czwartek, 14 lutego 2013

20. "...naprawdę?..." ♥

Bezlitosne, twarde trawy chłostały jego ciało niczym bicze. Przymknął smutne, wąskie oczy. Spojrzał przed siebie, za siebie, i w górę.
Ciemne, szare chmury były jakby odbiciem jego samopoczucia. Czuł się okropnie; wydawało mu się, że lepiej by było, gdyby został w ciepłej, przytulnej grocie, niżeli miałby się tam tłuc.
Miękkie, bezszelestne opuszki łap zostawiały płytkie ślady w suchej ziemi. Przed jego oczami zapadła martwa, cicha ciemność. Kierował się zmysłami.
Ciężkie jak ołów i żelazo wspomnienia znów uderzały w ściany jego umysłu, próbując się wydostać. Przypomniał sobie ją... Nandię, i... właśnie, jak ona się nazywała?
Tak. Już pamięta. Aaliyah. Tak się nazywała jego "wybranka". Ale czy można by ją nazwać wybranką serca? O nie. Nie ona. 
Była agresywna i napastliwa, nic jej się nie podobało. Na dodatek - wulgarna i wyzywająca. Podziw budził jej wygląd: jasnofioletowe futro i bardzo długa, ciemnopurpurowa grzywa. Jak ten dziwny wygląd wytłumaczyć? Barwa sierści była tajemnicą, lecz długie włosy były wytłumaczone jednoznacznie - "wybranka" okazała się być hermafrodytą. 
Często tarzała się w kurzu, targała futro na ogonie i długą grzywkę, wysuwała czarne, piękne pazury i wyruszała na chłopców.
Wracała zwykle po paru dniach tulenia, całowania się i zabaw z innymi. Kochała go, ale on chciał jej się pozbyć ze swego życia. 
W końcu nadszedł ten dzień. Aaliyah była świetną łowczynią i wojowniczką. Pewnego deszczowego dnia wyruszyła na łowy ze stadem. Rozpętała się burza. Aaliyah wpadła do zalanej, ukrytej groty i już nigdy nikt jej nie widział. 
Nie cieszył się z tego, ale też nie był w żałobie. Potem wszystko stało się mroczne i nędzne. Stracił ojca i matkę, w czasie ataku krokodyli. Zostali tylko jego wierni przyjaciele, z którymi zbiegł w dzikie puszcze kongijskie. 
Strząsnął z pięknych, czarnych oczu ciemną, brązową grzywkę. Przed nim stała Malkia. 
- Chodź, już mamy zdobycz. 
Teraz dopiero Gothar się zorientował, że stał ciągle w jednym miejscu, z zamkniętymi oczami. Zdobycz - dwie marne antylopki - niósł w pysku Erevu, najstarszy z lwów.
Dotarli do groty. Tam całe stado cudem zjadło wszystkie antylopy, i każdy dostał swój kawałek. (w czasach tego wielkiego glodu trudno było dostać choćby dwa gramy mięsa). 



Nad Lwią Ziemią, te same ciemne chmury, które okrywały Wietrzną Ziemię, nieco się rozrzedziły, ukazując czarne niebo, usiane gwiazdami. Wszystkie lwy siedziały w kręgu przed grotą. Miała się odbyć oficjalne zaprzysiężenie nowego następcy. Miał nim być Kavi, który miał zasiąść na tronie wówczas, gdy będzie gotów zabić hipopotama. 
W kręgu usiadł król Saturn. Przed nim usiadł Kavi. Obok nich stała Tai - jako gwarant. 
Ojciec złapał syna za łapę i wyrecytował:
- Czy przysięgasz, że będziesz bronił królestwa?
- Przysięgam - odpowiedział twardo Kavi.
Tai dziobem wyżłobiła na ich złączonych łapach krwawą rysę. Ciemna substancja skapywała na ziemię.
- Czy przysięgasz, że będziesz dobrze traktował poddanych, trzymał się tradycji i zwyczajów?
- Przysięgam.
Kolejna rysa połączyła krew lwów. Saturn i Kavi przycisnęli swoje futro tak, aby krew się złączyła.
Po zakończeniu ceremonii zaprzysiężenia, wszystkie lwy udały się do jaskini. Kavi położył się w wyeksponowanym miejscu groty i patrzył na wszystkich z wyższością. Teraz to on będzie królem.
Sigma leżała z głową między łapami. Wiedziała, że ona bardziej nadaje się na władczynię. Była twarda i naturalna - inna niż Kavi, który bez przerwy się puszył, a w paru sytuacjach - bez jej pomocy, dawno znajdowałby się w gardzieli hieny lub krokodyla.

