Ciężkie, senne powieki opadły, zasłaniając żółte oczy o intensywnie zielonych tęczówkach. Brązowa grzywka opadła coraz niżej, aż kosmyki dotknęły miękkiego, mokrego, różowego nosa.
Otulała go cuchnąca i zimna szata Netherena. Czuł się, jakby ktoś usadził go na ostrych kamieniach: wrzucono go na przedni łęk siodła.
Po długim czasie koń zwolmił, po czym się zatrzymał. Poczuł, że spada na twardą, zimną posadzkę z kamienia.
Otworzył sklejone od płytkiego snu powieki. Ujrzał nad sobą jakiegoś lwa. Nie był to Jeździec.
- Śliczniutki - syknął jadowitym głosem lew, po czym podniósł Hurumę do siadu. Zakręciło mu się w głowie.
- Uroczy - usłyszał nad sobą głos, tym razem należący do lwicy. Nad nim stanęła chuda samica, o szarawym futrze. Teraz ujrzał, gdzie się znajduje.
Była to mała, kwadratowa komnata, wilgotna i brudna. Ściany były z cegieł, pokrytych pleśnią. Na kamiennej podłodze rozrzucone było siano, kości i kilka płatów skóry. Cały obskurny pokoik oświetlała pochodnia, tuż nad jego głową.
Lwica spojrzała na niego złotymi, chytrymi oczami. Kilka much obsiadło jej twarz. Przysunęła się do jego twarzy jeszcze bliżej, po czym spojrzała w jego oczy. Oczarowana jego ponurym spojrzeniem, pisnęła i krzyknęła:
- Och, na dobrą Maishę! Przecież to syn Maji. Podobny, prawda, Orionie?
Ów lew to Orion, towarzysz Dhoruby. Spojrzał na Hurumę z jadowitym uśmiechem. Odgarnął mu grzywkę z czoła.
- Jakiż podobny! Pan będzie zadowolony... podać mu trochę verithy, może powie coś o Nyeupem.
Lwica zaryczała wściekle i trzepnęła Oriona łapą.
- Nie wymawiaj przy mnie tego imienia! - zawarczała wściekle, ciągnąc go za grzywę.
- Tak! Już dobrze! Dhorubo! Dhorubo! - wołał swą siostrę. Czarna lwica wpadła do pomieszczenia z radosną furią.
Jej złote, duże oczy błyszczały wśród czarnego jak smoła futra; była mocno zbudowana i chyba dobrze odżywiona; podeszła do brązowego, lekko przyciskając go za gardło do ściany. Spojrzała na niego.
Nagle coś
sobie przypomniała. Dawną, zapomnianą już przysługę. Maji... przed swą
śmiercią nakazała jej się nim opiekować... a ona?...
Zawiodła. Jak zawsze. Przez namowy Oriona.
Wpatrywała się w zielonookiego lwa, po czym usiadła koło niego i powiedziała do reszty:
- Wynocha stąd. Już.
Lwy, mrucząc z oburzeniem, wyszły drzwiami z pomieszczenia. Czarna szepnęła mu do ucha:
- Znałam twą matkę, Hurumo.
Zwrócił swe oczy na jej zakłopotaną twarz. Dhoruba szeptała dalej.
- Umarła tuż po twych narodzinach. Ale wcześniej prosiła mnie o coś. Złożyłyśmy przysługę... miałam się tobą opiekować po jej śmierci... ale wojna i losy zawiodły mnie do służby Norhothowi. I teraz... kiedy cię ujrzałam... tyle wycierpiałeś...
Spojrzał na nią jeszcze raz. Dotknęła łapą jego łopatki.
- Nie wypalaj mi tego - wskazał na jej przedramię; pod futrem widoczny był Skorpion.
- Nie mam zamiaru. To najgorsze piętno, jakie lew może nosić na sobie. Gorsze niż pakty z piekielnymi siłami...
Jego wargi zaczęły lekko drżeć.
- Skąd ty wiesz tyle o mnie? - wydyszał, siląc się na spokojny ton.
Naznaczona przytuliła go do siebie.
- Byłam zawsze przy tobie. Nie wiedziałeś o tym, ale zostawiłam w tobie stare zaklęcie. Dzięki temu cię widziałam. Motywowałam ciebie do działania, kiedy zaatakowali cię Muthi i Kwenu. Nie pamiętasz?
Brązowy schował twarz w łapach. Miał zbyt dużo na głowie. Porwanie, Nethereni, nieznane mu miejsce, teraz jakaś nawiedzona lwica mówi mu, że miała być jego opiekunką...
- Chcę spać - mruknął - teraz.
