Kavi wrócił na Lwią Skałę, lekko uśmiechnięty. Zrozumiał. Nie wiedział, jak, ale Salomea miała w tym swoje zasługi.
- Co tak się chichrzesz? - spytała nieco opryskliwie Sigma. Kavi odpowiedział:
- Zrozumiałem. Oświecenie.
Sigma nie chciała się dopytywać, o co chodzi. Deszcz ciągle padał. Nie przejmowała się tym. Zresztą i tak zmoczone miała tylko łapy.
Nazajutrz, około południa, deszcz przestał padać. Fioletowo - złote chmury odpłynęły leniwie na południe.
Trawa zieleniła się w oczach; o ile wczoraj była jeszcze beżowa, dziś była już wyraźnie zielona. Rzeki, jeziora i wodopoje znów zapełniły się zbawienną wodą. Nad zbiorniki przyszły zwierzęta. Również stado wyszło, by odetchnąć świeżym, rześkim powietrzem i napić się świeżej deszczówki. To samo było na Złej Ziemi.
- Wiesz, mam pomysł - mruknęła Hofu do Kushiniego, który leżał pod uschniętym, mokrym krzewem.
- Jaki? - spytała leniwie Hofu, wpatrując się w smugi deszczu.
- Na Nocnej Ziemi są wapienne skałki.
- Naprawdę?
- Tak. Nazywają się Pałacem Księżyca.
- Świetnie! Możemy tam iść.
- Ale wtedy, gdy przestanie padać.
- Oczywiście.
Hofu przymknęła fioletowe oczy, gdy Kushini lekko polizał ją w szyję. Około pierwszej po południu lwy wyszły.
Trawa była mokra, zielona i soczysta. Za kilka dni miały nadciągać stada zwierząt z żyznych równin.
Skierowali się na Nocną Ziemię, najpierw omijając Cmentarz Słoni. Nadłożyli przez to dwie godziny drogi, lecz ominęli też hieny.
Około czwartej godziny znaleźli się na skraju Dołu, na zboczu wzgórz. Weszli na szczyt. Na górze błyszczała bielą wapienna skała, przypominająca głowę szakala.
- Świetna, no nie? - zapytała Hofu, po czym wdrapała się na sam wierzchołek skałki.
Widać było całą Nocną Ziemię, Lwią Ziemię, Złą Krainę, a na horyzoncie zarysowywały się szczyty Gór Sokolich i ciemne pasma dżungli.
Ruszyli grzbietami wzgórz, aż dotarli do największej skały - wysokiej na prawie dwanaście metrów, otoczona mniejszymi, wapiennymi głazami. Sama skałka wyglądała nieco jak róg antylopy, barana lub byka.
Tam już ktoś był.
Kiedy ulewa się skończyła, wszystkie nastolatki z Lwiej Skały wyruszyły na Nocną Ziemię.
Obsiadły one skałę: Kavi i Nyeupe siedziały na samej górze, Vita, Betha i Sigma nieco niżej, na pochyłości, a Matumaini, Kijivu i Ahadi na samym dole.
Kiedy zauważyli Kushiniego i Hofu, Kavi ryknął z góry:
- Kto tam?!
Sigma poznała Hofu.
- Ty... ty jesteś Hofu? - spytała dla pewności, podchodząc do lwicy.
- Tak, to ja, Sigmo - uśmiechnęła się lwica z grzywką. - To mój... ee... przyjaciel, Kushini.
- Chodźcie na górę! Pomożecie nam wymyślić nazwę! - krzyknął Nyeupe. Hofu, Sigma i Kushini weszli na pochyłość, a Nyeupe odstąpił im miejsca.
Z góry szczyt skałki wyglądał na mały; teraz okazało się, że jest tam sporo miejsca. Kushini został bardziej na dole, analizując kształt wapiennego ostańca.
- Wygląda mi na róg! - powiedział głośno z dołu. - Jak nazywamy?
Kavi zeskoczył na dół, odsunął się nieco dalej i spojrzał na ostaniec.
- Diabelski Róg - wypalił nagle.
