wtorek, 14 maja 2013

32. Księżna Salomea

[Sayansi]
Kim jest ten "on"? - spytałam drżącym głosem, wpatrując w się w brutalną scenę. Kolejny, rosły lew stanął nad pojmanym. Kieł odjął pazur od jego gardła. Ów drugi lew powoli wgryzł się nastolatkowi w gardło. Na rozmiękłą ziemię trysnęła szkarłatna, lśniąca krew. Lewek martwy zwalił się na ziemię.
- Składają ofiary demonom - szepnęła Hofu, kryjąc głowę w krzakach. Kieł zanurzył łapy i pysk w krwi. Następnie wzniósł oczy do nieba, wymawiając słowa w nieznanym im języku. Z kręgu lwów słychać było ryki i śmiechy. Kieł podniósł jeszcze raz podniósł lwa na skałę, pazurem wyrysowując mu znaki na podbrzuszu. 
- Ten znak to chyba Ghanddir. Symbol demonów. To ich czciciele... - jęknęła cicho moja siostra, spoglądając, jak grupa lwów odeszła, wspinając się po wyschniętych brzegach jeziora. 
Podeszliśmy do nastolatka leżącego w kałuży własnej krwi. Oczy miał puste, blade i otwarte szeroko, z paszczy ciekła czarna ciecz, na podbrzuszu widniał dziwny, runiczny znak. Przypominał... jakby schematyczną antylopę z dwoma ogonami i wzniesionymi przednimi odnóżami.
- Tak. To Ghanddir. Tak myślałam. - powiedziała nadal przyciszonym głosem. Spytałam:
- Czemu go tym naznaczyli?
Hofu westchnęła i rzekła:
- Nie mam pojęcia. Po prostu nie wiem. O tych lwach opowiadała mi Korongo. Widziała kilka takich ofiar... chyba lepiej będzie, jak wrócimy - nagle zmieniła temat. Wszyscy jej przytaknęli, gdyż mogli się oni zjawić tu w każdej chwili.


[Sigma]
Silne światło popołudniowego słońca przenikało przez korony drzew, oświetlając leśną ścieżynę, zasłaną liśćmi. Leśna Ziemia rozbrzmiewała śpiewem ptaków. Co jakiś czas zapadałam się w kolejny dołek lub bagniste zagłębienie. Kierowałam się nad jezioro. 
Weszłam w dość silnie rozrośniętą część dżungli, gdzie liany i krzewy, oplatające zbutwiałe pnie całkowicie zasłaniały mi drogę. Gdyby nie ów fakt, że zdołałam rozedrzeć gęstwinę pazurami, być może zostałabym tam. 
Z góry doszły mnie odgłosy walczących ptaków. Po chwili poraniony ptak spadł na ziemię. 
Powoli pnie i gęstwiny zaczęły się przerzedzać, a jakiś czas później wkroczyłam na zarośnięty miękką trawą brzeg. Przed moimi oczami roztaczał się widok błękitnej, czystej wody jeziora. Na przeciwległym brzegu majaczyła linia wzgórz. Z wody wystawał ostaniec skalny i kilka suchych pni.
Usiadłam na piaszczystej mieliźnie, wdychając silny aromat lasu. Na powierzchni jeziora pojawiały się nieduże fale, powstające za sprawą wiatru. Nie wiedziałam, ile przesiedziałam w tym miejscu. Może była to minuta, może godzina, może kilka dni. Kiedy zaczął zapadać zmrok, z gęstwin leśnych dobiegły mnie odgłosy cichego warczenia. 
Odwróciłam się gwałtownie, wysuwając długie, czarne pazury. W pobliskich zaroślach pałek wodnych usłyszałam plusk wody i ujrzałam ciemny kształt. 
Byłam otoczona i zdawałam sobie z tego sprawę. Z ciemniejących traw, owianych już woalami mgły, wyłaniały się kolejne czarne kształty. Rozpoznałam w nich... hieny?
Ale potem się przekonałam, że nie były to hieny. Miały grafitowe futro, lśniące na turkusowo oczy, były bardziej podobne do wilków. Nie wydawały teraz żadnych odgłosów, stały w kręgu wokół mnie. Schowałam lekko pazury i spojrzałam na nich. 
Wszystkie lśniące oczy wilków zwróciły się w stronę kniei. Wśród uschłych pni nad samym brzegiem ukazał się wyjątkowo dziwny widok.
W trawie ukazał się zwiewny, wielki, szaro-biały wilk. Paszczę miał lekko rozchyloną, oczy błyszczały, długie futro było rozwiane, chociaż nie było wiatru. Na łapach i czole widniały białe pręgi i symbole.
Zbliżył się do kręgu duchów, cicho dysząc, Stąpał lekko, aczkolwiek dostojnie i szybko. Minął mnie jak strzęp mgły i usiadł pomiędzy dwoma idealnie czarnymi wilkami. Wszystkie istoty spojrzały na niego, nie zwracając najmniejszej uwagi na mnie. Mówił szybko, w nieznanym mi, warczącym języku. Wilki co jakiś czas wyły cicho i spoglądały na siebie. Przemowa ducha trwała długo, a kiedy skończył, niebo rozdarła oślepiająco biała błyskawica. Towarzyszył temu głuchy, głośny grzmot. Najwyraźniej nie było to związane z spotkaniem duchów, gdyż z ich gardeł wydobyły się rozdzierające wycia. Uspokoił ich ów największy.
Wszystkie wilki zeszły na mieliznę jeziora, coraz bardziej zagłębiając się w cichą, czarną wodę. Po chwili nie został po nich ślad. Pozostały tylko wspomnienia lśniących oczu i przeraźliwego wycia.