Po miesiącu Kavi przestał rozmawiać ze wszystkimi. Zresztą - i tak nikt nie chciał zawiązywać z nim konserwacji, gdyż był napuszony, dumny, pyszny, i wiecznie wściekły i zazdrosny o swoje stanowisko.
Wreszcie Sigma na niego nawrzeszczała:
- Kavi! Tak nie może być!! Nie rozmawiasz z nami, puszysz się, a nawet jeszcze nie jesteś królem! Nie potrafisz zabić większej antylopy, co dopiero hipopotama! Do cholery, zmień się!!!!
Zielonooki spojrzał na nią i burknął:
- Nie rozumiesz? Przecież muszę. Nie rozumiesz kompletnie. Oni chcą mi to stanowisko odebrać. Czają się, chcą być władcami. Nie mogę tego tak zostawić.
Sigma stała przed nim. Czarne, okrągłe oczy wpatrywały się w głębię wąskich, zielonych ślepi.
- Czyli... żeby się ochronić... chcesz wszystkich wyeliminować? Zabić?!
Kavi spojrzał na nią i wysyczał nie swoim, groźnym głosem:
- A żebyś wiedziała. - po czym wybiegł z groty na wyschniętą sawannę.
Sigma zdołała go zatrzymać.
- Kavi. Przecież nie możesz... nie. Po prostu się zmień. Przestań się puszyć, potrenuj polowania i rozmawiaj z innymi. Korzystaj z życia dopóty, dopóki możesz. 
Lew wyszarpał łapę z jej uścisku i warknął lekceważąco:
- Zastanowię się.


Zła Ziemia pogrążona była we mgle. Ale nie była to zimna, smutna mgła. W tej białej zawiesinie wisiała jakaś wyższa, mądra tajemniczość, piękno i... miłość?!
Sayansi leżała na skałce, przy kopcu. Stado wyruszyło nad rzekę. Nagle usłyszała czyjeś miękkie kroki. 
- Cześć, Sayansi - ze srebrzystej mgły dobiegł ją znajomy, cichy głos. To był Lynx. 
- Cześć, Lynx - odpowiedziała Sayansi, i spojrzała w jego czerwone, poważne oczy. 
- Słuchaj... ja chciałem ci coś powiedzieć. - zaczął nieśmiało Ryś*.
- Tak?
Czerwonooki westchnął, i wyrzucił z siebie jednym tchem:
- Jak ja cię szalenie kocham. 
Na twarzy brązowej zarysował się szeroki uśmiech.  
- Naprawdę? - spytała, nie wierząc własnym uszom.
- Tak. Kochałem cię od początku. Ale nie... nie miałem po prostu odwagi - wymamrotał Lynx i obaj zanurzyli się w jeziorze uścisków. 
A Hofu leżała w odległym kącie kopca. Kushini czaił się za wyschniętym krzewem. Po jakimś czasie wyszedł ze swej kryjówki. 
- Witaj, Hofu - mruknął cicho. W pysku trzymał wielkiego, tłustego szczura. 
- Cześć, Kushi - rzekła Hofu. Zauważyła zdobycz lwa. - Och, dziękuję - dodała, i lekko się zarumieniła pod sierścią.
- Mam specjalnie dla ciebie... bo... ja... cię na serio bardzo polubiłem. - Kushini położył przed nią szczura.
- Naprawdę dziękuję. Skąd go masz?
- Trzeba było się za nim nabiegać. - uśmiechnął się lew. Jego szarawe, wodniste oczy spoczęły na grzywce Hofu, potem na jej fioletowych ślepiach, potem na łapach, grzbiecie, brzuchu. 
- Ty jesteś naprawdę ładna - szepnął tak cicho, że nawet on sam tego nie usłyszał.  
- Co powiedziałeś? - zapytała. - Przecie jestem twoją koleżanką, nie musisz się wstydzić.
Kushini zamilkł na chwilę, po czym wydyszał:
- Ty jesteś naprawdę ładna... i chyba... na dobrego Hewę, ja chyba cię kocham. 
Hofu zaniemówiła.
- No, chyba Upendo wbił ci w serce swój pazur** - usłyszeli za sobą głos. To był... duch lwa.
Poszybował ku nim. Jego ciało otoczone było mglistą, lśniącą poświatą. Z jego czoła jaśniał dziwny, nieziemski promień.
- Tak, miłość znów zawitała w tą suchą krainę. Miejmy nadzieję, że dobry Angani ześle nam niedługo deszcz.   
To rzekłszy, rozpłynął się w powietrzu. W tym samym czasie z dworu doszedł ich głos Lynxa:
- Sayansi, chowaj się! Pada deszcz!    