Dhoruba machnęła łapą w powietrzu. W rogu, koło lwa, pojawił się wielki, wiklinowy kosz, wyściełany atłasem i aksamitem. Ułożył się wśród poduszek i stwierdził, że tak wygodnego łoża nie miał nigdy.
- Wrócisz, już jutro o świcie. Nie przejmuj się nimi. Uratuję cię, Hurumo. - szepnęła złotooka i wyszła z pokoiku.
Dwudziesta druga.
Tina otworzyła oczy. Spojrzała na Alanthira, który schował tablet do torby i próbował zasnąć. Ale nikogo nie gnało do snu - wyspali się bowiem w dworku.
Nyeupe spojrzał na Gelithira, który zdjął buty i ustawił je przy siedzeniu.
- Znasz jakieś niezłe dowcipy? - szepnął do białowłosego.
Nyeupe pokręcił przecząco głową.
- Najwyżej kilka.
Alanthir podniósł na lwy czujne, żółte oczy.
- Ja znam parę lepszych.
Gelithir spojrzał na czarnowłosego, który puścił do niego oko.
- No właśnie, poopowiadajcie coś - powiedziała rozbudzona już Tina.
- Nie zapomnę, jak po raz pierwszy farbowali mi włosy - usłyszeli nad sobą.
W drzwiach stała postać bliżej nieokreślonej płci, o twarzy jasnobrązowego kota. Długie, falujące, blond włosy opadły na szare oczy, a ciemny płaszcz skrywał całą sylwetkę.
- Nie musisz nas tak straszyć, Mandillani - powiedział lekko oburzony Alanthir. Mandillani bezszelestnie zamknęła drzwi za sobą, po czym zdjęła płaszcz, i powiesiła go na wieszaku przy drzwiach.
Ubrana była w ogniście czerwoną koszulkę i żółto-purpurowe spodnie; brakowało jeszcze turkusowego sweterka i różowych pasemek.
Mimo kolorowych ubrań jej twarz była ponura i mroczna; oczy, dla pogłębienia przygnębiającego wrażenia, otoczyła ciemnym cieniem.
- Piękne oczka - zażartował żółtooki.
- Śliczny pentagram, braciszku - zachichotała Mandillani.
- Opowiadaj o tych włosach. - Alanthir rzucił jej niecierpliwe spojrzenie. Mandi się zaśmiała.
- Miałam wtedy osiemnastkę, pamiętasz... no, i przed imprezą poszłam do Bethani, żeby coś mi z tymi włoskami zrobiła... ona ogląda, patrzy na tą moją czuprynę... miałam wtedy te krótkie, pamiętasz. Bethani mówi, że będę się ładnie prezentować w czerwieni. A ja jej mówię: "Betty, ja idę na osiemnastkę, a nie na koncert Nandiego!" Kiwa tą swoją główką, po czym się zabiera... boki mi wygoliła, a to, co zostało, na żółto, czarno i zielono ufarbowała. Ja się patrzę na siebie... wyglądam cudownie, wypisz wymaluj jak Jenhalli Wethar! Takie coś sobie jeszcze zażyczyłam, żeby mi te włosy na żelu podniosła. Bierze na całą rękę żel do włosów, i takiego koguta mi uformowała, że pisnęłam! Wyglądałam jak ty, bracie! I jak Jenhalli!
- Pięknie, Betty też mi czyta w myślach... nie zapomnę, jak mi przedziałek na niebiesko zrobiła... i opowiadaj dalej! - ponaglił brat Mandillani.
- Ha ha... nasza kochana Bethani pomalowała mi paznokcie na różowo i czarno, jeszcze chciała tipsy doczepić, bo moje pazurki są okropne... ja powiedziałam, że nikt mi się nie będzie na ręce patrzył, więc zrezygnowała. Czerwony, żółty i czarny cień na powieki mi nałożyła, pomalowała mi wargi na ciemnofioletowo i lekko zakręciła wibrysy... jak wyszłam w moich spodniach ze skóry, szpilkach, i kubraczku z cekinami, oglądali się za mną wszyscy, których mijałam. A na imprezie trudno mi było skakać w szpilkach, to włożyłam moje nieśmiertelne tenisówki. Zniszczyły się tak, że chciałam je wyrzucić, ale skleiłam je i noszę cały czas.
Wyciągnęła przed siebie zgrabne, długie nogi, pokazując nieco znoszone, czarno-czerwone trampki z wymalowaną trupią czaszką.
- Świetna czacha - zauważył Nyeupe, wskazując na buty Mandillani.
