[Tai]
Starałam się być niezauważona, szybując nad stadem. Wódz grupy niósł nieprzytomną lwicę na grzbiecie. Inne lwy szły za nim, porykując głośno. Lwica nie dawała oznak życia...
Nagle stado zatrzymało się przy kępie wielkich akacji. Położyli lwicę w cieniu zarośli i stanęli nad nią. Któraś z lwic zaczęła się śmiać na jej widok.- Przecież to ta obłąkana Habari z sawanny! Jeśli od niej tego oczekujecie... to lepiej wybierzcie kogoś z nas!
Przywódca stada spojrzał na omdlałą Habari i rzekł powoli:
- Nie. Może się jeszcze na coś przydać. Może niezły z niej łowca, kto wie. Zresztą... Kala, skąd ty ją znasz?
Lwica zwana Kalą zerknęła na przywódcę i bąknęła:
- Byłyśmy kiedyś przyjaciółkami.
Lew wlepił wzrok najpierw w Kalę, potem w Habari. Zwrócił się do dwóch młodych samców:
- Spróbujcie ją ocucić. Może się obudzi.
Dwaj młodzieńcy zaczęli potrząsać nieprzytomną lwicą. Kiedy ich działania przyniosły pożądany efekt, Habari wydyszała:
- Kala? Co ty tu robisz?
Dawna koleżanka mieszkanki sawann podskoczyła i pisnęła. Zaczęła mówić gorączkowo:
- Habari, to nie tak! Ja ciebie nie porwałam, próbowałam cię ratować!
Habari niezdarnie wstała i spojrzała na stado.
- Co ja tutaj robię? - spytała.
Jej wielkie, żółtawe oczy wodziły przeciągłym, ciężkim wzrokiem po lwach. Niewielu mogło znieść to spojrzenie, więc odwracali głowy w bok.
- Jestem niby porwana? Przez WAS? - jej głos już drżał ze złości.
- Tak - odpowiedział przywódca stada. Habari wstała i zapytała:
- Co mam dla was robić? Rodzić wam bachory? Polować? Rabować? Służyć jako dziewczę na posyłki?
Lwy zaczęły się śmiać, ośmielone śmiałością lwicy.
- No, co powiesz, Uhuru? - spytał jeden z samców, wyglądający na brata przywódcy. Uhuru popatrzył na Habari i zaczął się jąkać:
- Eee... no... nie... tylko... eh.... my... - po czym sam zaczął się śmiać z samego siebie. W końcu zdołał wyartykułować zrozumiałe zdanie:
- Chodzi nam o łowców! Zostałaś zabrana za zgodą swych rodziców, którzy nie mogli się tobą zająć. Niestety, lwy, które prowadziły cię do nas, obchodziły się z tobą dość brutalnie i straciłaś przytomność - Uhuru wskazał na rozciętą twarz Habari.
Lwica puknęła się w czoło. Spytała:
- Wodzu, a mogę przynajmniej poznać twoje imię?
- Mam na imię Uhuru... a ty? - spytał lew z wymuszonym uśmiechem.
- Zwą mnie Habari - rzekła złocista poważnym, uroczystym wręcz głosem. Widać było, że ma jednak poczucie humoru, silny charakter i jest dość sarkastyczna. Zauważyłam, że na jej łopatce widnieje znamię w kształcie półksiężyca. Siedząc wśród gęstwiny liści, nie mogłam opanować cichego chichotu. Na szczęście nikt mnie nie zauważył. Poderwałam się do lotu na Lwią Skałę, cały czas myśląc o Habari.
[Nyekundu]
Trudno
stwierdzić, w którą stronę może pomknąć. Nie można określić, w którym
kierunku skieruje wzrok. Nie wiadomo, czy zerwie się do biegu, czy
pozostanie w gęstwinach...
Ukryty za krzewami, obserwowałem zwierzynę. Nieduże stadko impali pasło się pod niską ścianą skalną, której krawędzie porośnięte były chaszczami. Tam mam swoją kryjówkę.
Trwałem nieruchomo, tylko oddychając i co jakiś czas mrugając powiekami. Impale zbliżały się ściany skalnej.
