Z góry, po schodach, zeszła szybko istota człekopodobna.
Była to kobieta. Jej ciało było ludzkie, tylko głowa była wilcza; długie, ciemne włosy opadły na złote oczy, o mało nie potykała się o swoją długą, ciemnobrązową suknię. Kiedy była w połowie schodów, wyciągnęła coś zza pasa i ryknęła:
- Mortus!
Czerwone światło chybiło i ugodziło w drzewo przed zameczkiem. Drzewo zajęło się ogniem, który nagle zgasł. Kobieta o głowie wilka dyszała i stanęła na schodach. Z góry dobiegł ich męski głos:
- Nati, nie wal we wszystkich Mortusem, może po prostu chcą nam coś powiedzieć!
U szczytu schodów zalśniła grzywa jasnobrązowych włosów, które opadły na ciemną twarz wilka.
Mężczyzna o wilczej głowie owinął się kurtką z czarnej skóry, zakrywając brudną, zieloną koszulę. Jego dżinsy były zdarte na kolanach.
- Co wy tu robicie? - zapytał ostro.
Nyeupe odparł:
- Znaleźliśmy się tu przez przypadek. Nie jesteśmy szpiegami ni zbiegami.
Nati zmierzyła ich groźnym spojrzeniem i zaprowadziła na górę, po spękanych stopniach.
Weszli na klatkę schodową. Po chwili byli na pierwszym piętrze.
Było tu kilka pomieszczeń. Długi korytarz był tak samo odrapany i zniszczony, jak hol. Podłoga była zakurzona i brudna, pokryta poszarpanymi i spleśniałymi chodnikami. Portrety, oprawione w podniszczone ramy, ledwo się trzymały na gwoździach. Drzwi do pokoi były wyrwane z przeżartych rdzą zawiasów; cześć wrót leżała na ziemi, lub w ogóle ich nie było. Tapety zlazły ze ścian, a na dywanikach leżały szczątki wazonów i szkła. Nati poprowadziła wszystkich do komnaty na końcu korytarza. Jako jedna z nielicznych, miała jeszcze drzwi.
Nati otworzyła skrzypiące wrota i weszli do równie zakurzonego i brudnego pokoju.
W rogu stały zniszczone łóżka; kołdry i poduszki były pokryte pyłem i rozdarte, i zżarte przez mole i inne latające świństwa. Na podłodze leżał bogato szyty dywan, kiedyś pewnie czerwony, lecz teraz brunatny od kurzu i pyłu. Oprócz tego - wszystkie szczątki szkła, żelaziwo i inne rzeczy leżały pod wybitym oknem, w miarę starannie zmiecione. Samo okno było wyposażone w parę podartych firanek, i częściowo zabite już omszałymi deskami.
- Ee... a gdzie my właściwie jesteśmy? - spytał Matumaini, wchodząc do komnaty.
- Kraj nazywa się Amostanią. Niedawno przeszły przez niego straszne wojny, między poszczególnymi regionami. Nie chcą słuchać Kamanii, stolicy. Poza tym panował głód. Ale wojny się skończyły. Pozostało wiele takich pałacyków jak ten. Ich dawni właściciele zostali zamordowani lub wzięci do niewoli; ich domy zniszczono. Groby dawnych właścicieli tego dworu są w sadzawce. Po prostu ich tam wrzucono i pokryto szlamem rzecznym. Wiem, straszne. Do dziś słyszę ich jęki, jak narzekają po nocach. - wytłumaczyła Nati. - I tak między nami - nie mówcie ma mnie Nati. Mam na imię Natial.
Do komnaty wpadł ów wilczur w skórzanej kurtce. Spojrzał na pokój, dywany, okna.
- Trzeba tu zmienić - mruknął, po czym wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kurtki różdżkę.
- Nie, Askelionie, nie! - krzyknęła Natial. - Nie możesz! Jak zobaczą ten zameczek odnowiony, wymordują nas wszystkich, a ciała rzucą na pożarcie trykkenom!
Askelion schował różdżkę. Po chwili z ogrodu dobieg ich dziki wrzask.