- No właśnie, weszłam tu jak do stodoły, przepraszam... - zarumieniła się szarooka. Alanthir przedstawił wszystkich, po czym Nyeupe opowiedział o swej misji.
Szarooka blondynka co jakiś czas kiwała ponuro głową, a kiedy Nyeupe skończył opowiadać, Mandi rzekła:
- Myślę, że tu są najlepsze warunki do gromadzenia magów i pomocników. Sama mam umiejętności magiczne, ale tak denne, że moje oczy nie są nawet złote.
Poklepała Nyeupego po ramieniu, wzięła płaszcz, po czym stanęła przy rozsuwanych drzwiach przedziału.
- Wracam do Herina, czeka na mnie.
Kiedy wyszła, Alanthir zdjął z siebie bluzę, która na pierwszy rzut oka wydawała się czarna; dopiero po dokładnym wpatrzeniu się widać było, że ma barwę grafitu. Złożył ją w kostkę, podłożył pod głowę zamiast poduszki i położył się na boku.
Pod ową grafitową, grubą bluzą skrywał jakże śliczną koszulkę na ramiączkach. Przynajmniej tak pomyślał Gelithir, przyglądając się biało-czerwonemu nadrukowi z szablami i napisami, wąskim ramiączkom ozdobionym ćwiekami, lekko poszarpanej dolnej krawędzi. Złotooki jak zahipnotyzowany wpatrywał się w silnie umięśnione, białe ramiona, na których widniał tatuaż wykonany najwyraźniej henną. Przedstawiał wielkiego węża, oplatającego ciało potężnego wilka.
Czarnowłosy położył się na plecach, i rzekł:
- Gemini podsyła niezłe zdjęcia na Xetinn. Pokazać wam?
Nikomu nie chciało się spać, więc z chęcią przystali na tą propozycję. Alanthir, nie podnosząc się, wyjął ze stojącej na podłodze torby tablet.
Stuknął palcem w ekran; rozjaśnił się, a ściany przedziału musnęło światło. Tina spojrzała na zegar. Dwudziesta druga dwadzieścia dwa. Ależ piękna godzina.
Alanthir przejechał parę razy po ekranie, po czym zaczął stukać w określone miejsca. Kiedy wykonał owe nieskomplikowane ruchy, światło zmieniło barwę na nieco ciemniejszą.
Śmiejąc się cicho, odwrócił tablet w ich stronę. Zdjęcie, które widniało na ekranie, wzbudziło wybuch śmiechu wśród lwów.
Na tle zniszczonej kamienicy, zamazanej graffiti, w świetle ulicznych latarni, stało kilkoro wilczo- i kociogłowych dziewczyn. Najwyraźniej całe zdjęcie było jakimś wyjątkowo udanym żartem.
Wśród nich była Natial i Mandillani; wszystkie ubrane były we wściekle różowe spódniczki, dziurawe pończochy, bluzki na ramiączkach i czarne szpilki. Włosy miały silnie zmierzwione, a na nich widniały doczepione dredy w kolorze magenty. Stały w szeregu, unosząc ręce wysoko, a najwyższa z kocic trzymała w jednej dłoni pochodnię, w drugiej miecz. Na zdjęciu widniał napis: SERHANNI MIN THATU E KUTHINI, KAMANYA, DHERATHED JIX GEMINI GIRHAR.
- Co tu jest napisane? - spytał Gelithir.
- "Wojowniczki ognia i kiczu, Kamanya, sfotografowane przez Geminiego Girhara.
- Pokaż też inne - powiedziała Tina, siadając koło Alanthira, który sam usadowił się na środku. Po jego drugiej stronie usiadł Gelithir, a Nyeupe znalazł wygodne miejsce obok czarnowłosej.
Pokazał im następne: trzech kociogłowych chłopców w wieku jakiś dwudziestu lat, siedzących po turecku na skórzanej, jasnofioletowej tapicerce ogromnej kanapy, stojącej na tle czarnej ściany. Najwyraźniej był to jakiś klub; dym unoszący się w powietrzu oświetlały strumienie białego, czerwonego, żółtego, różowego, zielonego i turkusowego światła.
- Od lewej to ja, tylko że w fioletowych włosach... - Alanthir wskazał na pierwszego. Był ubrany w swoje ciemne ubrania, tylko że miał jasnoszarą koszulkę z krótkimi rękawami i kolorową chustę zawiązaną na szyi.