Nie czekając, wysunąłem się lekko z krzewów. Odnalazłem łagodniejsze, również zarośnięte zbocze skarpy. Gdy znalazłem się na dole, wykonałem tylko kilka kroków w kierunku upatrzonej impali i wyskoczyłem z traw.
Ofiara pędziła przez trawy, ale pościg nie trwał długo. Gdy byłem dostatecznie blisko, wpiłem zęby w jej kark, dusząc ją natychmiast. Reszta stada uciekła.
Nie czekając na nikogo, rzuciłem się na nieco twarde, ale sycące mięso impali. Po niedługim czasie ze zwierzęcia pozostały tylko kości. Podszedłem do pobliskiego jeziorka, by obmyć pysk z krwi. Po chwili usłyszałem szelest traw. Podniosłem wzrok i ujrzałem Mwindaji.
- Cześć - powiedziała, podchodząc do mnie. Usiadła nad brzegiem i spojrzała na kości impali.
- Udało ci się upolować impalę? - spytała, najwyraźniej zachwycona.
- Tak, i to bez problemu - bąknąłem. - Czy to dziwne?
- Nie... tylko myślałam, że impala jest nie do schwytania. Preferuję coś cięższego - powiedziała, uśmiechając się lekko.
- Dla mnie nie ma w tym nic dziwnego - odpowiedziałem. Wiedziałem, że ta rozmowa jest kompletnie bezsensowna, więc szybko zagadnąłem:
- Gdzie ty byłaś?
- Nad rzeką, a co?
- Tak się pytam... wiesz może, gdzie jest Kaskazini? Ten od sokołów? - zapytałem niepewnie. Mwindaji spojrzała na mnie podejrzliwie i odparła:
- Nie... ale widziałam chyba Khurunę, nawet z nim rozmawiałam. A czemu się pytasz o naszego sokolnika? Zakochałeś się w nim? - zaśmiała się, na co nieznacznie nastroszyłem futro i zawołałem:
- Pytam się, bo pytam! A to, że o kogoś się pytam, to nie znaczy, że go kocham! - zaśmiałem się i mruknąłem:
- No ale przyznaj. Kaskazini nie jest taki zły.
Zielonooka zachichotała.
- Bywali gorsi, masz rację! Poza tym ma talent. Nie znam kogoś, kto by tak zaklinał i rozmawiał z ptakami jak on.
Pokiwałem głową z uznaniem. Ni stąd, ni zowąd przed nami trawy zaczęły się poruszać, po czym z nich wyłonił się sam Kaskazini.
- Witajcie, towarzysze - powiedział, podchodząc do nas. Przysiadł obok, na jego ramię sfrunął sokół.
- Cześć. Podsłuchiwałeś? - spytałem, lekko strosząc grzywę, jak zwykle, gdy byłem poirytowany.
"Sokolnik" zrobił niewinną minkę i rzekł:
- Skąd. Dopiero co tu nadbiegłem, niczego nie słyszałem. Przysięgam!
No nic, Kaskaziniemu nie można nie wierzyć, bo to lew szczery i wiarygodny do granic. Zerknął na Mwindaji.
- Co się patrzysz? - spytała, a karmelowy lew mruknął:
- A tak sobie. Nie widzieliście Khuruny? - pospiesznie zmienił temat. Wymieniłem z Mwindi spojrzenia.
- I tak, i nie. Widziałam go nad rzeką Damu, potem zupełnie jakby zniknął - odpowiedziała zielonooka.
Kaskazini wbił wzrok w ziemię.
- Muszę z nim porozmawiać... naprawdę nie wiecie, gdzie on jest? - w jego głosie czuć było nutkę rozpaczy.
Pokręciliśmy głowami przecząco. Zaklinacz sokołów wysunął pazury i rzekł twardo:
- Sam idę go szukać.
To powiedziawszy, zniknął w gąszczach traw.
Pokiwałem głową z uznaniem. Ni stąd, ni zowąd przed nami trawy zaczęły się poruszać, po czym z nich wyłonił się sam Kaskazini.
- Witajcie, towarzysze - powiedział, podchodząc do nas. Przysiadł obok, na jego ramię sfrunął sokół.