- No nie... Senui znowu rozciął sobie głowę... idę tam... - mruknął brązowowłosy Askelion i ruszył do ogrodu. Po kilku minutach wprowadził do komnaty jakiegoś okropnego, skulonego, chudego psa.
Po chwili wszyscy zrozumieli, że to nie pies. To była ta zwierzogłowa istota.
Askelion trzymał go za ręce, które złożył na plecach jeńca. Ów spętany przybysz wciąż dziko wrzeszczał, szarpał się i próbował ugryźć trzymającego go wilczura.
Jego głowa była kocia, a dzikie, wściekłe, żółte oczy były zasłonięte strąkami tłustych, ciemnych włosów. Był owinięty w pasie jakąś spłowiałą szmatą.
- Już, Senui. Zamknij tą śmierdzącą gębę - po czym puścił go, powalił na podłogę i przygniótł zaklęciem Spętania. Senui wciąż głośno sapał i warczał, jakby był dzikim zwierzem, schwytanym przez przybyszy z innego świata.
- Niestety, to wariat. Totalnie chory psychicznie. Trzymamy go w piwnicy. I tak nic nie rozumie z naszej mowy. Po prostu gnijące kości owinięte zawszoną skórą - mruknęła Nati, i z obrzydzeniem spojrzała na Senuiego.
- A skąd się tu wziął? - spytała przerażona Vita.
Askelion westchnął.
- Dostał tej choroby po jednej z bitew, w której zginęli właściciele tego dworu. Był bratem jaśnie pani. Został trafiony jakimś urokiem nieodwracalnym. I tak się z nim użeramy.
Sigma popatrzyła na Senuiego. Jego skóra była zatruta świerzbem, a włosy sięgały poniżej ramion. Ręce były szare, suche i wychudłe; długie na dwa cale, trupie paznokcie drapały deski podłogi. Na grzbiecie zachowało się nieco futra. Na jego czole zawinięty był brudny, zżółkniały bandaż. Na ramionach i goleniach widniały świeże rany.
Po chwili obrzydzenia i strachu poczuła bezgraniczny żal: brat jaśnie pani, niegdyś zapewne żyjący dostatnio, teraz leży na zagraconej, zniszczonej podłodze własnego, zrujnowanego domu. Trzymany w piwnicy, bez żadnej opieki...
- Dobra, możesz tu trochę wysprzątać. Ale tak, aby z zewnątrz wyglądał na zniszczony, dobrze? - zaproponowała Natial.
Askelion wyjął z kieszeni różdżkę i wypowiedział dość skomplikowane zaklęcie. I nagle wszystko zaczęło się zmieniać.
Cały pył uniósł się w powietrze, i wyleciał przez okno; tapety przybrały swój dawny, kremowy kolor, i z powrotem ściśle przylegały do ścian. Wszystko wróciło do dawnego stanu; z dywanów i szaf zniknęła pleśń, cały brud leżący pod oknem zamienił się w trzy czarne kotki, które natychmiast wyskoczyły przez okno. Na sufit znów wróciły kawałki tynku, które odpadły. Poduszki znów były owinięte miękką, czystą i nie podartą tkaniną.
- Dobrze, idę zrobić coś jeść - mruknęła Natial i zeszła do kuchni.
Tymczasem w Afryce była noc. Mwindaji siedziała przed grotą, wpatrując się w gwiazdy. Nagle usłyszała szelest zrudziałych traw. Podskoczyła i zerwała się na cztery łapy.
- Kto tam? - zawarczała.
Wtem z trawy wyszła Alfajiri.
- Aha, to ty... cześć - szepnęła Mwindi. Aflajiri usiadła obok niej.
- Ty też nie masz przyjaciół, no nie? - zagadnęła brązowooka.
- Tak - odpowiedziała Mwindaji. - Ee... może się przejdziemy?
- No jasne! - krzyknęła Alfajiri i poszły nad rzeczkę.
Dotarły tam po godzinie. Rzeka była częściowo wyschnięta.
- Ładnie tu, nie? - wypaliła nagle Alfajiri.