- Tak, na diabelski róg to wygląda, nawet ślad kopyta widzę! - obwieścił Kushini, oglądając wgłębienie w skale, przypominające nieco odbicie kopyta.
- Świetna nazwa! - krzyknęła Hofu, podnosząc do góry łapę, na znak, że jest za nową nazwą. Wszystkie lwy uczyniły to samo.
- Diabelski Róg!! - ryknął Kavi, gdy wbiegł na szczyt. - Nasz bastion! Wojna!
- Właśnie! Zabawa w wojnę! - powiedziała głośno Vita, po czym wydała bitewny wrzask. Wszyscy pozostali podnieśli taki gwar, że można by pomyśleć, że naprawdę rozpoczyna się wojna.
Vita, i inne lwice były jedną armią, natomiast Kavi, Kushini i Nyeupe byli armią drugą. Walczyli o Diabelski Róg.
Kiedy "bitwa" miała się zakończyć zwycięstwem Kaviego, na Diabelskim Rogu ukazał się inny zdobywca.
Był to chudy, ale bardzo mocno umięśniony nastoletni lew, o szarym futrze i ciemnobrązowej grzywie, opadającej na jedno, podbite oko.
Miał na imię Ezhed; budził powszechny postrach, głównie z powodu swojego wyglądu. Miał niemalże ciągle wysunięte pazury, jego oczy były groźne, wąskie i ciemnozielone, otoczone ciemną linią. Na piersi miał charakterystyczną szramę - ślady po uderzeniu trzech pazurów.
Spojrzał z góry na lwy. Po jakimś czasie powiedział głośno z góry:
- Witaj, wielki książę Lwiej Skały! - po czym skoczył na jego grzbiet. Kavi zdążył go zrzucić. Ezhed stanął między lwami.
- Odejdź stąd - warknął Kavi.
- Ha! - krzyknął Ezhed, mrużąc zielone oczy. - Znalazł się bohater! Co mi zrobisz? Powiesz mamusi? - po czym wybuchnął swym ochrypłym śmiechem.
- Po co tu jesteś? - zapytał szybko Nyeupe, podchodząc do "intruza".
Ezhed lekko się cofnął. Rozpoznał go. Spojrzał w jego złote oczy z wyczuwalną bojaźnią.
- Jestem tu, bo... - zająknął się nieco ciemnogrzywy. - Bo to jest moje miejsce.
Nyeupe szybko wysunął pazury i uśmiechnął się nieco. Ezhed spojrzał na jego szpony i zamrugał.
- Dobrze. Wybiorę lepiej Pazur albo Oko Thanabiego. Ale pamiętajcie, że byłem tu pierwszy - zawarczał i odszedł gdzieś w kierunku rzeki.
Przez chwilę wszyscy patrzyli w tamtą stronę. Po chwili dopiero się otrząsnęli i powrócili do "zdobywania" Diabelskiego Rogu.
Uwaga!
Ta część może zawierać brutalne treści.
Khuruna siedział w kępie wysokich, zielonych i gęstych traw. Była jedenasta godzina po północy. Obserwował jakąś zdobycz. Był głodny, mimo że wczoraj jego stado było na polowaniu.
Jest. Duża, tłusta i piękna zebra. Pasła się na samym skraju wielkiego stada.
Przyczaił się w trawie. Przypełzł do niej jak najbliżej, po czym skoczył jej do gardła.
Nie obyło się bez ran dla atakującego. Zebra kopnęła go w bok, ale nie uszkodziła żeber. Khuruna zjadł część zebry. Po chwili usłyszał czyjeś kroki. To była Mwindaji.
- Cześć. Chcesz coś zjeść? - zapytał ciemnooki.
- Jasne - uśmiechnęła się lwica i zabrała się do jedzenia.
Gdy lwy zaspokoiły głód, położyły się w cieniu akacji. Po chwili spokój zmącił czyjś wrzask. Po chwili nadbiegł do nich Nyekundu. Towarzyszył mu lew, którego nigdy tu nie widziano. Jego jasne futro poplamione było krwią i błotem, z oczu ciekły łzy, wargi miał czarne od bólu. Złota grzywka była cała w kurzu.
