środa, 1 maja 2013

30. "...to dla waszego bezpieczeństwa"

[Maya]
Nic nie mogło zmącić piękna tego poranka. Silne, czerwone światło rozświetlało całą Wietrzną Ziemię. Na horyzoncie było czysto, nie było ani jednej chmurki.
Spojrzałam na otwarte tereny Wietrznej Ziemi. Dla mnie było to miejsce, którego nie zamieniłabym na żadne inne. Tu się urodziłam i dorastałam, poznałam całą bandę, z którą tak się zżyłam. Klimat nie był tu wspaniały, wiatry potrafiły zerwać futro i położyć trawy, ale była jedna wielka zaleta tego suchego miejsca: brak malarii, odry, dyzenterii, komarów, much, traszek i innych najróżniejszych świństw, które dziesiątkują lwy na nisko położonych terenach, na przykład na obrzeżach Skrzydlatych Bagien. Nie byłam tam nigdy w życiu, ale słyszałam o nich z licznych opowieści.
Miejsce to cieszyło się bardzo złą sławą; ich mieszkańcy uważani byli za morderców, rzezimieszków i zbójów - te opinie nie zawsze były prawdziwe, ale wiele w nich było prawdy. Również owe choróbska spowodowały, że nikt nie chciał się tam zapuszczać ani rozpoczynać rozmowy na temat Bagien. 
Dobrze się czułam tylko tu, na Wietrznej. Niezależnie, co mówili o niej inni, będę zawsze kochała to miejsce. Będę tu zawsze, razem z moim stadem, grupą nastoletnich kolegów, którzy zawsze potrafili mnie wyciągnąć z największego doła...
- Co tak rozmyślasz? - usłyszałam czyjś głos. Podniosłam wzrok. Obok mnie stała Tamaa, uśmiechając się lekko.
- Patrzę na naszą Ziemię - odrzekłam. Usiadłam na niedużej półce skalnej przed grotą. Tamaa położyła się obok mnie.
- Tu jest pięknie - szepnęła cicho, mrużąc oczy. Lekki powiew zmierzwił jej kremową grzywkę.
Uśmiechnęłam się i spojrzałam na lwicę. Patrzyła się na mnie swoim intrygującym, tajemniczym, czujnym wzrokiem.
Unieruchomiona tym spojrzeniem przeszywającym mnie jak srebrny sztylet, powoli zeszłam z występu skalnego i skierowałam się rzeki, płynącej u podnóża wzgórz i na południowym wschodzie wpływającą na Nocną Ziemię. Tam nosiła nazwę Białej Wody, u nas zwano ją dostojnym imieniem Ghaled-dhun, oznaczającą w starym języku Początków Rzekę Króla. Dni Początku dawno minęły, język zamilkł wśród lwów, ale nazwa była żywa i używana. Nie przyjęliśmy do dzisiaj prozaicznej, nocnoziemnej nazwy "Biała Woda", narzucanej przez podłą władzę Nocnej Ziemi. Mieszkańcy Wietrznej Ziemi zawsze byli niezależni. Byliśmy częściowo pod władzą Nocnoziemców, ale uważaliśmy się za osobną, wolną Ziemię. Były tu tylko trzy stada... mimo tego razem, w sojuszu, jak jeden mąż, stoczyliśmy wojnę z Nocną Ziemią. Bezskutecznie... to tylko pogrążyło nienawiść mieszkańców Wapiennych Wzgórz do nas, Wietrznoziemców, którzy na zawsze pozostaną wolni, niezależni. Nasz sen o wolności trwał.
Usiadłam na żwirowym brzegu strumienia Ghaled-dhun, pogrążona w myślach. Rzeczka płynęła w płytkim wąwozie, zacienionym pięknymi drzewami o różowych kwiatach. 
Płatki kwiecia opadały na taflę wody. Fale uderzały z głośnym hukiem i szumem o głazy, spadały z niewielkich progów, niosąc kwiaty w dalekie krainy. 
Na gałęziach siedziały ptaki i małpy, pogrążone jeszcze w płytkim śnie. Wsłuchiwałam się w głośny szum potoku Ghaled-dhun. Położyłam się na brzegu, i zanurzyłam opuszki łap w rozkosznie chłodnej wodzie. 
Otarłam wilgotną łapą twarz, aby się rozbudzić; następnie wypiłam nieco daru strumienia i spojrzałam na kwiecie nad moją głową. 
Silny, odurzający zapach lekko zamieszał mi w głowie. Stuliłam powieki, by następnie otworzyć je gwałtownie. Słyszałam znajomy mi wrzask i głos:
- JA ICH WSZYSTKICH POMORDUJĘ! NIE ZOSTANĄ Z NICH STRZĘPY!! NIECH TYLKO SIĘ DOSTANĄ W MOJE ŁAPY, A IM ROZPŁATAM GARDŁA!        
To był Erevu. Od czasu tajemniczego opętania wrzeszczał tak wniebogłosy w najmniej spodziewanych momentach. Tej nocy zaczął swoje psychopatyczne krzyki, przy tym miotał się tak, że nieświadomie pobił Malkię. 
- Zamknij się, Erevu! - skarcił go Gothar, trzymając go kurczowo. Szary lew się uspokoił, a Gothar zbiegł ze zbocza i podążył nad rzekę. Do mnie. 
Po chwili usłyszałam szelest miękkiej trawy, ciche, równe oddechy. Zanim się obejrzałam, lew zeskoczył ze ścian jaru i stanął obok mnie.
- Witaj - szepnął i przytulił się do mnie. 
- Cześć - odpowiedziałam niemrawym głosem i pogłaskałam lekko jego jasnobrązową grzywę.  
Po chwili usłyszałam kolejny wrzask Erevu. Tym razem nie był to ten sam krzyk opętania. To było coś innego...
- Zaczekaj na mnie - powiedział czarnooki i odepchnął mnie od siebie. 
Wybiegł pędem z jaru. Poszłam w jego ślady. Kiedy jednak stanęłam na krawędzi wąwozu, zobaczyłam widok, na który sama zaczęłam wrzeszczeć.