- Dalej Gemini i Vetanir, utalentowany artysta - zaśmiał się cicho żółtooki. Gemini miał długie do ramion miedzianorude włosy, a twarz kremowego kota rozjaśniał uśmiech i kolczyk w brwi. Na szkarłatną koszulę narzuconą miał kurtkę z czarnej skóry, całości dopełniały ciemne dżinsy i wysokie do kolan, lśniące, czarne glany. Vetanir wyglądał nawet przeciętnie: chudy, o mizernej, ale uśmiechniętej twarzy rudego kota. Na jasne, duże oczy opadła grzywka neonowoniebieskich włosów. Cały spowity był w szary płaszczyk.
- Śliczny ten Gemini - zaśmiał się cicho Nyeupe.
- Tak, a jego umiejętności fotograficznych zazdroszczą mu wszyscy. Zdjęcia z różowymi wojowniczkami i naszym trio zrobił Askelion, a teraz pora na zdjęcia Geminiego - Alanthir otworzył kolejne, niesamowite zdjęcie, przedstawiające budowlę przypominającą wielką, gotycką katedrę w świetle księżyca i sztucznych lamp.
Wiatr nie pozwalał mu otworzyć oczu. Wciąż pamiętał incydent z wtargnięciem Netherenów na teren Wietrznej Ziemi.
Grzywka zasłoniła mu oczy. Wszedł pośpiesznie do groty, strzepując włosy ze ślepi.
Maya siedziała obok, przypatrując mu się z ciekawością.
- Gothi, chyba nie powinieneś tak stać do wiatru - powiedziała, mrużąc ciemne oczy.
Gothar wstał niespiesznie.
- A co cię to? - spytał nieco opryskliwie, kładąc się. Maya uczyniła to samo i położyła mu głowę na łopatce.
- Chciałam ci coś powiedzieć. - jasnobrązowa spojrzała w jego cudne, czarne oczy.
- Kocham cię - jej głos zniżył się do szeptu. Gothar polizał ją po czole z czułością.
- Świetnie, bo... ty... ty też mi się podobasz. - kiedy wypowiedział te słowa, bezwiednie położył jej łapę na łopatkach, głaszcząc je.
Nagle poczuł na karku czyjś oddech. To był Simon. Stał nad nim, trącając go lekko nosem.
- Śliczna z was parka - powiedział swym lekko rozbawionym, niskim głosem. - Widzieliście może Erevu?
- Nie, ale Kufu był teraz pod grotą - rzekła Maya, po czym powróciła do rozmów z Gotharem.
Brat czarnookiego wyszedł z groty. Wiatr zelżał, pozwalając się rozejrzeć.
Zszedł ostrożnie ze zbocza, kryjąc się w gąszczach. Miał ten nawyk od zawsze, po prostu. Jego wrodzona ostrożność łowcy teraz dała się we znaki.
Po chwili usłyszał szelest. Rozejrzał się, i wytężył wrażliwy słuch.
Ujrzał szary kształt, przybliżający się do niego. To był Kufu.
- Czołem, Simon - szary lew puścił do niego oko.
- Gdzie Erevu? - spytał czarnooki.
Kufu wzruszył ramionami.
- Nie wiem... - zanim dokończył, usłyszeli czyjś przeraźliwy wrzask, dochodzący z okolic groty, ze szczytu wzgórza.
- To Tamaa - lwy pędziły na szczyt. Tam zobaczyli coś, co zmroziło im krew w żyłach.
Tamaa stała nad Erevu, który leżał nieruchomy na ziemi. Najwyraźniej był martwy.
- Co mu się stało? - drżący głos Simona zagłuszył kolejny wrzask Tamy.
- On... patrz... na... na... jego... oczy... - Kufu spojrzał w oczy brata.
Miały barwę głębokiego szkarłatu; na prawej tęczówce zarysowywał się zamazany, jasny kształt; z każdą chwilą był coraz bardziej wyraźny, mniej mglisty, aż w końcu jego znaczenie stało się oczywiste.
Na czerwonej tęczówce widniał srebrny, duży skorpion; był to symbol Norhotha, największego czarnoksiężnika świata...
Witam, witam.
Nie mam nic ważnego do powiedzenia, z wyjątkiem przekazania lekko spóźnionych życzeń wielkanocnych xD a więc życzę Wam zdrowia, szczęścia, pomyślności, weny do pisania opowiadań, oraz udanej bitwy na śnieżki w śmigus-dyngus - biorąc pod uwagę ilości śniegu w całej Polsce, Poniedziałek będzie raczej Śnieżny, niż Lany xDDD
Otulała go cuchnąca i zimna szata Netherena. Czuł się, jakby ktoś usadził go na ostrych kamieniach: wrzucono go na przedni łęk siodła.
Po długim czasie koń zwolmił, po czym się zatrzymał. Poczuł, że spada na twardą, zimną posadzkę z kamienia.