Mwindaji spojrzała na płynącą wąwozem rzeczkę, otoczoną krzewami i pniami drzew.
- Rzeczywiście - zauważyła nagle Mwindi. Nie rozumiała, czemu wcześniej tego nie zauważyła. Bywała tu już kilka razy...
Nagle, za sobą usłyszały szelest. Z krzaków wyszedł Khuruna. Otrzepał szarobeżowe futro z brudu i spojrzał na Alfę i Mwindi.
- Cześć - mruknął najpierw do zielonookiej, potem do lwicy o brązowych ślepiach.
- Tak, witaj - odpowiedziały chórem i usiadły nad krawędzią wąwozu. Khuruna rozglądał się podejrzliwie.
- Co tak się gapisz na wszystkie strony? - spytała Alfajiri.
- To dla bezpieczeństwa - odpowiedział. - Mogą być wszędzie. Zagrożenia. Hieny. Burze. Pożary. Mordercy.
Lwice wymieniły nieco zdziwione spojrzenia.
- Tak? Ja tu nikogo nie widzę - mruknęła Mwindaji.
- Ale może się coś kryć. Nie widzisz tego, ale może tu być. Na przykład złe fluidy - odparł lew.
- Co?!! - spytały lwice, nie znające wyrażenia "fluidy".
- Fluidy to inaczej zła energia, która wisi w powietrzu i powoduje, że jesteśmy ciągle wkurzeni, ponurzy, albo źle się czujemy. Często taka energia jest w miejscach, gdzie są bagna, i tam, gdzie kogoś zamordowano. Na przykład nad tą rzeką. Tu zdarzyło się wiele strasznych rzeczy. Nie bez powodu nazwano ją "Damu", czyli "Krew". - wyjaśnił ciemnooki.
- Czyli już wiem, czemu w naszej grocie ciągle mam bóle głowy - zauważyła Mwindaji. - Pewnie przez tą energię...
- Być może - odpowiedział Khuruna i zaczął rozmawiać z Alfajiri.
W dworku Natial krzyknęła z kuchni:
- Chodźcie, chodźcie!
Wszyscy zeszli po naprawionych magią schodach. Teraz zobaczyli odnowiony hol.
Czerwone tapety trzymały się mocno ścian, rdza zniknęła z gwoździ, a zwalone na podłogę portrety znów równo wisiały na ścianach. Dywaniki elegancko przykrywały czystą podłogę z ciemnego, twardego drewna. Drzwi były nadal wyrwane z zawiasów, i stały pod ścianą. Ogień lamp oświetlał cały hol. Zwrócili się w stronę drzwi w holu. Zeszli do schodach do podziemnej kuchni. Pachniało tam czymś, co mogło być... no właśnie, czym? Tego zapachu nie mogli z niczym skojarzyć.
Usiedli przy długim stole, nad którym wisiały kule światła, zamiast świec. Natial postawiła na stole kubki z czarną, gęstą, dymiącą substancją.
- Co to jest? - spytała Sigma, wdychając smakowity zapach zupy.
- Wywar z czarnego amberu - odpowiedziała Nati - najlepsze na odporność, trawienie, oczy, skórę i gardło.
Sigma wzięła w ręce ceramiczny kubek i wypiła kilka łyków. Smakowało to jak sok z czarnych porzeczek lub jerzyny - ogólnie rzecz biorąc, było słodkie i jakby zrobione z owoców.
Obiad składał się tylko z tej zupy. Kiedy Nati wszystko sprzątnęła, Sigma podeszła do niej i spytała:
- Było bardzo smaczne... z czego było zrobione?
- Z owoców czarnego amberu. Mogę ci tą roślinę pokazać - odpowiedziała Natial i zaprowadziła Sigmę do ogrodu.
Stanęły pod łamiącym się, spróchniałym drzewem. Dwór z zewnątrz nadal wyglądał na zrujnowany i opuszczony.
- To jest czarny amber - Natial wskazała na mały, gęsty krzew.