[Tina]
Wyjątkowo silne światło słońca odbijało się w krystalicznej tafli oczka wodnego. Siedziałam w kompletnej ciszy nad niewielką sadzawką obok pałacyku, w ogrodzie pod lasem. Ułożyłam się w kępie miękkiej trawy, pod rozłożystym, kwitnącym drzewem. Owinęłam się nieco za dużą, jasnofioletową suknią, którą podarowała mi Mandillani. 
Na gałęzi siedziały dwa wielkie, czarno-kolorowe ptaki o niesamowicie długich piórach ogona, w kolorze żółtym. Stukały głośno w konary swymi masywnymi, wściekle czerwono-żółtymi dziobami, pręgowanymi na czarno. Na owach ptaków widniał czub z intensywnie turkusowych piór, a szyja była barwy ciemnozielonej; podgardle koloru fuksji, na piórach skrzydeł błyszczały białe prążki, reszta ciała kruczoczarna, nogi fioletowe. Muszę przyznać, że ptaki były przepiękne i dość silnie rzucające się w oczy. Nie mogłam się na nie napatrzeć. 
- To samarawiny czubate, Ptaki Raju - usłyszałam za sobą głos. Odwróciłam głowę i zobaczyłam Alanthira, siedzącego okrakiem na potężnym głazie. Gelithir usadowił się obok niego, kładąc mu głowę na ramieniu
Ptaki z głośnym głosem przypominającym wrzask kobiety zatrzepotały gigantycznymi skrzydłami, i sfrunęły w wielką kępę soczystozielonej trawy, tuż obok gęstwiny krzewów amberu i róż. 
- Przecudne - dodał Gelithir, spoglądając na dwa ptaki. - Który to samiec, a która samica?
Alanthir wpatrzył się na chwilę w parę samarawin. Po chwili powiedział:
- Ten, który się położył, większy, to samiec, drugi, mniejszy to samiczka. Chyba mają tam gniazdo. Zawsze samce opiekują się jajkami, a samice stoją na straży.
Gelithir spojrzał na Alanthira, by potem przenieść wzrok na mnie, następnie na sadzawkę. Samica samarawiny odleciała w kierunku lasu, a samczyk został, wysiadując jajka.  
Gelithir zszedł powoli z kamienia, i złapał za rękę czarnowłosego. Ten, nie mając wyjścia, z uśmiechem zsunął się z głazu. Razem skierowali się w największe chaszcze, gdzie stała marmurowa altanka, zarośnięta pnączami.
Nadstawiłam uszu, wyłapując choćby najmniejszy dźwięk z altany. Zaczęłam się czołgać wśród różanych krzewów i pni palm, aż dotarłam do gąszczu. Poza szelestem liści i świergotem ptaków słyszałam ciche chichoty, a następnie słowa Gelithira:
- Przestań, kotku... łaskoczesz!
Odnalazłam niewielką wyrwę w gałęziach. Odchyliłam nieco pnącza, zwieszające się z konarów pobliskiego drzewa i ostrożnie zajrzałam do środka kręgu tworzonego przez krzewy.
Przez ażurowe ścianki altany ujrzałam dość romantyczną scenkę. Alanthir powoli, delikatnie, muskał wargami szyję złotookiego. Gelithir opierał się o marmurową ścianę, dość szybko i głośno sapiąc oraz otulając ramionami plecy kocurka. 
Zacisnęłam mocno zęby i wargi, by nie wydać żadnego dźwięku. Gelithir odsunął lekko od siebie żółtookiego i począł rozpinać pierwsze guziki jego flanelowej koszuli. Dotknął opuszkami palców bladej, delikatnej skóry Alanthira.
Ten widok był tak subtelny i uroczy, a równocześnie absurdalny, że tylko zdołałam odwrócić się i powrócić w ciszy nad sadzawkę.  