- Cześć. Podsłuchiwałeś? - spytałem, lekko strosząc grzywę, jak zwykle, gdy byłem poirytowany.
"Sokolnik" zrobił niewinną minkę i rzekł:
- Skąd. Dopiero co tu nadbiegłem, niczego nie słyszałem. Przysięgam!
No nic, Kaskaziniemu nie można nie wierzyć, bo to lew szczery i wiarygodny do granic. Zerknął na Mwindaji.
- Co się patrzysz? - spytała, a karmelowy lew mruknął:
- A tak sobie. Nie widzieliście Khuruny? - pospiesznie zmienił temat. Wymieniłem z Mwindi spojrzenia.
- I tak, i nie. Widziałam go nad rzeką Damu, potem zupełnie jakby zniknął - odpowiedziała zielonooka.
Kaskazini wbił wzrok w ziemię.
- Muszę z nim porozmawiać... naprawdę nie wiecie, gdzie on jest? - w jego głosie czuć było nutkę rozpaczy.
Pokręciliśmy głowami przecząco. Zaklinacz sokołów wysunął pazury i rzekł twardo:
- Sam idę go szukać.
To powiedziawszy, zniknął w gąszczach traw.
[Sigma]
Jeszcze dosłownie kilka kroków. Dosłownie i będę na Skale.
Była głęboka noc, wymęczona wracałam z Lwiej Ziemi, a właściwie z obchodu. Gdy ułożyłam się przed grotą, obok Belladonny, usłyszałam odległe warczenie.
Mlinzi, siedząca pod Skałą, stanęła, wytężając wzrok i słuch.
- Donna, słyszałaś to, co ja? - spytałam głosem lekko drżącym, choć jeszcze zrównoważonym i spokojnym.
Lwica szepnęła:
- Tak. Coś warczało. I to blisko.
Ów intruz był samcem lwa. Chyba w moim wieku, dość ciemnej maści. Podchodził powoli, jakby się czegoś wystrzegał. Schowałam zęby i pazury, cofając się lekko. Lew w końcu wspiął się na Skałę. Spojrzał na mnie żółtymi, wąskimi oczami. Nie znałam go.
- Proszę, przyjmijcie mnie... - wydyszał. Był zachrypnięty, miał wyraźną zadyszkę. - Uciekam przed NIMI.
Nie dopytywałam się, kim są ci "oni". Po chwili w oddali usłyszałam głośny ryk stada lwów.
- To oni! Idą tutaj... - lew przycupnął do ziemi, dysząc ze strachu. Na horyzoncie, nad rzeką, ujrzałam ciemną plamę. To było stado. Dość duże. Zbliżało się, brnąc przez wilgotne brzegi rzeki. Nadchodzili od zachodu, jakby od Ciemnych Wzgórz.
- Kto to właściwie jest? Czemu cię szukają, i jak się w ogóle nazywasz?! - całkiem zniecierpliwiona, wręcz krzyknęłam. Żółtooki podniósł się i szepnął:
- Nazywam się Kigeni, pochodzę z Lwiej Ziemi, ze stada Mahalów... - zerknął na mnie z wyraźnym strachem - niedawno stoczyliśmy bitwę ze stadem Ciemnych Wzgórz. Teraz mnie szukają. Mają tą okropną tradycję, że porywają potomków stada, by się zemścić. Porwali już najmłodszych, teraz zostałem im tylko ja i moja młodsza siostra... - schował głowę między łapami. - Ona... ona się zgubiła po drodze. Zabrał ją wysłannik...
- Te lwy zabijają te młode? - spytałam drżącym głosem. Kigeni jęknął:
- Diabli wiedzą. Zabierają je, potem słuch o tych dzieciach ginie. Nie słychać żadnych krzyków, więc... sam już nie wiem... - nagle z jaskini wyszedł Saturn.
- Kigeni... - zaczęłam mamrotać, dygotałam ze strachu. - Oni... go szukają... - Saturn zerknął na Kigeniego. Nie zdążył nic powiedzieć, bo na skałach pojawił się dowódca stada Ciemnych Wzgórz.