Przypominał nieco rododendron; różnił się mocno wygiętymi, skręconymi gałęziami i owalnymi, ciemnofioletowymi liśćmi. Z jasnoróżowych kwiatów zawiązały się wielkie garście czarnych, lśniących, dużych owoców, przypominających śliwki.
- Dobrze... mruknęła Sigma. - Czy jest tu jakieś ciekawe miejsce?
- Tak, niedaleko są klify nad morzem. Łatwo tam dojdziesz, tą ścieżką - Nati pokazała wąską, piaszczystą ścieżkę. - Możesz tam iść.
Sigma rzuciła jej przyjazne spojrzenie i skierowała się w las.
Szła przez gęstwiny nieznanych drzew i krzewów. Po kilkunastu minutach marszu wyszła na kwieciste, usiane skałami łąki. Przez nie doszła na krawędź klifu.
Słońce świeciło mocno, oświetlając soczystozielone trawy i szarawe skały urwisk. Morze była cudownie błękitne, unosiły się nad nim mewy. Sigma jeszcze nigdy nie była w tak cudnym miejscu. Fale i szumem i hukiem uderzały o skały.
- Na Segathę... - zaklęła, wpatrując się w daleki widnokrąg.
Spojrzała w dół - była tam wąziutka plaża, pokryta żwirem i kamieniami.
Po chwili zauroczenia tym widokiem zrozumiała, że muszą wracać.
- No dobrze... jak my mamy teraz wrócić? - usłyszała rozmowę Nyeupego z Askelionem, gdy weszła do pokoju.
- Nie mam pojęcia. Dostaliście się tu przez Mandulę, a tam jest to źródło. Musimy najpierw wyjść na dwór, i recytować te formułki.
Wszyscy, z wyjątkiem Nati i Senuiego, wyszli przed dwór. Askelion kazał się wszystkim złapać za ręce. Kiedy wszyscy toż uczynili, zaczął recytować zaklęcia, lokalizacje i formułki.
Po wymówieniu jakiegoś zaklęcia wszyscy poczuli znajome szarpnięcie. Lecieli w strumieniu powietrza, wśród huku, potężnego szumu i mieszaniny różnych barw. Po kilku sekundach znaleźli się w mokrej, ciemnej komorze, tuż obok jasnej kuli. To była Mandula.
Askelion stał się zwykłym, ciemnym wilkiem. Na jego grzbiecie wisiała kurtka z dziwnej, ciemnej skóry.
- Udało się - mruknął do siebie. Wszystkie lwy miały swoją zwykłą, lwią postać.
- Dzięki, Askelionie - rzekł Nyeupe i poklepał go po grzbiecie.
Askelion dotknął kuli i teleportował się z powrotem do Amostanii. Lwy odnalazły drogę na Lwią Skałę. Nadal była ta sama noc, kiedy wyruszyli.
- Krótko jakoś byliście - zdziwił się Saturn, gdy byli na Skale.
- No tak, bo nic ciekawego nie było do oglądania - odpowiedział z szelmowskim uśmiechem Kavi, po czym popatrzył na swych towarzyszy.
Tylko oni znali swoją tajemnicę.
A już niedługo, w ich życiu miała nadejść drastyczna zmiana.
Witam wszystkich :)
Nie mam nic ważnego do obwieszczenia, poza tym, że kolejna notka pojawi się wtedy, gdy zostawicie co najmniej 6 komentarzy.
Jeszcze linki do tych świetnych piosenek: klik i klik.
Do następnej notki!
Była to kobieta. Jej ciało było ludzkie, tylko głowa była wilcza; długie, ciemne włosy opadły na złote oczy, o mało nie potykała się o swoją długą, ciemnobrązową suknię. Kiedy była w połowie schodów, wyciągnęła coś zza pasa i ryknęła:
- Mortus!
Czerwone światło chybiło i ugodziło w drzewo przed zameczkiem. Drzewo zajęło się ogniem, który nagle zgasł. Kobieta o głowie wilka dyszała i stanęła na schodach. Z góry dobiegł ich męski głos:
- Nati, nie wal we wszystkich Mortusem, może po prostu chcą nam coś powiedzieć!