Otworzył sklejone od płytkiego snu powieki. Ujrzał nad sobą jakiegoś lwa. Nie był to Jeździec.
- Śliczniutki - syknął jadowitym głosem lew, po czym podniósł Hurumę do siadu. Zakręciło mu się w głowie.
- Uroczy - usłyszał nad sobą głos, tym razem należący do lwicy. Nad nim stanęła chuda samica, o szarawym futrze. Teraz ujrzał, gdzie się znajduje.
Była to mała, kwadratowa komnata, wilgotna i brudna. Ściany były z cegieł, pokrytych pleśnią. Na kamiennej podłodze rozrzucone było siano, kości i kilka płatów skóry. Cały obskurny pokoik oświetlała pochodnia, tuż nad jego głową.
Lwica spojrzała na niego złotymi, chytrymi oczami. Kilka much obsiadło jej twarz. Przysunęła się do jego twarzy jeszcze bliżej, po czym spojrzała w jego oczy. Oczarowana jego ponurym spojrzeniem, pisnęła i krzyknęła:
- Och, na dobrą Maishę! Przecież to syn Maji. Podobny, prawda, Orionie?
Ów lew to Orion, towarzysz Dhoruby. Spojrzał na Hurumę z jadowitym uśmiechem. Odgarnął mu grzywkę z czoła.
- Jakiż podobny! Pan będzie zadowolony... podać mu trochę verithy, może powie coś o Nyeupem.
Lwica zaryczała wściekle i trzepnęła Oriona łapą.
- Nie wymawiaj przy mnie tego imienia! - zawarczała wściekle, ciągnąc go za grzywę.
- Tak! Już dobrze! Dhorubo! Dhorubo! - wołał swą siostrę. Czarna lwica wpadła do pomieszczenia z radosną furią.
Jej złote, duże oczy błyszczały wśród czarnego jak smoła futra; była mocno zbudowana i chyba dobrze odżywiona; podeszła do brązowego, lekko przyciskając go za gardło do ściany. Spojrzała na niego.
Zawiodła. Jak zawsze. Przez namowy Oriona.
Wpatrywała się w zielonookiego lwa, po czym usiadła koło niego i powiedziała do reszty:
- Wynocha stąd. Już.
Lwy, mrucząc z oburzeniem, wyszły drzwiami z pomieszczenia. Czarna szepnęła mu do ucha:
- Znałam twą matkę, Hurumo.
Zwrócił swe oczy na jej zakłopotaną twarz. Dhoruba szeptała dalej.
- Umarła tuż po twych narodzinach. Ale wcześniej prosiła mnie o coś. Złożyłyśmy przysługę... miałam się tobą opiekować po jej śmierci... ale wojna i losy zawiodły mnie do służby Norhothowi. I teraz... kiedy cię ujrzałam... tyle wycierpiałeś...
Spojrzał na nią jeszcze raz. Dotknęła łapą jego łopatki.
- Nie wypalaj mi tego - wskazał na jej przedramię; pod futrem widoczny był Skorpion.
- Nie mam zamiaru. To najgorsze piętno, jakie lew może nosić na sobie. Gorsze niż pakty z piekielnymi siłami...
Jego wargi zaczęły lekko drżeć.
- Skąd ty wiesz tyle o mnie? - wydyszał, siląc się na spokojny ton.
Naznaczona przytuliła go do siebie.
- Byłam zawsze przy tobie. Nie wiedziałeś o tym, ale zostawiłam w tobie stare zaklęcie. Dzięki temu cię widziałam. Motywowałam ciebie do działania, kiedy zaatakowali cię Muthi i Kwenu. Nie pamiętasz?
Brązowy schował twarz w łapach. Miał zbyt dużo na głowie. Porwanie, Nethereni, nieznane mu miejsce, teraz jakaś nawiedzona lwica mówi mu, że miała być jego opiekunką...
- Chcę spać - mruknął - teraz.
Dhoruba machnęła łapą w powietrzu. W rogu, koło lwa, pojawił się wielki, wiklinowy kosz, wyściełany atłasem i aksamitem. Ułożył się wśród poduszek i stwierdził, że tak wygodnego łoża nie miał nigdy.
- Wrócisz, już jutro o świcie. Nie przejmuj się nimi. Uratuję cię, Hurumo. - szepnęła złotooka i wyszła z pokoiku.
Dwudziesta druga.
Tina otworzyła oczy. Spojrzała na Alanthira, który schował tablet do torby i próbował zasnąć. Ale nikogo nie gnało do snu - wyspali się bowiem w dworku.
Nyeupe spojrzał na Gelithira, który zdjął buty i ustawił je przy siedzeniu.