[Alanthir]
Łuna wschodu słońca wyłaniała z mroku korony drzew lasu. Gdzieś między gałęziami błysnęły okna dworu. Niespiesznie otworzyłem okno, by wpuścić nieco świeżego powietrza. Z przyjemnością wpatrywałem się w gęstą zieleń kniei, która rozbrzmiewała śpiewem ptaków.
Gdzieś wśród gęstwinami ujrzałem żółty ogon samarawiny, udającej się na łowy. Oparłem łokcie o parapet, spoglądając gdzieś w trawę. Przed chwilą coś ciemnego poruszyło się w zaroślach. Po chwili ujrzałem, że to wąż.
Korytarz był zupełnie pusty i cichy. Z dołu dochodziły tylko jakieś odległe, jakby zduszone dźwięki.
Odgłosy pochodziły z pokoju na pierwszym piętrze. Zajrzałem przez szparę między framugą a drzwiami i znieruchomiałem. Wokół łóżka tłoczyli się Nyeupe, Tina, Gelithir, moja najbliższa rodzina i czarna postać, której nie znałem. Wszyscy milczeli.
Cicho, powoli przestąpiłem przez próg i stanąłem obok Gelithira. Teraz zrozumiałem, o co chodzi.
Na jasnej pościeli, okrytej z wierzchu zielonkawym kocem, leżała beżowa, czarnowłosa lwica. Na jej ramionach i twarzy widniały częściowo zagojone rany, kilka mniejszych całkiem się zabliźniło. Skóra jej była niemalże trupio blada. Lwica miała zamknięte oczy.
Teraz zauważyłem, że mroczna postać to lwica o kruczej maści, ubrana w powłóczystą, ciemną suknię, o czarnych, długich do połowy pleców włosach. Płakała. Jej łzy skapywały powoli, kropla po kropli, na podłogę.
- Proszę... nie opuszczaj mnie... - jęknęła, łapiąc lwicę za rękę. Ranna nie poruszała się. Czarna lwica zawyła i rzuciła się na swoją towarzyszkę.
- Vasakhu... - szepnęła. - Vasakhu...
Zapadło ciężkie, dramatyczne milczenie. Nagle włosy Vasakhu lekko się poruszyły, a jej szyja zadrgała. Czarnowłosa pisnęła i dotknęła nosa przyjaciółki.
Pisnęła znowu i potrząsnęła Vasakhu. Powieki beżowej drgnęły, po czym częściowo ukazały złote tęczówki lwicy.
- Vassi! Vassi! Słyszysz mnie? - w jej głosie wyczuwałem wyraźną radość i ulgę. Vasakhu otworzyła już całkiem oczy, i wydyszała:
- Tak.
Głos Vassi był tak zachrypnięty, że przypominał ostatnie tchnienie. Lwica podniosła się lekko i usiadła. Spojrzała na wszystkich.
- Kto to jest? - spytałem Gelithira. Złotooki wzruszył ramionami i mruknął:
- Nie mam pojęcia.
Vasakhu ziewnęła głośno i spojrzała na kruczą lwicę. Wyszeptała:
- Dhorubo... dziękuję, że mnie tutaj sprowadziłaś. W Tanganice bym umarła... - po czym położyła się. Dhoruba zapłakała ze szczęścia i przytuliła Vasakhu do piersi.
Cześć. Rozdział troszkę wcześnie, ponieważ mam małą falę weny twórczej i dość szybko pisałam tę notkę. Ogólnie uważam, że jest dobra, ale odrobinkę krótka. Mam nadzieję, że Wam się jednak spodobała; czekam na trzy komcie ^^
Zapraszam do posłuchania tej świetnej piosenki: klik.
Pozdrawiam :D
WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO! Dużo szczęścia, zdrowia i radości, spełnienia marzeń, dobrych ocen no i oczywiście mnóstwa weny twórczej i powodzenia na blogu <3
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału, to jest bardzo dobry. Rysunek Sigmy jest przerażający, brr:/
Bardzo się cieszę, że Vasakhu żyje i ma się dobrze.
No i zaciekawiła mnie Habari... Ciekawe, jak dalej potoczą się jej losy.
Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz, wszystkiego najlepszego:)