U szczytu schodów zalśniła grzywa jasnobrązowych włosów, które opadły na ciemną twarz wilka.
Mężczyzna o wilczej głowie owinął się kurtką z czarnej skóry, zakrywając brudną, zieloną koszulę. Jego dżinsy były zdarte na kolanach.
- Co wy tu robicie? - zapytał ostro.
Nyeupe odparł:
- Znaleźliśmy się tu przez przypadek. Nie jesteśmy szpiegami ni zbiegami.
Nati zmierzyła ich groźnym spojrzeniem i zaprowadziła na górę, po spękanych stopniach.
Weszli na klatkę schodową. Po chwili byli na pierwszym piętrze.
Było tu kilka pomieszczeń. Długi korytarz był tak samo odrapany i zniszczony, jak hol. Podłoga była zakurzona i brudna, pokryta poszarpanymi i spleśniałymi chodnikami. Portrety, oprawione w podniszczone ramy, ledwo się trzymały na gwoździach. Drzwi do pokoi były wyrwane z przeżartych rdzą zawiasów; cześć wrót leżała na ziemi, lub w ogóle ich nie było. Tapety zlazły ze ścian, a na dywanikach leżały szczątki wazonów i szkła. Nati poprowadziła wszystkich do komnaty na końcu korytarza. Jako jedna z nielicznych, miała jeszcze drzwi.
Nati otworzyła skrzypiące wrota i weszli do równie zakurzonego i brudnego pokoju.
W rogu stały zniszczone łóżka; kołdry i poduszki były pokryte pyłem i rozdarte, i zżarte przez mole i inne latające świństwa. Na podłodze leżał bogato szyty dywan, kiedyś pewnie czerwony, lecz teraz brunatny od kurzu i pyłu. Oprócz tego - wszystkie szczątki szkła, żelaziwo i inne rzeczy leżały pod wybitym oknem, w miarę starannie zmiecione. Samo okno było wyposażone w parę podartych firanek, i częściowo zabite już omszałymi deskami.
- Ee... a gdzie my właściwie jesteśmy? - spytał Matumaini, wchodząc do komnaty.
- Kraj nazywa się Amostanią. Niedawno przeszły przez niego straszne wojny, między poszczególnymi regionami. Nie chcą słuchać Kamanii, stolicy. Poza tym panował głód. Ale wojny się skończyły. Pozostało wiele takich pałacyków jak ten. Ich dawni właściciele zostali zamordowani lub wzięci do niewoli; ich domy zniszczono. Groby dawnych właścicieli tego dworu są w sadzawce. Po prostu ich tam wrzucono i pokryto szlamem rzecznym. Wiem, straszne. Do dziś słyszę ich jęki, jak narzekają po nocach. - wytłumaczyła Nati. - I tak między nami - nie mówcie ma mnie Nati. Mam na imię Natial.
Do komnaty wpadł ów wilczur w skórzanej kurtce. Spojrzał na pokój, dywany, okna.
- Trzeba tu zmienić - mruknął, po czym wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kurtki różdżkę.
- Nie, Askelionie, nie! - krzyknęła Natial. - Nie możesz! Jak zobaczą ten zameczek odnowiony, wymordują nas wszystkich, a ciała rzucą na pożarcie trykkenom!
Askelion schował różdżkę. Po chwili z ogrodu dobieg ich dziki wrzask.
- No nie... Senui znowu rozciął sobie głowę... idę tam... - mruknął brązowowłosy Askelion i ruszył do ogrodu. Po kilku minutach wprowadził do komnaty jakiegoś okropnego, skulonego, chudego psa.
Po chwili wszyscy zrozumieli, że to nie pies. To była ta zwierzogłowa istota.
Askelion trzymał go za ręce, które złożył na plecach jeńca. Ów spętany przybysz wciąż dziko wrzeszczał, szarpał się i próbował ugryźć trzymającego go wilczura.
Jego głowa była kocia, a dzikie, wściekłe, żółte oczy były zasłonięte strąkami tłustych, ciemnych włosów. Był owinięty w pasie jakąś spłowiałą szmatą.