- Znasz jakieś niezłe dowcipy? - szepnął do białowłosego.
Nyeupe pokręcił przecząco głową.
- Najwyżej kilka.
Alanthir podniósł na lwy czujne, żółte oczy.
- Ja znam parę lepszych.
Gelithir spojrzał na czarnowłosego, który puścił do niego oko.
- No właśnie, poopowiadajcie coś - powiedziała rozbudzona już Tina.
- Nie zapomnę, jak po raz pierwszy farbowali mi włosy - usłyszeli nad sobą.
W drzwiach stała postać bliżej nieokreślonej płci, o twarzy jasnobrązowego kota. Długie, falujące, blond włosy opadły na szare oczy, a ciemny płaszcz skrywał całą sylwetkę.
- Nie musisz nas tak straszyć, Mandillani - powiedział lekko oburzony Alanthir. Mandillani bezszelestnie zamknęła drzwi za sobą, po czym zdjęła płaszcz, i powiesiła go na wieszaku przy drzwiach.
Ubrana była w ogniście czerwoną koszulkę i żółto-purpurowe spodnie; brakowało jeszcze turkusowego sweterka i różowych pasemek.
Mimo kolorowych ubrań jej twarz była ponura i mroczna; oczy, dla pogłębienia przygnębiającego wrażenia, otoczyła ciemnym cieniem.
- Piękne oczka - zażartował żółtooki.
- Śliczny pentagram, braciszku - zachichotała Mandillani.
- Opowiadaj o tych włosach. - Alanthir rzucił jej niecierpliwe spojrzenie. Mandi się zaśmiała.
- Miałam wtedy osiemnastkę, pamiętasz... no, i przed imprezą poszłam do Bethani, żeby coś mi z tymi włoskami zrobiła... ona ogląda, patrzy na tą moją czuprynę... miałam wtedy te krótkie, pamiętasz. Bethani mówi, że będę się ładnie prezentować w czerwieni. A ja jej mówię: "Betty, ja idę na osiemnastkę, a nie na koncert Nandiego!" Kiwa tą swoją główką, po czym się zabiera... boki mi wygoliła, a to, co zostało, na żółto, czarno i zielono ufarbowała. Ja się patrzę na siebie... wyglądam cudownie, wypisz wymaluj jak Jenhalli Wethar! Takie coś sobie jeszcze zażyczyłam, żeby mi te włosy na żelu podniosła. Bierze na całą rękę żel do włosów, i takiego koguta mi uformowała, że pisnęłam! Wyglądałam jak ty, bracie! I jak Jenhalli!
- Pięknie, Betty też mi czyta w myślach... nie zapomnę, jak mi przedziałek na niebiesko zrobiła... i opowiadaj dalej! - ponaglił brat Mandillani.
- Ha ha... nasza kochana Bethani pomalowała mi paznokcie na różowo i czarno, jeszcze chciała tipsy doczepić, bo moje pazurki są okropne... ja powiedziałam, że nikt mi się nie będzie na ręce patrzył, więc zrezygnowała. Czerwony, żółty i czarny cień na powieki mi nałożyła, pomalowała mi wargi na ciemnofioletowo i lekko zakręciła wibrysy... jak wyszłam w moich spodniach ze skóry, szpilkach, i kubraczku z cekinami, oglądali się za mną wszyscy, których mijałam. A na imprezie trudno mi było skakać w szpilkach, to włożyłam moje nieśmiertelne tenisówki. Zniszczyły się tak, że chciałam je wyrzucić, ale skleiłam je i noszę cały czas.
Wyciągnęła przed siebie zgrabne, długie nogi, pokazując nieco znoszone, czarno-czerwone trampki z wymalowaną trupią czaszką.
- Świetna czacha - zauważył Nyeupe, wskazując na buty Mandillani.
- No właśnie, weszłam tu jak do stodoły, przepraszam... - zarumieniła się szarooka. Alanthir przedstawił wszystkich, po czym Nyeupe opowiedział o swej misji.
Szarooka blondynka co jakiś czas kiwała ponuro głową, a kiedy Nyeupe skończył opowiadać, Mandi rzekła:
- Myślę, że tu są najlepsze warunki do gromadzenia magów i pomocników. Sama mam umiejętności magiczne, ale tak denne, że moje oczy nie są nawet złote.
Poklepała Nyeupego po ramieniu, wzięła płaszcz, po czym stanęła przy rozsuwanych drzwiach przedziału.
- Wracam do Herina, czeka na mnie.
