnął.
Obudziło go blade światło brzasku. Stado było na polowaniu, więc nikogo nie było. Tylko Belladonna pełniła wartę. Ale ona i też zasnęła. Przeskoczył nad uśpionym ciałem Donny i pobiegł co sił w nogach na Nocną Ziemię.
Około godziny dziesiątej znalazł się przy Diabelskim Rogu.
Na Nocnej Ziemi spotkał jedno stado, na samej północy. Dotarł tam około godziny trzeciej po południu.
Przyjęli go jak zaginionego brata; nie dostrzegł tam nikogo o złotych oczach. Poszedł z przywódcą na stronę.
- Czy... w waszym stadzie są lwy o magicznych zdolnościach? - spytał przybysz.
Lew rzekł:
- Tak. Zaprowadzę cię do niej.
Zawiódł go do nisko położonej, wilgotnej groty. Leżała tam chuda, beżowa lwica, przytulająca wielkiego ognika.
- Tina... ktoś do ciebie. - rzekł lew i zostawił Nyeuepego samego.
- Szukasz innych magów. Masz na imię Nyeupe. Masz przeciwstawić się Norhothowi... - powiedziała mglistym, nieco rozmarzonym głosem Tina.
Nyeupe przez chwilę siedział jak figura odlana z metalu, po czym oprzytomniał i wydukał:
- Ty... ty umiesz czytać w myślach?
Lwica uśmiechnęła się i rzekła:
- Tak. Oprócz tego panuję nad wodą. Nieźle mi idzie. Nie używam zaklęć. A jaka jest twoja moc?
Nyeupe znowu zamilkł. Przecież umiał tylko zaklęcia... nie znał swej wrodzonej mocy!
- Eee... ja... ja um...umiem t...tylko zaklęcia - wymamrotał speszony.
Tina wstała, podeszła do niego i dotknęła jego czoła, po czym podniosła jego łapę. Zmrużyła oczy.
- Wszelkie zaklęcia ci niepotrzebne. Masz najgorsze, najmocniejsze i najgroźniejsze moce - ognia i śmierci.
Nyeupe zapytał:
- A na czym polega moc śmierci?
Złotooka westchnęła.
- Polega na tym, że możesz zabijać bez użycia żadnych czynów. Możesz też... wskrzeszać umarłych. Przynajmniej tak mówią...
Albin pokiwał głową.
- Rozumiem. Czy myślisz, że...
- Tak, chcę iść z tobą! Zawsze marzyłam zwiedzić nieznane krainy... i... pomóc im. Dziękuję, że mnie zabierasz. Traktują mnie tu... no... niezbyt. - mruknęła, i spojrzała bezwiednie na swój ogon.
Wyszli z groty, pożegnali stado i ruszyli na wschód. Nie wiedzieli, czemu akurat tam zmierzają... ale mieli nadzieję, że kogoś tam ujrzą.
W końcu, około dwudziestej pierwszej godziny, dotarli do głębokiego, skalistego wąwozu, którego dnem płynął strumyk. Na brzegach zapadliny rosło kilka akacji. Napili się krystalicznej wody. Ów wąwóz oddzielał Nocną Ziemię od suchej, nieco pagórkowatej przestrzeni.
- To Rajska Ziemia - szepnęła Tina, przeskoczywszy przez wąwóz. - Kiedyś było tu naprawdę pięknie, niespełna wiek temu. Było pełno zwierzyny, lwów, małp, wody; teraz wszystko jest półpustynią. Nikt nie wie, czemu.
Przeszli w głąb suchej ziemi. Była dość rozległa; około północy trafili nad małą rzekę, płynącą skalistą, płytką dolinką. Ułożyli się w krzakach do snu, wcześniej wykopując małe dołki, wyścielając je kępkami trawy. Położyli się wygodnie i zasnęli.
Około trzeciej nagle się zbudzili, nie wiedząc, czemu. Po chwili usłyszeli chrzęst żwiru, który zalegał na brzegu rzeczki. Odwrócili się, kryjąc nieco głowy w krzakach.
Zza skały wyłoniła się ciemna sylwetka. Był to samiec lwa. Zaczął się oglądać na boki.
Podszedł bardzo blisko Nyeupego i Tiny. Ułożył się w kępie trawy dwie sążnie obok nich. Ziewnął, ukazując mordercze, ostre, długie kły.
- Teraz go lepiej nie zaczepiajmy. Nie wiemy, kto to - szepnęła Tina do ucha Nyeupemu.
Ale lew nie spał. Odwrócił głowę, spojrzał na nich i lekko wysunął pazury.
*Sigma nie bez powodu nazwała Nyeupego "Albinkiem". Nyeupe oznacza w języku suahili biały, a albus ma to samo znaczenie, lecz pochodzi z łaciny.
Witam wszystkich.
Cóż... wydaje mi się, że notka wyszła beznadziejnie i jest piekielnie nudna. Ale ocena należy do Was - rozdział może Wam się spodoba :]
Kolejna notka za minimum 8 komentarzy.
Link do piosenki - klik.
Pozdrawiam ^^