- Już, Senui. Zamknij tą śmierdzącą gębę - po czym puścił go, powalił na podłogę i przygniótł zaklęciem Spętania. Senui wciąż głośno sapał i warczał, jakby był dzikim zwierzem, schwytanym przez przybyszy z innego świata.
- Niestety, to wariat. Totalnie chory psychicznie. Trzymamy go w piwnicy. I tak nic nie rozumie z naszej mowy. Po prostu gnijące kości owinięte zawszoną skórą - mruknęła Nati, i z obrzydzeniem spojrzała na Senuiego.
- A skąd się tu wziął? - spytała przerażona Vita.
Askelion westchnął.
- Dostał tej choroby po jednej z bitew, w której zginęli właściciele tego dworu. Był bratem jaśnie pani. Został trafiony jakimś urokiem nieodwracalnym. I tak się z nim użeramy.
Sigma popatrzyła na Senuiego. Jego skóra była zatruta świerzbem, a włosy sięgały poniżej ramion. Ręce były szare, suche i wychudłe; długie na dwa cale, trupie paznokcie drapały deski podłogi. Na grzbiecie zachowało się nieco futra. Na jego czole zawinięty był brudny, zżółkniały bandaż. Na ramionach i goleniach widniały świeże rany.
Po chwili obrzydzenia i strachu poczuła bezgraniczny żal: brat jaśnie pani, niegdyś zapewne żyjący dostatnio, teraz leży na zagraconej, zniszczonej podłodze własnego, zrujnowanego domu. Trzymany w piwnicy, bez żadnej opieki...
- Dobra, możesz tu trochę wysprzątać. Ale tak, aby z zewnątrz wyglądał na zniszczony, dobrze? - zaproponowała Natial.
Askelion wyjął z kieszeni różdżkę i wypowiedział dość skomplikowane zaklęcie. I nagle wszystko zaczęło się zmieniać.
Cały pył uniósł się w powietrze, i wyleciał przez okno; tapety przybrały swój dawny, kremowy kolor, i z powrotem ściśle przylegały do ścian. Wszystko wróciło do dawnego stanu; z dywanów i szaf zniknęła pleśń, cały brud leżący pod oknem zamienił się w trzy czarne kotki, które natychmiast wyskoczyły przez okno. Na sufit znów wróciły kawałki tynku, które odpadły. Poduszki znów były owinięte miękką, czystą i nie podartą tkaniną.
- Dobrze, idę zrobić coś jeść - mruknęła Natial i zeszła do kuchni.
Tymczasem w Afryce była noc. Mwindaji siedziała przed grotą, wpatrując się w gwiazdy. Nagle usłyszała szelest zrudziałych traw. Podskoczyła i zerwała się na cztery łapy.
- Kto tam? - zawarczała.
Wtem z trawy wyszła Alfajiri.
- Aha, to ty... cześć - szepnęła Mwindi. Aflajiri usiadła obok niej.
- Ty też nie masz przyjaciół, no nie? - zagadnęła brązowooka.
- Tak - odpowiedziała Mwindaji. - Ee... może się przejdziemy?
- No jasne! - krzyknęła Alfajiri i poszły nad rzeczkę.
Dotarły tam po godzinie. Rzeka była częściowo wyschnięta.
- Ładnie tu, nie? - wypaliła nagle Alfajiri.
Mwindaji spojrzała na płynącą wąwozem rzeczkę, otoczoną krzewami i pniami drzew.
- Rzeczywiście - zauważyła nagle Mwindi. Nie rozumiała, czemu wcześniej tego nie zauważyła. Bywała tu już kilka razy...
Nagle, za sobą usłyszały szelest. Z krzaków wyszedł Khuruna. Otrzepał szarobeżowe futro z brudu i spojrzał na Alfę i Mwindi.
- Cześć - mruknął najpierw do zielonookiej, potem do lwicy o brązowych ślepiach.
- Tak, witaj - odpowiedziały chórem i usiadły nad krawędzią wąwozu. Khuruna rozglądał się podejrzliwie.
- Co tak się gapisz na wszystkie strony? - spytała Alfajiri.