[Tai]
Silny, południowy wiatr idealnie pozwalał mi utrzymać się na skrzydłach. Krążyłam nad Lwią Ziemią, kierując się na Wietrzną, wyruszyłam ze Złej Krainy, którą nazywano teraz Czerwoną Równiną. 
Minęłam Lwią Skałę, lekko trzepocząc skrzydłami. Po chwili znalazłam się nad niedużą skałą otoczoną wysokimi gałęziami; miejsce zwane było Kępą i stanowiło granicę terytorium Mahalów i stada Skały.
Od razu wiedziałam, że nad Mahalami muszę uważać. Było to stado dzielące się sprawiedliwie Lwią Równiną ze Skałą. Poza tym na te lwy trzeba było uważać. Nigdy nie było wiadomo, kiedy którykolwiek z nich rzuci się z pazurami na przybysza bez wyraźnego powodu. Ja przynajmniej miałam skrzydła i mogłam uciec ich szponom. 
Wszystkie siedemnaście lwów ze stada siedziało wokół trzech ostańców wapiennych. Widzieli mnie, lecz zdołałam im uciec. 
Gdy dostałam się na Wietrzną Ziemię, przysiadłam na pierwszej lepszej suchej akacji. Słyszałam odległy szum Ghaled-dhun, potoku zwanego też Białą Wodą. Wiele słyszałam o tej rzece, że odbyły się nad nią bitwy, jej nazwa była ciągłym sporem. Byłam neutralna w tym konflikcie, aczkolwiek podświadomie opowiadałam się po stronie Wietrznoziemców. 
Po co tu jestem? Nie wiem. Już dawno, bo przed kilkoma godzinami złożyłam raport u króla dotyczący poranka na Lwiej Ziemi. Byłam już wolna. Coś jednak, jakiś cichy głos w duchu podpowiadał mi, że muszę szukać dalej... tylko czego? Tego już nie wiedziałam. 
Siedziałam nieruchomo na gałęzi drzewa, wsłuchując się w szelest liści. Słońce zasłonięte było grubą warstwą jasnoszarych, nieprzepuszczających światła chmur. Było dość ciemno, poza tym na północy niebo przybrało barwę grafitową i co jakiś czas było rozświetlane przez błyskawice. 
Wiatr stał się jeszcze silniejszy, targał moimi piórami. Nagle usłyszałam jakiś dźwięk, wysoki, odległy, ale wyraźny. Przypominał wrzask. 
Zwróciłam spojrzenie żółtych oczu w kierunku Wzgórz Wichru, gdzie mieszkało jedno ze stad Wietrznoziemców. W gęstwinach porastających ich zbocza niewiele mogłam ujrzeć, po chwili dopiero obaczyłam kilka samców lwów ciągnących lwicę. Zbliżali się z każdą chwilą.
Gdy wyłonili się z drzew zarastających brzegi rzeki, zrozumiałam, o co chodzi. Kilka dorosłych, silnych lwów trzymało bezlitośnie za łapy i kark szamocącą się i wrzeszczącą ze strachu lwicę. Rzucili ją brutalnie na ziemię, a żeby ją pozbawić przytomności, jeden z lwów uderzył ją w głowę. Złocista lwica leżała nieruchomo, cicho, jakby była martwa
Byli zaledwie kilkadziesiąt metrów ode mnie. Lwy stały nad nieprzytomną samicą, gdy pojawiło się inne stado. Około tuzina lwów i lwic, pod wodzą szczupłego, acz silnie wyglądającego, szarawego samca. Pochwycił on lwicę za skórę na karku, podziękował przez zęby jej porywaczom i cała grupa się oddaliła.
Siedziałam nieruchoma ze zdumienia. Po chwili dotarło do mnie, o co może chodzić.
Lwice na tych terenach często były siłą wydawane za przywódców innych stad, na znak zażegnania konfliktów lub jako dług wdzięczności. Jednak te praktyki były zażegnane już dawno, a przynajmniej tak wiedziałam. Wątpliwe było, aby właśnie odnowili te stare zwyczaje. To było ewidentne porwanie. 
Nie mając wyjścia, podążyłam za stadem.



