niedziela, 17 marca 2013

24. Łowy sabaryjskie

Gelithir, Nyeupe i Tina odwrócili się natychmiast; w rękach trzymali różdżki, które wzięły się znikąd.
- Kim wy jesteście? - warknął Gelithir.
Przed nimi stało z tuzin wilczo- i kociogłowych rebeliantów, z nożami u pasów ze skóry, w glanach (najwyraźniej były one w modzie), z wygolonymi włosami na bokach głów. Jeden z nich, w kurtce z szarawej, brudnej skóry, stał przed Gelithirem, z wyciągniętym łukiem i z jadowitym, wrednym uśmiechem na pokiereszowanej twarzy.
- Widzę, że dostaliście się tu z Manduli - rzekł łucznik, po czym spuścił swą broń.
- Tak - odpowiedział szybko Gelithir, wpatrując się w jadowite, prowokujące oczy łucznika.
- Nazywam się Netherin, jeśli chcesz wiedzieć - powiedział Netherin.
Nyeupe spytał szybko:
- Czy ten zameczek... czy są tam Askelion i Natial?
Netherin spojrzał na niego z wyrzutem.
- Szukasz mojego zdziwaczałego braciszka, chodzącego w koszuli i kurtce po mnie? No jasne. Jest tam. Mieszka jak pączek w maśle.
Netherin odesłał resztę jego bandy. Sam poprowadził Nyeupego, Tinę i Gelithira do dworku.
Weszli ozdobnymi, dębowymi, tylnymi drzwiami, do mrocznego, ale dobrze utrzymanego pomieszczenia. Stamtąd weszli do holu. Był starannie odrestaurowany i ozdobiony portretami i żyrandolem; na schodach z białego kamienia usłyszeli czyjeś ciężkie, szybkie kroki. To była Natial... ale jakże odmieniona okrutnie!
Nyeupe pamiętał ją jako mroczną, długowłosą gotkę; teraz wyglądała po prostu... niesamowicie.
Miała krótkie, sterczące, zielono-czarne włosy, zgolone na boku, obcisłą, czarną koszulkę na ramiączkach, ze sporym dekoltem, talię miała lekko ściśniętą fioletowo-żółtym gorsetem. Na ramiona włożyła coś w rodzaju rękawiczek bez palców, sięgających obojczyków i utkanych z szarej siateczki. Owe rękawy były dziurawe i podarte, tak jak zielone rajstopy. Miała krótką, połyskującą, turkusową spódniczkę, przytrzymywaną czerwonym paskiem. Nosiła dość wysokie, czarne, lśniące, skórzane buty na gigantycznych koturnach. Na czole miała niebieską opaskę, na nią założyła czarno-fioletowe, wypolerowane gogle, z kolcami. Na przegubach rąk błyszczało kilka pieszczoch i bransoletek. W lewym uchu widoczne były srebrne dwa kolczyki. Oczy były otoczone ciemnym cieniem.
Gdy ujrzała Nyeupego, jej wilczą twarz rozjaśnił uśmiech. Na włosach nosiła doczepione sztuczne dredy, w różnych kolorach.
- Witaj, Nyeupe - uśmiechnęła się Nati; nadal miała nieco tajemniczy głos z nutą groźby.
- Cześć, Nati - uśmiechnął się jasnowłosy. - Czołem, Askelionie!
Na schodach zobaczyli schodzącego szybko Askeliona. Wyglądał o wiele schludniej, niż wcześniej; włosy miał umyte i przefarbowane na czarno, a ubrania miał jakby wyprasowane. Nadal miał jednak te same, zdarte dżinsy i zielone tenisówki, przypominające z daleka nasze Conversy.
- Dzień dobry, Nyeupe - rzekł ochoczo Askelion; spojrzał na Netherina z lekkim zdziwieniem.
- Cześć, bracie - uśmiechnął się Netherin. - Fajna kurteczka. Po mnie.
Askelion zrzucił z ramion kurtkę z czarnej skóry i bezceremonialnie powiesił ją na wieszaku.
- Nie musisz mi tego ciągle wypominać - burknął Askelion.
Netherin pokiwał głową, uśmiechnął się i zwrócił się do Nati:
- Ee... może zrobisz trochę wywaru z amberu i nas ugościsz? Mamy sporo spraw.
Natial szybko odwróciła się i zeszła do kuchni. Askelion poprowadził wszystkich za wilczycą. Bez zaproszenia wcisnął się również Netherin.
Usiedli przy długim, drewnianym stole, na ławach obitych ciemnozielonym, miękkim perkalem. Nad stołem wisiały kule jasnego światła, zamiast lamp i świec.