- Zaatakowali nas... - wydyszał Nyekundu, podtrzymując z trudem ledwo żywego, poranionego lwa. - Walczą nad brzegami Damu... pogryzły go krokodyle... wrzeszczy, że chce umrzeć... niosę go do Mgangi... chyba że po drodze odwali kitę...
Jasny lew wrzasnął strasznie, gdy Nyekundu dotknął jego rany na łopatce. Czerwonooki wsparł go na grzbiecie i pobiegł na południe. Mwindi i Khuruna bez wahania ruszyli nad rzekę.
- Kto nas zaatakował? - spytała zdyszana, gdy znaleźli się nad rzeką.
- Nandiowie - sapnął lew. - Od dawna chcą nam odebrać to terytorium. Aby uzyskać tą ziemię, zabijali lwiątka. Było wiele krwawych bitew... lepiej... walczmy...
Dwa stada toczyły bitwę na Zgniłym Brodzie, gdzie ściany wąwozu były szersze, tworząc szeroki na kilkanaście metrów bród. Brzegi jaru były tu jednak bardzo strome, i usiane ostrymi otoczakami.
Armie walczyły w wodzie, na ścianach, niektóre lwy, ranne, próbowały uciec, wdrapując się na krawędzie wąwozu, lecz na marne; zmęczone, spadały prosto w wir walki, by zginąć.
Lwice rzucały się na siebie, drapały wściekle, rozrywały skórę, wydłubywały oczy, powalały na ziemię i dusiły. Samce robiły to samo, ale z dwakroć większą siłą.
Stado Nandiów walczyło razem z grupą hien. Stado Równiny Zebr sprzymierzyło się z lwicami - opiekunkami Mwindaji oraz niedużym stadem z tej samej równiny.
Khuruna i Mwindi skoczyli na grzbiety dwóm wrogim lwicom. Odwróciły się, i zaczęły walczyć z Khuruną. Potężny, ciemny lew Nandiów powalił zielonooką do strumienia.
Uderzyła głową w nieduży kamień. Poczuła nieprzyjemny chłód wody zmieszanej z krwią. Zobaczyła obok siebie martwą lwicę i poderwała się do skoku...
Ugryzła w szyję lwa, który ją powalił. Kilka wrogich lwic doskoczyło jej do grzbietu. Jednak po chwili padły, jak rażone gromem. To Tojo wbiła im pazury w tętnice.
Lew zaryczał, i upadł półżywy na ścianę wąwozu. Grzywa złagodziła ugryzienie morderczych kłów Mwindaji; gdyby nie ta gęstwina włosów, ciemny dawno byłby martwy.
Tojo skoczyła na Nandinkę, lecz jedna z wrogich lwic rozszarpała jej gardło. Hieny zaatakowały Khurunę. Kilka lwic z Równiny pomogło mu się wyswobodzić.
Po kilku minutach dalszej krwawej walki, nagle wszyscy usłyszeli wrzask:
- PRZESTAAAŃCIE!!!!
Wszyscy odwrócili głowy w stronę krawędzi wąwozu. Stała tam Maziwa i Mwindaji.
- Czego? - ryknął przywódca Nandiów.
- Po co walczycie? Po co? Co z tego, że przelewacie krew niewinną, żeby odzyskać Równinę? A kiedyż to była wasza? - zapytała groźnie Mwindi. Lwy zaprzestały walki.
- Bo... to była od zawsze NASZA ziemia! - wrzasnął lew. - Odebrali nam ją przed wiekami...
- Przed wiekami! - zakpiła Łowczyni. - Czy nie powinniście zapomnieć o przedawnionych sprawach? Czy nie powinniście się pogodzić ze sobą?
Wszyscy zamilkli i popatrzyli się na siebie. Kifo, bo tak miał na imię przywódca, warknął do zielonookiej:
- Czemu mamy dyskutować z jakąś głupią smarkulą?! Przecież ziemia była nasza! Od zawsze, i odzyskamy ją! To nasz dzień! - po czym walka znów się rozpętała, tym razem jeszcze bardziej zaciekła.