Nie wiadomo - czy z powodu czystego przypadku, czy za sprawą duchów - zaczęła się pora deszczowa.


Kavi szedł przez Lwią Ziemię. Gdy zaczęła się ulewa, schował się pod skałką. 
- No nie. Moja siostra będzie mi mówić, co mam robić - burczał do siebie. - Jak się zmienię, stanowisko mi odbiorą. Nie mogę do tego dopuścić. Jestem zaprzysiężony i mogę im figę pokazać, nic mi nie zrobią. Phi! Że niby zebry ukatrupić nie potrafię! Zobaczysz, że mogę zabić tuzin hipopotamów!    
Po chwili usłyszał za sobą głos:
- Czy powinieneś się tak zachowywać?
Zza krzaków wyszła mokra i nieco brudna lwica. Miała zielonkawe oczy, futro w barwie ochry, a na oku błyszczała blizna. Była w wieku Kaviego, może trochę starsza. Jej twarz była nieco wąska i pociągła, bokobrody były kremowe, a pod skórą widać było żebra i kręgi.
- O co ci chodzi? - warknął Kavi.
- Myślę, że na serio powinieneś się zmienić - odpowiedziała lwica. - Mam na imię Salomea. 
"Piękne imię", pomyślał Kavi.
- Czemu? Na dobrego Hewę, ja jestem następcą tronu! Muszę bronić tego stanowiska! - obruszył się lew.
- To prawda. Musisz się starać. Ale nie możesz w taki sposób. W ten sposób nie zyskasz sług, małżonki, doradców i szamana.
Kavi zamilkł. Po chwili odparł:
- Chyba masz rację.
- I nawet nie chyba, ale naprawdę - rzekła cicho Salomea i dotknęła jego czoła. 
Kavi poczuł coś dziwnego: ciepłą, dobrą moc, przenikającą mu głowę, grzbiet, brzuch, serce, myśli. Gdy Salomea odjęła łapę od jego czoła, pożegnała się i pomknęła w deszcz. Na pagórku wzniosła łapy i głowę do nieba i zaczęła krzyczeć:
- Asante! Asante! Asante, asante, kubwa Angani nzuri na neema Hewa Segatha!***
Po czym zaczęła skakać, śpiewać, aż wreszcie, zmęczona, położyła się pod skałkami, obok Kaviego.
- Odprawiłam modły - sapnęła. - Mieszkam na Ziemi Sabari, a ty?
- Na Lwiej Skale, jestem następcą tronu. Mam na imię Kavi.
- Świetnie - uśmiechnęła się Salomea. - A... jak nazywa się twoja siostra?
- Sigma.
- A kuzyni?
- Vita, Kijivu i Matumaini.
Salomea zapytała:
- A... majordomus?
- Tai, jest orłem. - Kaviemu te pytania w ogóle nie przeszkadzały - wręcz przeciwnie, chciał się podzielić tymi danymi.   
- Twoje ulubione mięso?
- Gnu i zebry. Niezbyt oryginalnie.
- Ja lubię zebry i konzi - powiedziała lwica. - Lubię też pić krew, jest taka... smaczna.
- Jak wampirzyca - zaśmiał się książę. 
- Tak, dziewczyny nazywały mnie Wampir - odpowiedziała Salomea. 
- Wiesz... jesteś nawet... fajna. 
- Ojej, dziękuję - zarumieniła się zielonooka. - Nikt mi tego jeszcze nie mówił.
- Zdarza się - mruknął Kavi. - Dobrze... muszę już iść. Cześć.
Salomea się również pożegnała, i oba lwy pomknęły w swoją stronę.