- To dla bezpieczeństwa - odpowiedział. - Mogą być wszędzie. Zagrożenia. Hieny. Burze. Pożary. Mordercy.
Lwice wymieniły nieco zdziwione spojrzenia.
- Tak? Ja tu nikogo nie widzę - mruknęła Mwindaji.
- Ale może się coś kryć. Nie widzisz tego, ale może tu być. Na przykład złe fluidy - odparł lew.
- Co?!! - spytały lwice, nie znające wyrażenia "fluidy".
- Fluidy to inaczej zła energia, która wisi w powietrzu i powoduje, że jesteśmy ciągle wkurzeni, ponurzy, albo źle się czujemy. Często taka energia jest w miejscach, gdzie są bagna, i tam, gdzie kogoś zamordowano. Na przykład nad tą rzeką. Tu zdarzyło się wiele strasznych rzeczy. Nie bez powodu nazwano ją "Damu", czyli "Krew". - wyjaśnił ciemnooki.
- Czyli już wiem, czemu w naszej grocie ciągle mam bóle głowy - zauważyła Mwindaji. - Pewnie przez tą energię...
- Być może - odpowiedział Khuruna i zaczął rozmawiać z Alfajiri.
W dworku Natial krzyknęła z kuchni:
- Chodźcie, chodźcie!
Wszyscy zeszli po naprawionych magią schodach. Teraz zobaczyli odnowiony hol.
Czerwone tapety trzymały się mocno ścian, rdza zniknęła z gwoździ, a zwalone na podłogę portrety znów równo wisiały na ścianach. Dywaniki elegancko przykrywały czystą podłogę z ciemnego, twardego drewna. Drzwi były nadal wyrwane z zawiasów, i stały pod ścianą. Ogień lamp oświetlał cały hol. Zwrócili się w stronę drzwi w holu. Zeszli do schodach do podziemnej kuchni. Pachniało tam czymś, co mogło być... no właśnie, czym? Tego zapachu nie mogli z niczym skojarzyć.
Usiedli przy długim stole, nad którym wisiały kule światła, zamiast świec. Natial postawiła na stole kubki z czarną, gęstą, dymiącą substancją.
- Co to jest? - spytała Sigma, wdychając smakowity zapach zupy.
- Wywar z czarnego amberu - odpowiedziała Nati - najlepsze na odporność, trawienie, oczy, skórę i gardło.
Sigma wzięła w ręce ceramiczny kubek i wypiła kilka łyków. Smakowało to jak sok z czarnych porzeczek lub jerzyny - ogólnie rzecz biorąc, było słodkie i jakby zrobione z owoców.
Obiad składał się tylko z tej zupy. Kiedy Nati wszystko sprzątnęła, Sigma podeszła do niej i spytała:
- Było bardzo smaczne... z czego było zrobione?
- Z owoców czarnego amberu. Mogę ci tą roślinę pokazać - odpowiedziała Natial i zaprowadziła Sigmę do ogrodu.
Stanęły pod łamiącym się, spróchniałym drzewem. Dwór z zewnątrz nadal wyglądał na zrujnowany i opuszczony.
- To jest czarny amber - Natial wskazała na mały, gęsty krzew.
Przypominał nieco rododendron; różnił się mocno wygiętymi, skręconymi gałęziami i owalnymi, ciemnofioletowymi liśćmi. Z jasnoróżowych kwiatów zawiązały się wielkie garście czarnych, lśniących, dużych owoców, przypominających śliwki.
- Dobrze... mruknęła Sigma. - Czy jest tu jakieś ciekawe miejsce?
- Tak, niedaleko są klify nad morzem. Łatwo tam dojdziesz, tą ścieżką - Nati pokazała wąską, piaszczystą ścieżkę. - Możesz tam iść.
Sigma rzuciła jej przyjazne spojrzenie i skierowała się w las.
Szła przez gęstwiny nieznanych drzew i krzewów. Po kilkunastu minutach marszu wyszła na kwieciste, usiane skałami łąki. Przez nie doszła na krawędź klifu.