Askelion rozsiadł się na ławie, związał włosy w kucyk i rzekł do Nyeupego:
- A więc witaj, Nyeupe. Kim są twoi towarzysze?
Nyeupe spojrzał ukradkiem na Tinę, po czym rzekł:
- To Tina. Przybyła z Nocnej Ziemi, w Tanganice*. A to Gelithir, z... Rajskiej Ziemi, też z tej samej krainy.
Askelion pokiwał głową z uśmiechem, po czym zapytał:
- Jeśli mogę wiedzieć... czemu tu przybyliście?
Nyeupe westchnął cicho. Nie wiedział, jak zacząć.
- Przybyliśmy... a raczej uciekliśmy tutaj, gdyż śledzą nas jeźdźcy Netheren. To słudzy Norhotha, naszego głównego wroga... otrzymałem misję od przodków. Muszę znaleźć wszystkich magów i stworzyć z nimi grupę, z którymi... pokonamy Norhotha... a na razie nasze plany są w lesie.
Złotooki podrapał się po karku. Po chwili Natial weszła, niosąc w rękach dwa pierwsze kubki. Potem przyniosła jeszcze cztery.
Nyeupe poczuł znajomy, słodkawy, przyjemny zapach: był to czarny amber. Kiedy wypił łyk zupy, poczuł wspaniałe uczucie: ciepło, przenikające całe ciało.
Ostawił na chwilę kubek na stół i odgarnął do tyłu długie, blond włosy. Spojrzał na salę.
Miała dość niski, biały sufit, z którego zwieszało się kilka pajęczyn. Ściany były obwieszone pięknymi portretami rodzinnymi, większość przedstawiała wilczogłowe kobiety, w staromodnych fryzurach (czytaj: w długich, jasnobrązowych dredach).
Kiedy wszyscy wypili zupę (nawet Netherin poprosił o kolejną) Tina po raz pierwszy zwróciła uwagę na obrazy. Spytała Nati, która właśnie usiadła przy stole:
- Kogo przedstawiają te portrety?
Wilczyca obejrzała się za siebie.
- Pierwszy wilk z lewej - to mój, Askeliona i Netherina prapradziad, Hethelin. Ponoć zacny człowiek. Zaginął w tajemniczych okolicznościach... nigdy nie odnaleziono ciała... obok niego jest sportretowana jego żona, praprababka Mailani. Miała te cudne, sztuczne dredy, bo bała się zapuszczać prawdziwe. Mam to po niej - Nati uśmiechnęła się, po czym pogłaskała swe doczepione dredy. - Mailani była podobno dość uparta, nie chciała mieć dzieci. Hethelin znalazł sobie konkubinę, z którą miał moją prababkę, Avlyn. Mailani wściekła się tak, że rzuciła się z klifu na skały. To było parę dni przed zaginięciem Hethelina. Rok później zniknęła konkubina, a Avlyn została sama, pod opieką pewnego włóczęgi, który przybył pod ten dach. Kiedy zdobył środki, odbudował zniszczony dworek, a Avlyn znalazł męża - naszego pradziada, Kherinhira. Obaj są na kolejnym portrecie od lewej. Po jakimś czasie odnowiciela dworku zabiły dzikie zwierzęta. Od wieków nad tą rodziną wisi jakieś fatum...
Westchnęła, po czym kontynuowała.
- Ze związku Avlyn i Kherinhira zrodziło się rodzeństwo - bliźnięta, Nerhalin i Jethalla. Jethalla była moją babką, Nerhalin dziadem Askeliona. Jest moją najbliższą rodziną, razem z Netherinem. Nerhalin i Jathalla są sportretowani jeszcze bardziej na lewo. Potem moja matka i matka Askeliona i Netherina, nasi ojcowie i my... tylko że jako dzieci. Straszne byliśmy łasuchy, dlatego przypominaliśmy nieco kulki z futra. Potem jakoś schudliśmy... a ja mam chorobę pleców i noszę gorset.
Skończyła swą opowieść, po czym położyła się na ławie i spojrzała w sufit. Tinie bardzo spodobało się jej kolorowe odzienie, więc spytała:
- Tino... czy masz jeszcze takie koturny i dredy?
- No jasne, sporo mam tego! - krzyknęła Nati, wstała i zaprowadziła Tinę na górę. Z pokoju dochodziły krzyki i piski Tiny, zachwyconej niecodzienną garderobą Natial.