[Chuki]
Znowu to samo.
Patrolowałam granice. Tylko po co? No, zostałam jedną ze strażniczek Ziemi Sabari.
Na straży byłam od rana; granice obeszłam już chyba trzy razy, co jakiś czas błądząc lub zbaczając ze szlaku. Nie byłam idealna do orientacji w terenie, z trudem odnajdywałam nawet Górę Wyroku; nie mogli znaleźć kogoś bardziej doświadczonego?!
Kroczyła przy mnie Nafasi, nieco bardziej utalentowana w patrolowaniu terenów, odnajdywaniu szlaków. Ona zachowała pogodę ducha, co w moim przypadku było niemożliwe.
Upał parzył mi kark, trawy były mokre i zasłaniały mi wszelki widok i zapachy, duchota nie pozwalała mi oddychać. Szłam z opuszczoną nisko głową, czekając na to, kiedy zemdleję.  
Gdzieś na horyzoncie widniała widoczna, wyniosła Góra Wyroku. Powietrze falowało od olbrzymiej ilości gorąca pochodzącej z rozgrzanych głazów, kilkanaście metrów od nas. 
- Chuki, co się dzieje? - usłyszałam głos Nafasi. Teraz zdałam sobie sprawę z tego, że leżę na ziemi, kryjąc głowę pod łapami i dysząc. 
Zdołałam wystękać:
- Nie... nic...
Nafasi chwyciła mnie zębami za skórę na karku, po czym ułożyła mnie na swym grzbiecie. Ruszyła w kierunku grot, aby odnieść mnie do cienia. 
Z trudem niosła mnie przez grząską, gliniastą ziemię. W końcu, po niesamowicie długiej półgodzinie, złożyła mnie w chłodnym cieniu jaskini. 
Spojrzałam na nią nieprzytomnie, dysząc ciężko. Obróciłam się na brzuch, chowając głowę w cieniu. 
- Na serio nic ci nie jest? - przysiadła przy mnie, gdy usłyszałyśmy wołanie. - A niech mnie pierun strzeli - zaklęła nagle. - Wzywają nas na polowanie...   
- Powiedz im, aby mnie nie zabierali. Nie mam sił - stęknęłam. Nagle poczułam, że ciemność zalega mi przed oczami, pojawiły się zawroty głowy. Zdołałam tylko hałaśliwie wciągnąć powietrze i straciłam przytomność.