Słońce świeciło mocno, oświetlając soczystozielone trawy i szarawe skały urwisk. Morze była cudownie błękitne, unosiły się nad nim mewy. Sigma jeszcze nigdy nie była w tak cudnym miejscu. Fale i szumem i hukiem uderzały o skały.
- Na Segathę... - zaklęła, wpatrując się w daleki widnokrąg.
Spojrzała w dół - była tam wąziutka plaża, pokryta żwirem i kamieniami.
Po chwili zauroczenia tym widokiem zrozumiała, że muszą wracać.
- No dobrze... jak my mamy teraz wrócić? - usłyszała rozmowę Nyeupego z Askelionem, gdy weszła do pokoju.
- Nie mam pojęcia. Dostaliście się tu przez Mandulę, a tam jest to źródło. Musimy najpierw wyjść na dwór, i recytować te formułki.
Wszyscy, z wyjątkiem Nati i Senuiego, wyszli przed dwór. Askelion kazał się wszystkim złapać za ręce. Kiedy wszyscy toż uczynili, zaczął recytować zaklęcia, lokalizacje i formułki.
Po wymówieniu jakiegoś zaklęcia wszyscy poczuli znajome szarpnięcie. Lecieli w strumieniu powietrza, wśród huku, potężnego szumu i mieszaniny różnych barw. Po kilku sekundach znaleźli się w mokrej, ciemnej komorze, tuż obok jasnej kuli. To była Mandula.
Askelion stał się zwykłym, ciemnym wilkiem. Na jego grzbiecie wisiała kurtka z dziwnej, ciemnej skóry.
- Udało się - mruknął do siebie. Wszystkie lwy miały swoją zwykłą, lwią postać.
- Dzięki, Askelionie - rzekł Nyeupe i poklepał go po grzbiecie.
Askelion dotknął kuli i teleportował się z powrotem do Amostanii. Lwy odnalazły drogę na Lwią Skałę. Nadal była ta sama noc, kiedy wyruszyli.
- Krótko jakoś byliście - zdziwił się Saturn, gdy byli na Skale.
- No tak, bo nic ciekawego nie było do oglądania - odpowiedział z szelmowskim uśmiechem Kavi, po czym popatrzył na swych towarzyszy.
Tylko oni znali swoją tajemnicę.
A już niedługo, w ich życiu miała nadejść drastyczna zmiana.
Witam wszystkich :)
Nie mam nic ważnego do obwieszczenia, poza tym, że kolejna notka pojawi się wtedy, gdy zostawicie co najmniej 6 komentarzy.
Jeszcze linki do tych świetnych piosenek: klik i klik.
Do następnej notki!
Chyba sama zostawię sześć komentarzy, aby nowy rozdział pojawił się jak najszybciej:)
OdpowiedzUsuńNotka wspaniała, żal mi było Senuiego... Ogólnie bardzo mi się podobał pomysł z tym, że lwy zamieniły się w ludzi:)
Pozdrawiam i zapraszam na bloga o recenzjach muzycznych, filmowych, gdzie jestem współautorem: popoludnia-bezkarnie-cytrynowe.blogspot.com
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńfajna notka
OdpowiedzUsuńU mnie na blogu pojawiła się ważna informacja proszę się z nią zapoznać. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńwww.lion-king4.blogspot.com
Niet! 6 komentarzy to za dużo by czekać na tak wspaniałe rozdziały :E
OdpowiedzUsuńKiedyś cechowałem się dużą cierpliwością, ale w tym przypadku nie mogę ;<
Zaskoczyłaś mnie ogromnie (oczywiście pozytywnie) przemianą lwów w ludzi.
A jeszcze te ostatnie zdanie:
"A już niedługo, w ich życiu miała nadejść drastyczna zmiana."
Ciekawe jaka zmiana? o_o
Myślę, że trzeba będzie poczekać na dalsze Twoje materiały ;D Mam nadzieję, że niedługo takowe nadejdą.
Pozdrawiam Ciebie serdecznie.
Notka wyszła świetnie.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę ci talentu do pisania rozdziałów!
Zapraszam na mojego bloga-jest nowa notka