Obława, obława, na młode antylopy obława!
Szedł, lekko podskakując i mrużąc szare oczy przed słońcem, przenikającym przez liście w zagajniku. Po chwili usłyszał czyjś głos:
- Daimon, co tak ci wesoło?
To była Chuki. Obok niej stała Nafasi, szedł z nimi też Salivis. 
Daimon spojrzał na gromadkę, po czym odpowiedział:
- Ee... sam nie wiem. Taki ładny tu lasek... może pójdziemy na Górę Wyroku?
Chuki spojrzała na niego z wyrzutem, a Nafasi i Salivis zamilkli. 
- Przestań... tam się nie da wdrapać. Najwyżej możemy zapolować na zboczach - rzekła Chuki. Salivis pokiwał głową. 
- Tak, a tam jest jakaś zwierzyna? - spytał szarooki.
- No oczywiście, biega tam bez przerwy - uśmiechnęła się Nafasi. Jeśli nie boisz się... wielkich, czarnych byków.
Daimon skamieniał, a Salivis zaśmiał się cicho.  
- Nie, żartuję - odpowiedziała szybko Nafasi. - Po prostu łowy są tam dość niebezpieczne - a o to chodzi! 
Daimon podążył za lwami. Kierowali się na północ, na zbocza Góry.
Góra Wyroku była stromym ostańcem skalnym, bardzo wysokim, około sto metrów. Była wypiętrzona z brunatnego kamienia, a zbocza porośnięte były wilgotnymi laskami. 
Na odkrytym terenie znaleźli się po kilkunastu minutach. Przed nimi ukazała się cała potęga Góry.
- Są tam? - spytała Chuki, gdy przystanęli na skraju drzew. 
- Tak, czuję ich zapach - odpowiedziała Nafasi, oblizując się. 
- Co ja bym dał, żeby znowu poczuć siłę łowów - mruknął Salivis. 
- Już za chwilę poczujesz - rzekł Daimon, po czym uśmiechnął się. Wkroczyli w las.
Szli przez zarośniętą ścieżkę. Szybko poczuli bardzo silny zapach zwierzyny - Salivis zwietrzył ją pierwszy.
- Są tam - szepnął i wskazał na polanę, gdzie pasły się antylopy. 
Lwy zbliżyły się lekko do antylop, kryjąc się w zaroślach. Po chwili, gdy byli dość blisko, wyskoczyli z ukrycia i rozpoczęła się pogoń za zdobyczą. 
Zwierzyna rozbiegła się po lesie; każdy pędził za swoją. W końcu wszyscy łowcy odnaleźli się na skraju lasu - każdy miał w pysku zabitą antylopę.
Zjedli bez pośpiechu, na skałce, z której był dobry widok na las i Ziemię Sabari. 
- Takie łowy tu można urządzać codziennie - powiedział Salivis, oblizując pazury z krwi. 
Daimon kiwnął głową przytakująco i spojrzał na zarośla. I nagle wpadł na świetny pomysł.
No jasne! Łowy sabaryjskie, bo tak nazwał owe polowanie, od tego czasu miały stać się ceremonią inicjacji, którą musi przechodzić każdy nastolatek z Ziemi Sabari. 
Ów pomysł wydał się dobry wszystkim - postanowili zgłosić to do władcy tych ziem, którym był przywódca ich stada.