[Kavi]
Podmuchy wiatru targały moją ciemnobrązową grzywką, częściowo zasłaniającą moje zielone oczy. Miękkie, wilgotne trawy ocierały się o moje łapy i boki, pokrywając je kropelkami wody. Zza chmur wyjrzała jasna kula słońca. Wiatr przestał tak silnie dąć i mogłem iść w spokoju.
Byłem kompletnie sam, jeśli nie licząc kilku ptaków krążących na niebie. W samotności czułem się najlepiej. Lubiłem przebywać ze stadem, ale zawsze stałem na uboczu, nawet podczas najważniejszych zgromadzeń i wieców królewskich. Zatopiony w myślach, szedłem na południe, ku Czerwonej Równinie*. Po jakimś czasie, gdy znalazłem się nad wartko płynącą rzeką graniczną, usiadłem na zwalonym pniu i spojrzałem na Równinę.
Przed mymi oczami rozciągała się piękna, rozległa, płaska przestrzeń, na południowym wschodzie widniała linia wzgórz. Zła Ziemia porośnięta była gęstymi kępami trawy i licznymi drzewami, między którymi majaczyły kopce. W niedużym zagłębieniu błyszczał wodopój, zasilany przez strumień. Rzeka graniczna płynęła gdzieś na południowy zachód. W oddali majaczyła Góra Wyroku, mieszcząca się na Ziemi Sabari. 
W pobliskich zaroślach usłyszałem szelest. Odwróciłem się gwałtownie w kierunku dźwięku i warknąłem:
- Kto tu jest?
Z krzewów wyłoniła się jakaś lwica. Miała beżowozłote futro, w kolorze ochry, oliwkowe oczy otoczone jasnym cieniem, na prawym ślepiu widniały dwie blizny. Jej kremowe bokobrody były potargane i lekko wilgotne. Zwróciła ku mnie swą chudą twarz. Rozpoznałem ją natychmiast. To była Salomea. 
Spojrzałem na nią i powiedziałem:
- Aha, to ty, Salomea... cześć...
Lwica uśmiechnęła się uwodzicielsko i usiadła tuż obok mnie.
- Cześć, Kavi... dawno cię nie widziałam! - spojrzała na mnie swymi oliwkowymi, pięknymi oczami. Nie mogłem nie ulec ich czarowi. 
- Ee... - wymamrotałem.
- Co się stało? - spytała, przytulając się do mnie lekko.
- Masz piękne oczy - wyrzuciłem z siebie. 
Złocista lwica zaśmiała się cicho w wyjątkowo śliczny i dźwięczny sposób. Jej głos miał w sobie niesamowitą słodycz. 
- Dziękuję... - szepnęła i spojrzała głęboko w moje tęczówki. - Twoje też są takie niesamowite...
Jej delikatne, miękkie opuszki łap dotknęły mojego policzka. Zaczęła szeptać:
- Wyglądają jak wspaniałe, zielone drzewa, wśród których zasiadł blask księżycowy i świergoczą tuziny ptaków. Chciałam ci powiedzieć coś, co chciałam ci wyznać w tym dniu, gdy cię poznałam... - zawahała się, po czym rzekła ściszonym i drżącym z przejęcia głosem:
- Kocham cię.
Zamarłem, gdy jej ciepłe wargi z lekka dotknęły moich. Objęła ramionami moje łopatki, łaskocząc wibrysami moją szyję.
- Naprawdę...? - nie mogłem w to uwierzyć. Puściła mnie, jednak nasze nosy ciągle się stykały.
- Chodź ze mną na Skałę. - lekko się trzęsąc, zszedłem ze spróchniałego pnia i podążyłem na północ. Salomea kroczyła przy mnie. Po wyjątkowo długiej, rozwlekłej i wietrznej godzinie dotarliśmy na Lwią Skałę. Wszystkie lwy czekały przed grotą.