Lwy powalały się na ziemię, drapały jak oszalałe, gryzły w łapy i ogony, szczerbiły uszy, kilka lwic rozszarpało sobie gardła. Szkarłatne plamy rozlały się po sierści, w rzece, brudziły ziemię. Nic nie powstrzymywało siły, nienawiści i determinacji.
Na krawędzi wąwozu zobaczyli błysk. Ukazał się tam ciemny, potężny lew. To był mag.
Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Dopiero po chwili wmieszał się w kłąb walczących i zapanowała cisza.
Ufff... wreszcie napisałam...
Męczyłam się nad tą notką tydzień. Będą dwie części bitwy o Równinę.
Następny rozdział za 9 komentarzy ^^
Piękna piosenka jednego z moich ulubionych zespołów: LINK.
Pozdrawiam.
- Co tak się chichrzesz? - spytała nieco opryskliwie Sigma. Kavi odpowiedział:
- Zrozumiałem. Oświecenie.
Sigma nie chciała się dopytywać, o co chodzi. Deszcz ciągle padał. Nie przejmowała się tym. Zresztą i tak zmoczone miała tylko łapy.
Trawa zieleniła się w oczach; o ile wczoraj była jeszcze beżowa, dziś była już wyraźnie zielona. Rzeki, jeziora i wodopoje znów zapełniły się zbawienną wodą. Nad zbiorniki przyszły zwierzęta. Również stado wyszło, by odetchnąć świeżym, rześkim powietrzem i napić się świeżej deszczówki. To samo było na Złej Ziemi.
- Wiesz, mam pomysł - mruknęła Hofu do Kushiniego, który leżał pod uschniętym, mokrym krzewem.
- Jaki? - spytała leniwie Hofu, wpatrując się w smugi deszczu.
- Na Nocnej Ziemi są wapienne skałki.
- Naprawdę?
- Tak. Nazywają się Pałacem Księżyca.
- Świetnie! Możemy tam iść.
- Ale wtedy, gdy przestanie padać.
- Oczywiście.
Hofu przymknęła fioletowe oczy, gdy Kushini lekko polizał ją w szyję. Około pierwszej po południu lwy wyszły.
Trawa była mokra, zielona i soczysta. Za kilka dni miały nadciągać stada zwierząt z żyznych równin.
Skierowali się na Nocną Ziemię, najpierw omijając Cmentarz Słoni. Nadłożyli przez to dwie godziny drogi, lecz ominęli też hieny.
Około czwartej godziny znaleźli się na skraju Dołu, na zboczu wzgórz. Weszli na szczyt. Na górze błyszczała bielą wapienna skała, przypominająca głowę szakala.
- Świetna, no nie? - zapytała Hofu, po czym wdrapała się na sam wierzchołek skałki.
Widać było całą Nocną Ziemię, Lwią Ziemię, Złą Krainę, a na horyzoncie zarysowywały się szczyty Gór Sokolich i ciemne pasma dżungli.
Ruszyli grzbietami wzgórz, aż dotarli do największej skały - wysokiej na prawie dwanaście metrów, otoczona mniejszymi, wapiennymi głazami. Sama skałka wyglądała nieco jak róg antylopy, barana lub byka.
Tam już ktoś był.
Kiedy ulewa się skończyła, wszystkie nastolatki z Lwiej Skały wyruszyły na Nocną Ziemię.
Obsiadły one skałę: Kavi i Nyeupe siedziały na samej górze, Vita, Betha i Sigma nieco niżej, na pochyłości, a Matumaini, Kijivu i Ahadi na samym dole.
Kiedy zauważyli Kushiniego i Hofu, Kavi ryknął z góry:
- Kto tam?!
Sigma poznała Hofu.
- Ty... ty jesteś Hofu? - spytała dla pewności, podchodząc do lwicy.
- Tak, to ja, Sigmo - uśmiechnęła się lwica z grzywką. - To mój... ee... przyjaciel, Kushini.