Kiedy wyszła, Alanthir zdjął z siebie bluzę, która na pierwszy rzut oka wydawała się czarna; dopiero po dokładnym wpatrzeniu się widać było, że ma barwę grafitu. Złożył ją w kostkę, podłożył pod głowę zamiast poduszki i położył się na boku.
Pod ową grafitową, grubą bluzą skrywał jakże śliczną koszulkę na ramiączkach. Przynajmniej tak pomyślał Gelithir, przyglądając się biało-czerwonemu nadrukowi z szablami i napisami, wąskim ramiączkom ozdobionym ćwiekami, lekko poszarpanej dolnej krawędzi. Złotooki jak zahipnotyzowany wpatrywał się w silnie umięśnione, białe ramiona, na których widniał tatuaż wykonany najwyraźniej henną. Przedstawiał wielkiego węża, oplatającego ciało potężnego wilka.
Czarnowłosy położył się na plecach, i rzekł:
- Gemini podsyła niezłe zdjęcia na Xetinn. Pokazać wam?
Nikomu nie chciało się spać, więc z chęcią przystali na tą propozycję. Alanthir, nie podnosząc się, wyjął ze stojącej na podłodze torby tablet.
Stuknął palcem w ekran; rozjaśnił się, a ściany przedziału musnęło światło. Tina spojrzała na zegar. Dwudziesta druga dwadzieścia dwa. Ależ piękna godzina.
Alanthir przejechał parę razy po ekranie, po czym zaczął stukać w określone miejsca. Kiedy wykonał owe nieskomplikowane ruchy, światło zmieniło barwę na nieco ciemniejszą.
Śmiejąc się cicho, odwrócił tablet w ich stronę. Zdjęcie, które widniało na ekranie, wzbudziło wybuch śmiechu wśród lwów.
Na tle zniszczonej kamienicy, zamazanej graffiti, w świetle ulicznych latarni, stało kilkoro wilczo- i kociogłowych dziewczyn. Najwyraźniej całe zdjęcie było jakimś wyjątkowo udanym żartem.
Wśród nich była Natial i Mandillani; wszystkie ubrane były we wściekle różowe spódniczki, dziurawe pończochy, bluzki na ramiączkach i czarne szpilki. Włosy miały silnie zmierzwione, a na nich widniały doczepione dredy w kolorze magenty. Stały w szeregu, unosząc ręce wysoko, a najwyższa z kocic trzymała w jednej dłoni pochodnię, w drugiej miecz. Na zdjęciu widniał napis: SERHANNI MIN THATU E KUTHINI, KAMANYA, DHERATHED JIX GEMINI GIRHAR.
- Co tu jest napisane? - spytał Gelithir.
- "Wojowniczki ognia i kiczu, Kamanya, sfotografowane przez Geminiego Girhara.
- Pokaż też inne - powiedziała Tina, siadając koło Alanthira, który sam usadowił się na środku. Po jego drugiej stronie usiadł Gelithir, a Nyeupe znalazł wygodne miejsce obok czarnowłosej.
Pokazał im następne: trzech kociogłowych chłopców w wieku jakiś dwudziestu lat, siedzących po turecku na skórzanej, jasnofioletowej tapicerce ogromnej kanapy, stojącej na tle czarnej ściany. Najwyraźniej był to jakiś klub; dym unoszący się w powietrzu oświetlały strumienie białego, czerwonego, żółtego, różowego, zielonego i turkusowego światła.
- Od lewej to ja, tylko że w fioletowych włosach... - Alanthir wskazał na pierwszego. Był ubrany w swoje ciemne ubrania, tylko że miał jasnoszarą koszulkę z krótkimi rękawami i kolorową chustę zawiązaną na szyi.
- Dalej Gemini i Vetanir, utalentowany artysta - zaśmiał się cicho żółtooki. Gemini miał długie do ramion miedzianorude włosy, a twarz kremowego kota rozjaśniał uśmiech i kolczyk w brwi. Na szkarłatną koszulę narzuconą miał kurtkę z czarnej skóry, całości dopełniały ciemne dżinsy i wysokie do kolan, lśniące, czarne glany. Vetanir wyglądał nawet przeciętnie: chudy, o mizernej, ale uśmiechniętej twarzy rudego kota. Na jasne, duże oczy opadła grzywka neonowoniebieskich włosów. Cały spowity był w szary płaszczyk.
- Śliczny ten Gemini - zaśmiał się cicho Nyeupe.
- Tak, a jego umiejętności fotograficznych zazdroszczą mu wszyscy. Zdjęcia z różowymi wojowniczkami i naszym trio zrobił Askelion, a teraz pora na zdjęcia Geminiego - Alanthir otworzył kolejne, niesamowite zdjęcie, przedstawiające budowlę przypominającą wielką, gotycką katedrę w świetle księżyca i sztucznych lamp.