Ukrywać się tu? Nie. To nie jest dobry pomysł. Lepiej wam będzie u Derhawanów.
Nyeupe spoglądał na swoje zbyt mocno zasznurowane buty, Gelithir patrzył na Askeliona, a Tina rozmawiała cicho z Natial.
- To szaleństwo - powiedział Senui, odgarniając ciemne włosy z oczu. Od ostatniego czasu zmienił się nie do poznania.
Wyglądał jak inny kocur; futro i skórę miał czyste i zdrowe, nosił może nieco pogniecione, ale uprane odzienie, a włosy miał lekko przycięte i faliste. Na ciele miał kilka blizn, ale przykrył je chustami. Na plecach miał wytatuowanego olbrzymiego smoka, rozkładającego skrzydła i zionącego ogniem.
- Derhawan to rodzina z innej planety. Nie pamiętasz starego Mithilira? Przecież się powiesił! A reszta? Och, ale rzeczywiście... tam będzie im lepiej. Ich zamczysko jest trochę większe niż ten dworek. No i można tam jakoś dojechać w mniej niż cały dzień, bo trakcje są odnowione...
Wszyscy spojrzeli na Senuiego z wdzięcznością. On tylko mruknął:
- No co? Po prostu... pociągi kursują w normalnym tempie.
Askelion klasnął w dłonie i przytulił kocura.
- Ty mój kociaku! Jesteś kochany! Dziękuję! - krzyknął Askelion, po czym puścił duszącego się Senuiego.
- Wyruszamy dzisiaj. Jaki pociąg kursuje? - spytała Natial, spoglądając na swego złotookiego kuzyna.
- Najszybszy nocny, odjeżdża na trzy godziny przed północą - przypomniał sobie Askelion. - No, Nyeupe. Prześpijcie się trochę. Natial, zaprowadzisz ich do sypialni? Ja spytam Alanthira, czy poczeka na nich - rzekł szybko, a Nati zaprowadziła wszystkich do pokoi.
Wydawało im się, że ledwo zmrużyli oczy, a do wspólnej kwatery wszedł Senui, potrząsając naręczem jakiegoś żelastwa.
- Szybko, szybko, mamy mało czasu! Dwudziesta! - tym krzykiem wyrwał ich z odrętwienia. Gelithir, Nyeupe i Tina pobiegli schodami do holu.
- No, jesteście - zauważyła Natial. - Wsiadajcie do karety.
Wyszli przed dom. Fasada była zniszczona i odrapana. Przed drzwiami stał wóz, ciągnięty przez dwa białe, piękne stworzenia, o ciele i tylnych kończynach końskich; ich głowy oraz przednie łapy należały do tygrysów szablastozębnych. Duże, czarne oczy przysłaniała długa, równie krucza grzywa. Tej samej barwy był ogon.
- Trykkeny - rzekł Askelion, woźnica, wskazując na konie. - Szybko, wchodźcie!
Wkroczyli pod ozdobny dach karety. Usadowili się na miękkich siedzeniach, obitych ciemnoczerwoną skórą. Wsiadła też Natial, a Senui został w dworze, na straży.
- Jedziemy! - krzyknął Askelion do trykkenów i ruszyli w drogę.


*Tanganika - kraina we wschodniej Afryce, na terytorium Tanzanii, między jeziorem Tanganika a Oceanem Indyjskim. W opowiadaniach będę używać nazwy "Tanganika".
Jest parę spraw...
Myślałam, że do konkursu ktoś się zgłosi. Niestety, przez prawie tydzień nie otrzymałam żadnego maila z odpowiedziami. Konkurs przedłużam do 2 kwietnia. Mam nadzieję, że ktoś się zgłosi.
Co do notki... cóż, uważam, że wyszła tak sobie. Nie mam za bardzo weny, ale myślę, że kolejny rozdział będzie lepszy :)
Następna notka pojawi się nieco szybciej, niż ta. Czekam na minimum 5 komków :)
Mam link do świetnej piosenki: KLIK
Pozdrawiam. 
P.S. Przepraszam, że jest tylko jeden obrazek... nie umiałam znaleźć żadnych innych.     

5 komentarzy:

  1. super notka!!!
    zapraszam na bloga: http://panowanie-historiapokolen.blogspot.com
    zapraszam serdecznie!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooo *_______* Ciekawe, bardzo interesujące. Naprawdę, wciągnęło mnie to. Twoje dialogi są świetne, treściwe, tylko mi opisów brakuje. A ja jestem wielką fanką opisów, co oczywiście nie zmienia mojego zdania, że jak najbardziej nadajesz się do pisania książek, powieści, bądź innych podobnych. Czekam na więcej :D
    A i przy okazji: interesujesz się może yaoi? *u* W sumie kom na moim blogu mówi sam za siebie, ale byłabym niezwykle wdzięczna za odpowiedź na e-maila. Może jest więcej ludzi takich jak ja... *skacze z radości*

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajnie opisałaś Natial :)
    Świetna notka !!!!!
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie:lionking-krollew.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział świetny! Chyba najbardziej podobał mi się ten moment z Natial, ciekawie opowiedziała historię swojej rodziny:) Czekam z niecierpliwością na dalsze wpisy.
    Zapraszam na zyciemilele.blogspot.com - pojawił się nowy rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej . Jestem michalina.przybyla . ( mam też nick Violetta <3 )
    Mam takiego bloga
    krol-lew-4-dalsze-zycie-lwow.bloog.pl
    Może wpadniesz ?
    Super blog. :)
    Mam trochę dziwne pytanko . Jak się robi zakładkę na bloog.pl ?
    Pozdrawiam i zapraszam.

    OdpowiedzUsuń