- Chodźcie na górę! Pomożecie nam wymyślić nazwę! - krzyknął Nyeupe. Hofu, Sigma i Kushini weszli na pochyłość, a Nyeupe odstąpił im miejsca.
Z góry szczyt skałki wyglądał na mały; teraz okazało się, że jest tam sporo miejsca. Kushini został bardziej na dole, analizując kształt wapiennego ostańca.
- Wygląda mi na róg! - powiedział głośno z dołu. - Jak nazywamy?
Kavi zeskoczył na dół, odsunął się nieco dalej i spojrzał na ostaniec.
- Diabelski Róg - wypalił nagle.
- Tak, na diabelski róg to wygląda, nawet ślad kopyta widzę! - obwieścił Kushini, oglądając wgłębienie w skale, przypominające nieco odbicie kopyta.
- Świetna nazwa! - krzyknęła Hofu, podnosząc do góry łapę, na znak, że jest za nową nazwą. Wszystkie lwy uczyniły to samo.
- Diabelski Róg!! - ryknął Kavi, gdy wbiegł na szczyt. - Nasz bastion! Wojna!
- Właśnie! Zabawa w wojnę! - powiedziała głośno Vita, po czym wydała bitewny wrzask. Wszyscy pozostali podnieśli taki gwar, że można by pomyśleć, że naprawdę rozpoczyna się wojna.
Vita, i inne lwice były jedną armią, natomiast Kavi, Kushini i Nyeupe byli armią drugą. Walczyli o Diabelski Róg.
Kiedy "bitwa" miała się zakończyć zwycięstwem Kaviego, na Diabelskim Rogu ukazał się inny zdobywca.
Był to chudy, ale bardzo mocno umięśniony nastoletni lew, o szarym futrze i ciemnobrązowej grzywie, opadającej na jedno, podbite oko.
Miał na imię Ezhed; budził powszechny postrach, głównie z powodu swojego wyglądu. Miał niemalże ciągle wysunięte pazury, jego oczy były groźne, wąskie i ciemnozielone, otoczone ciemną linią. Na piersi miał charakterystyczną szramę - ślady po uderzeniu trzech pazurów.
Spojrzał z góry na lwy. Po jakimś czasie powiedział głośno z góry:
- Witaj, wielki książę Lwiej Skały! - po czym skoczył na jego grzbiet. Kavi zdążył go zrzucić. Ezhed stanął między lwami.
- Odejdź stąd - warknął Kavi.
- Ha! - krzyknął Ezhed, mrużąc zielone oczy. - Znalazł się bohater! Co mi zrobisz? Powiesz mamusi? - po czym wybuchnął swym ochrypłym śmiechem.
- Po co tu jesteś? - zapytał szybko Nyeupe, podchodząc do "intruza".
Ezhed lekko się cofnął. Rozpoznał go. Spojrzał w jego złote oczy z wyczuwalną bojaźnią.
- Jestem tu, bo... - zająknął się nieco ciemnogrzywy. - Bo to jest moje miejsce.
Nyeupe szybko wysunął pazury i uśmiechnął się nieco. Ezhed spojrzał na jego szpony i zamrugał.
- Dobrze. Wybiorę lepiej Pazur albo Oko Thanabiego. Ale pamiętajcie, że byłem tu pierwszy - zawarczał i odszedł gdzieś w kierunku rzeki.
Przez chwilę wszyscy patrzyli w tamtą stronę. Po chwili dopiero się otrząsnęli i powrócili do "zdobywania" Diabelskiego Rogu.
Uwaga!
Ta część może zawierać brutalne treści.
Khuruna siedział w kępie wysokich, zielonych i gęstych traw. Była jedenasta godzina po północy. Obserwował jakąś zdobycz. Był głodny, mimo że wczoraj jego stado było na polowaniu.
Jest. Duża, tłusta i piękna zebra. Pasła się na samym skraju wielkiego stada.
Przyczaił się w trawie. Przypełzł do niej jak najbliżej, po czym skoczył jej do gardła.