[Tamaa]
Tamaa... nie wiesz, gdzie jest teraz Gothar, Erevu i Simon?
Nade mną stała Maya, tymczasem ja wpatrywałam się nieco nieprzytomnie w połyskującą pośród drzew rzekę Ghaled-dhun. Dopiero wtedy, gdy trzepnęła mnie łapą w ucho, odwróciłam głowę.
- Nie wiem - wyrecytowałam kamiennym głosem. 
Maya usiadła obok mnie, mrużąc oczy przed wiatrem.
- Co się z nim właściwie stało? - spytała.
- Erevu? Taak... on... po prostu demon w niego wstąpił. Zaczął się zwijać i wrzeszczeć wniebogłosy, aż w końcu pobił mnie i o mało nas nie zrzucił. Mnie i Kufu, który bezskutecznie próbował się bronić. Jest cały poraniony, a Gotharowi odgryzł część ogona...
Wzdrygnęła się. Kiedy skończyłam swą opowieść, okazało się, że tylko ona nie została potłuczona, poraniona, pogryziona lub podrapana.   
- Za chwilę ta wichura nas zmiecie, chodź... - mruknęłam i powlokłam się do groty. Maya poszła za mną. 
Ułożyłam się wygodnie w niedużym załomie skalnym. W grocie był tylko Hasira, który spał w kącie. Kiedy jednak nas usłyszał, podniósł się gwałtownie i zapytał:
- Gdzie jest reszta?
- Nie wiemy - odpowiedziałyśmy chórem.
Hasira położył się na grzbiecie, rozkładając przednie łapy. Ciemnobrązowa grzywa zalśniła w mdłych promieniach tutejszego słońca. 
Nagle usłyszeliśmy czyjś odległy pisk - trudno stwierdzić, do kogo należał. Głos zbliżał się w niesamowitym tempie.
Zanim zdołałyśmy mrugnąć, do groty wpadła z biegu mała, beżowa lwiczka z pręgą na czole, która potknęła się o wyłom skalny i spadła na Hasirę. Gdyby nie on, leżałaby martwa.
Dyszała, była brudna i umorusana, na jej policzku widniała długa, świeża rana; Maya chwyciła ją lekko za łapę i spytała:
- Co ci się stało? Jak się nazywasz?
Lwiczka zwróciła swe przerażone, wielkie, pomarańczowe oczy na Mayę. Wydyszała:
- Zwą mnie Vuki... jestem z sawann... zgubiłam stado, bo...
Przerwała i wrzasnęła, kryjąc się w łapach Hasiry. Po chwili jednak wyzwoliła się z uścisku lwa i wybiegła z jaskini, siadając przy wejściu, obok niedużego krzewu.
- To on! - ryknęła. - To on! On mnie zabije!
Pisnęła i zemdlała, padając na trawę. Z pobliskich gąszczy wydobył się ryk, a potem... Erevu. 
Jego oczy na powrót były szkarłatne, biegł ku nam z prędkością gazeli. Był cały poraniony, a skóra na grzbiecie została rozerwana. Jego szare futro szpeciły czerwone skazy i plamy krwi, pazury wysunął, by rzucić się na omdlałą Vuki. 
Chwycił ją za kark i rzucił nieco dalej na ziemię, warcząc wściekle. Ze szczytu wzgórza na Erevu rzuciło się kilka lwów. Przywódca naszego stada ugryzł go z całej siły w tętnicę, równocześnie rozrywając gardło lwa pazurami. 
Z gardła Erevu wydarł się tylko zduszony wrzask. Na trawę popłynęły strumienie krwi, a Erevu padł na ziemię bez życia.
Zastygłam. Po chwili ryknęłam do lwa:
- Nguvu, czemu to zrobiłeś?!! 
Nguvu, przywódca, masywny, jasnobeżowy lew o blond grzywie i zielonych oczach, wysyczał tylko jadowitym głosem:
- Zrobiłem to dla waszego bezpieczeństwa. Zabierzcie małą do groty i zobaczcie, czy nic jej się nie stało.  


Witam Was po kolejnej pokaźnej przerwie.
Osobiście uważam, że rozdział jest nudny jak flaki z olejem, i wyraźnie zbyt krótki... jakoś ostatnio nie mogę napisać notki. Myślę, że kolejna pojawi się jeszcze w długi weekend lub w poniedziałek.
Czekam na trzy komentarze, tradycyjnie już xD
Pozdrawiam ^^ 
PS. Na koniec posłuchajcie tej cudownej piosenki: klik. 

5 komentarzy:

  1. Świetny rozdział :)
    Dziękuję za to,że dołączyłaś do obserwatorów na moim nowym blogu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS.Jakiego kodu CSS uzyłaś do tych podświetlanych literek ??

      Usuń
    2. Do cienia w tytule gadżetu użyłam kodu .widget h2 {text-shadow: 1px 1px 5px}, do cienia tytułu posta i tekstu komentarzy: h3.post-title, .comments {text-shadow: 1px 1px 5px}. Parametry mogą być zmienione. Skorzystałam z podstrony Land Of Grafic z arkuszami CSS dla każdego.
      Mam nadzieję, że pomogłam.
      Pozdrawiam ^^

      Usuń
  2. Super!! dołączam do obserwatorów bloga! będe tu wpadać jak najczęściej rób te rodziały bo są suuuuperoweeee !! zapraszam do mnie http://krollew4duchzyjewnas.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział był jak najbardziej w porządku.
    Sama nie wiem, czy się cieszyć ze śmierci Erevu czy też nie... W sumie, to jakby nie była jego wina:/ Dobrze jednak, że Vuki nic się nie stało.
    Bardzo podoba mi się rysunek samarawin, masz talent:)
    Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do mnie na nowy rozdział.

    OdpowiedzUsuń