Wiatr nie pozwalał mu otworzyć oczu. Wciąż pamiętał incydent z wtargnięciem Netherenów na teren Wietrznej Ziemi.
Grzywka zasłoniła mu oczy. Wszedł pośpiesznie do groty, strzepując włosy ze ślepi.
Maya siedziała obok, przypatrując mu się z ciekawością.
- Gothi, chyba nie powinieneś tak stać do wiatru - powiedziała, mrużąc ciemne oczy.
Gothar wstał niespiesznie.
- A co cię to? - spytał nieco opryskliwie, kładąc się. Maya uczyniła to samo i położyła mu głowę na łopatce.
- Chciałam ci coś powiedzieć. - jasnobrązowa spojrzała w jego cudne, czarne oczy.
- Kocham cię - jej głos zniżył się do szeptu. Gothar polizał ją po czole z czułością.
- Świetnie, bo... ty... ty też mi się podobasz. - kiedy wypowiedział te słowa, bezwiednie położył jej łapę na łopatkach, głaszcząc je.
Nagle poczuł na karku czyjś oddech. To był Simon. Stał nad nim, trącając go lekko nosem.
- Śliczna z was parka - powiedział swym lekko rozbawionym, niskim głosem. - Widzieliście może Erevu?
- Nie, ale Kufu był teraz pod grotą - rzekła Maya, po czym powróciła do rozmów z Gotharem.
Brat czarnookiego wyszedł z groty. Wiatr zelżał, pozwalając się rozejrzeć.
Zszedł ostrożnie ze zbocza, kryjąc się w gąszczach. Miał ten nawyk od zawsze, po prostu. Jego wrodzona ostrożność łowcy teraz dała się we znaki.
Po chwili usłyszał szelest. Rozejrzał się, i wytężył wrażliwy słuch.
Ujrzał szary kształt, przybliżający się do niego. To był Kufu.
- Czołem, Simon - szary lew puścił do niego oko.
- Gdzie Erevu? - spytał czarnooki.
Kufu wzruszył ramionami.
- Nie wiem... - zanim dokończył, usłyszeli czyjś przeraźliwy wrzask, dochodzący z okolic groty, ze szczytu wzgórza.
- To Tamaa - lwy pędziły na szczyt. Tam zobaczyli coś, co zmroziło im krew w żyłach.
Tamaa stała nad Erevu, który leżał nieruchomy na ziemi. Najwyraźniej był martwy.
- Co mu się stało? - drżący głos Simona zagłuszył kolejny wrzask Tamy.
- On... patrz... na... na... jego... oczy... - Kufu spojrzał w oczy brata.
Miały barwę głębokiego szkarłatu; na prawej tęczówce zarysowywał się zamazany, jasny kształt; z każdą chwilą był coraz bardziej wyraźny, mniej mglisty, aż w końcu jego znaczenie stało się oczywiste.
Na czerwonej tęczówce widniał srebrny, duży skorpion; był to symbol Norhotha, największego czarnoksiężnika świata...
Witam, witam.
Nie mam nic ważnego do powiedzenia, z wyjątkiem przekazania lekko spóźnionych życzeń wielkanocnych xD a więc życzę Wam zdrowia, szczęścia, pomyślności, weny do pisania opowiadań, oraz udanej bitwy na śnieżki w śmigus-dyngus - biorąc pod uwagę ilości śniegu w całej Polsce, Poniedziałek będzie raczej Śnieżny, niż Lany xDDD
{{piosenka}} (może niezbyt wielkanocna, ale chodzi mi po głowie i bardzo mi się podoba <3)
Świetny rozdział, bardzo mi się podobał. Jestem niezmiernie ciekawa, jaki stanie się Erevu, przez ten znak skorpiona na tęczówce...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Świetny rozdział! Oh. Ciekawe, czy Erevu stanie się zły przez tego skorpiona na oku...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Damu
Jezu, przepraszam, że dopiero teraz komentuje ten rozdział... sorki :(
OdpowiedzUsuńBardzo ładnie rysujesz, a obrazek "Dhoruby" to potwierdza ^^
"Tamaa stała nad Erevu, który leżał nieruchomy na ziemi. Najwyraźniej był martwy."
No ale Erevu jest martwy, więc chyba już nie powróci (?), czy powróci? :O
Nie wiem :O
Ale rozdział jest zarąbisty :) Czekam na dalszy bieg wydarzeń.
Weź przestań pisać te opowieści. Są słabe i nie mają sensu.
OdpowiedzUsuń