Nie obyło się bez ran dla atakującego. Zebra kopnęła go w bok, ale nie uszkodziła żeber. Khuruna zjadł część zebry. Po chwili usłyszał czyjeś kroki. To była Mwindaji.
- Cześć. Chcesz coś zjeść? - zapytał ciemnooki.
- Jasne - uśmiechnęła się lwica i zabrała się do jedzenia.
Gdy lwy zaspokoiły głód, położyły się w cieniu akacji. Po chwili spokój zmącił czyjś wrzask. Po chwili nadbiegł do nich Nyekundu. Towarzyszył mu lew, którego nigdy tu nie widziano. Jego jasne futro poplamione było krwią i błotem, z oczu ciekły łzy, wargi miał czarne od bólu. Złota grzywka była cała w kurzu.
- Zaatakowali nas... - wydyszał Nyekundu, podtrzymując z trudem ledwo żywego, poranionego lwa. - Walczą nad brzegami Damu... pogryzły go krokodyle... wrzeszczy, że chce umrzeć... niosę go do Mgangi... chyba że po drodze odwali kitę...
Jasny lew wrzasnął strasznie, gdy Nyekundu dotknął jego rany na łopatce. Czerwonooki wsparł go na grzbiecie i pobiegł na południe. Mwindi i Khuruna bez wahania ruszyli nad rzekę.
- Kto nas zaatakował? - spytała zdyszana, gdy znaleźli się nad rzeką.
- Nandiowie - sapnął lew. - Od dawna chcą nam odebrać to terytorium. Aby uzyskać tą ziemię, zabijali lwiątka. Było wiele krwawych bitew... lepiej... walczmy...
Dwa stada toczyły bitwę na Zgniłym Brodzie, gdzie ściany wąwozu były szersze, tworząc szeroki na kilkanaście metrów bród. Brzegi jaru były tu jednak bardzo strome, i usiane ostrymi otoczakami.
Armie walczyły w wodzie, na ścianach, niektóre lwy, ranne, próbowały uciec, wdrapując się na krawędzie wąwozu, lecz na marne; zmęczone, spadały prosto w wir walki, by zginąć.
Stado Nandiów walczyło razem z grupą hien. Stado Równiny Zebr sprzymierzyło się z lwicami - opiekunkami Mwindaji oraz niedużym stadem z tej samej równiny.
Khuruna i Mwindi skoczyli na grzbiety dwóm wrogim lwicom. Odwróciły się, i zaczęły walczyć z Khuruną. Potężny, ciemny lew Nandiów powalił zielonooką do strumienia.
Uderzyła głową w nieduży kamień. Poczuła nieprzyjemny chłód wody zmieszanej z krwią. Zobaczyła obok siebie martwą lwicę i poderwała się do skoku...
Ugryzła w szyję lwa, który ją powalił. Kilka wrogich lwic doskoczyło jej do grzbietu. Jednak po chwili padły, jak rażone gromem. To Tojo wbiła im pazury w tętnice.
Lew zaryczał, i upadł półżywy na ścianę wąwozu. Grzywa złagodziła ugryzienie morderczych kłów Mwindaji; gdyby nie ta gęstwina włosów, ciemny dawno byłby martwy.
Tojo skoczyła na Nandinkę, lecz jedna z wrogich lwic rozszarpała jej gardło. Hieny zaatakowały Khurunę. Kilka lwic z Równiny pomogło mu się wyswobodzić.
Po kilku minutach dalszej krwawej walki, nagle wszyscy usłyszeli wrzask:
- PRZESTAAAŃCIE!!!!
Wszyscy odwrócili głowy w stronę krawędzi wąwozu. Stała tam Maziwa i Mwindaji.
- Czego? - ryknął przywódca Nandiów.
- Po co walczycie? Po co? Co z tego, że przelewacie krew niewinną, żeby odzyskać Równinę? A kiedyż to była wasza? - zapytała groźnie Mwindi. Lwy zaprzestały walki.
- Bo... to była od zawsze NASZA ziemia! - wrzasnął lew. - Odebrali nam ją przed wiekami...