*Ryś - lynx po łacinie oznacza właśnie "ryś".
** Według podań i legend, bóg miłości, Upendo, wbijał zakochanym swój pazur w serce, by przekazać im miłosną siłę.
*** Asante! Asante! Asante, asante, kubwa Angani nzuri na neema Hewa Segatha! - Dziękuję! Dziękuję! Dziękuję, dziękuję, wielki Angani, dobry Hewa i łaskawy Segatha!

Ach... Walentynki <3 Wszędzie serduszka, amorki i miłość, więc napisałam taki nieco "miłosny rozdział"... następny ukaże się za co najmniej 5 komentarzy.
I jeszcze ta piosenka, którą dziś usłyszałam w radiu: klik. 
Pozdrawiam wszystkich i do następnej notki.             

8 komentarzy:

  1. Rozdział bardzo mi się podobał. Szkoda, że Kavi zachowywał się tak okropnie, ale może wizyta Salomei go zmieni:) Dobrze, że wszyscy wyznali sobie miłość <3
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak ja kocham czytać romantyczne rozdziały <3
    Rozdział wyszedł...po prostu rewelacyjnie!
    PS.Dziękuję,że komentujesz mojego bloga =)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział jest cudowny! Dotąd nie mogę uwierzyć, że piszesz tak rewelacyjnie! Muszę dodać się do obserwatorów w końcu, bo ciągle zapominam xD A co do zachowania Kaviego, to...brrr!!! Nie cierpię tego! Ale mam nadzieję, że Salomea go odmieni i stanie się dobrym lwem:)
    Pozdrawiam!
    Damu

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo lubię materiały związane z romantycznymi momentami, to jest piękne.
    A na Złej Ziemi niektórzy wyznali sobie miłość. Fajnie, mój ulubiony moment.
    Ciekawe co z Kavi? Może on się już powoli zmienia? Jego zachowanie sprawia, że się zakochał w Salomea.
    Super post, czekam na kolejne wpisy.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Romantyczne.. YEAH! Notka jest cudownie - zarąbiście - super - extra - zarąbiaszcza. Pozdrawiam i czekam na NN!

    OdpowiedzUsuń
  6. Super notka i mam pytanie: czy chcesz ze mną współpracować na blogu? jeżeli chcesz, i jeszcze raz - notka super!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Chyba mnie jeszcze nie było na Twoim blogu. Przeczytałam ten rozdział i powiem, że mi się bardzo podobał. Płynnie piszesz, dobrze opisujesz i przyjemnie się dzięki temu czyta. Zdziwiło mnie tylko, że umieściłaś w swoim opowiadaniu lwa-hermafrodytę. To niespotykane i oryginalne. :)
    Wpadnij czasem do mnie i zostaw po sobie ślad :)
    www.krol-lew-4.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  8. długa notka...ale fajne opowiadanie

    OdpowiedzUsuń