- Przed wiekami! - zakpiła Łowczyni. - Czy nie powinniście zapomnieć o przedawnionych sprawach? Czy nie powinniście się pogodzić ze sobą?
Wszyscy zamilkli i popatrzyli się na siebie. Kifo, bo tak miał na imię przywódca, warknął do zielonookiej:
- Czemu mamy dyskutować z jakąś głupią smarkulą?! Przecież ziemia była nasza! Od zawsze, i odzyskamy ją! To nasz dzień! - po czym walka znów się rozpętała, tym razem jeszcze bardziej zaciekła.
Lwy powalały się na ziemię, drapały jak oszalałe, gryzły w łapy i ogony, szczerbiły uszy, kilka lwic rozszarpało sobie gardła. Szkarłatne plamy rozlały się po sierści, w rzece, brudziły ziemię. Nic nie powstrzymywało siły, nienawiści i determinacji.
Na krawędzi wąwozu zobaczyli błysk. Ukazał się tam ciemny, potężny lew. To był mag.
Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Dopiero po chwili wmieszał się w kłąb walczących i zapanowała cisza.
Ufff... wreszcie napisałam...
Męczyłam się nad tą notką tydzień. Będą dwie części bitwy o Równinę.
Następny rozdział za 9 komentarzy ^^
Piękna piosenka jednego z moich ulubionych zespołów: LINK.
Pozdrawiam.
,,Lwice rzucały się na siebie, drapały wściekle, rozrywały skórę, wydłubywały oczy, powalały na ziemię''-ten fragment mnie normalnie wzruszył.Oh,żeby wszystko się dobrze skończyło.
OdpowiedzUsuńTeraz pozostaje mi tylko czekać na ciąg dalszy...
Albo to...
OdpowiedzUsuń"Lwy powalały się na ziemię, drapały jak oszalałe, gryzły w łapy i ogony, szczerbiły uszy, kilka lwic rozszarpało sobie gardła. Szkarłatne plamy rozlały się po sierści, w rzece, brudziły ziemię. Nic nie powstrzymywało siły, nienawiści i determinacji."
Boże, były momenty gdzie doznałem szoku.
Mam wielką nadzieję, że to wszystko się jakoś dobrze skończy. Chociaż i tak bardzo dużo, zdecydowanie za dużo się krwi przelało, Uh!
Pozdrawiam Cię serdecznie Hekimo :D
Rozdział bardzo mi się spodobał i tak :)
ale smutna notka i czekam na więcej
OdpowiedzUsuńWłaśnie chciałam przytoczyć ten sam fragment co Shez:)
OdpowiedzUsuńRozdział był rewelacyjny, sceny walk wręcz niesamowite. Może częściej będziesz zamieszczać takie brutalne fragmenty? Wiem, że jest jeszcze druga część, ale założe się, że mi to i tak nie wystarczy. Bo piszesz to świetnie:)
Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg.
Świetnie opisałaś walkę! Już myślałam, że stada się pogodzą, ale...cóż, chyba przezwyciężyła nienawiść. Ciekawe, kim jest ten mag...?
OdpowiedzUsuńCześć! ;)
OdpowiedzUsuńZobaczyłam, że na blogu mojej koleżanki z klasy zapytałaś się o Lidię [*]. Tak, Lidia to była właśnie Joxx. Chodziła razem z nami do klasy...
Możesz przeczytać posta, którego napisałam właśnie o Lidii na moim blogu (Ja-Emila.blogspot.com) tam dowiesz się więcej. Pogrzeb trochę w archiwum stycznia, a znajdziesz. Jakby co tytuł posta to "Smutny początek nowego roku...[*]".
Pozdrawiam! ;)
Gdybyś chciała się jeszcze czegoś dowiedzieć zajrzyj do zakładki "Kontakt" i możemy ewentualnie komunikować się przez e-maila.
UsuńTen rozdział w ciągnął mnie tak bardzo, że musiałam przeczytać wszystko jednym tchem. Świetny opis bitwy. Czekam na część drugą. :)
Usuńwww.krol-lew-4.blog.onet.pl
ciekawa notka, i fajny obrazek
OdpowiedzUsuń