*

Kilka dni później już zdecydowałem. Chciałem się zaręczyć z tą piękną, zielonooką lwicą o niesamowicie przyjemnym i towarzyskim charakterze. Spędzaliśmy ze sobą cały wolny czas. W końcu nadszedł ten wyczekiwany dzień. 
Całe stado usiadło w wyznaczonym miejscu na Lwiej Skale, obok wejścia do groty. Razem z Salomeą siedziałem w środku kręgu lwów.
Busara stanął przed nami, kłaniając się. Tai siedziała na gałęzi drzewa i spoglądała na nas. Pawian obsypał nas jakimś lśniącym proszkiem, potem malując na naszych czołach znaki sokiem drzew. 
Szaman usiadł na uboczu, gdyż przed nami stanął majestatyczny, silny lew, przywódca stada, mój ojciec - Saturn, syn Kovu. Spytał swym uroczystym, głębokim barytonem:
- Kavi, następco tronu Lwiej Skały, czy zgadzasz się na to, aby wraz ze swą narzeczoną objąć władzę nad królestwem, wytrwać z nią w zdrowiu i w chorobie, dopóki was los nie rozłączy?
- Chcę - wypowiedziałem lekko drżącym głosem.
Te same pytania zadał Salomei, lecz brzmiały one: "Salomeo, wybranko serca księcia, czy zgadzasz się na to, aby wraz ze swą narzeczoną objąć władzę nad królestwem, wytrwać z nią w zdrowiu i w chorobie, dopóki was los nie rozłączy?" Salomea odpowiedziała:
- Chcę - spojrzała na mnie z serdecznym uśmiechem. Tai obsypała nas białym kwieciem drzewa. Wszystkie lwy zaryczały triumfalnie, a ich ryk odbijał się echem po Lwiej Krainie.
Jakiś dziwny spokój ogarnął moje ciało, cudowny, chłodny wiatr zmierzwił lekko moją grzywkę. Wstałem i poszedłem za Salomeą, która zniknęła w grocie.
- Wspaniale! - wykrzyknęła, po czym podskoczyła wysoko. - Nareszcie... jestem z tobą, Kavi!
Wpadła na mnie, o mało nie zwalając mnie na ziemię. Jej aksamitny, ciepły język musnął moją szyję.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę - powiedziałem, patrząc, jak moja złocista narzeczona wstała i trąciła mnie nosem, abym wstał.
- Idziemy? - spytała, wskazując na sawannę. Nie mając wyjścia, ruszyłem za nią.


*Czerwona Równina - jak wiadomo, to obecna nazwa Złej Ziemi. Od tego rozdziału będę używać nowej nazwy.
Cześć wszystkim.
Co do rozdziału... uważam, że na serio wyszedł, troszkę nad nim siedziałam, ale nie uważam, żeby był jakiś wymęczony. Ocena jednak należy do Was, czekam na cztery komentarze <3
Jeszcze link do piosenki: link.
Pozdrawiam ^^

5 komentarzy:

  1. Bardzo spodobał mi się opis tych szaro-białych wilków. Ogólnie ten fragment przypadł mi do gustu:)
    Mam nadzieję, że Sigmie nic się nie stanie. Sama nie wiem czy to dobrze, że zdecydowała się na śledzenie stada...
    No i moment zaręczenia Kavi'ego z Salomeą był przeuroczy <3
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna notka. Mam pytanko w jakim programie i jak zrobiłaś taką fajną obwódkę koło nagłówka?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taką obwódkę zrobiłam w Gimpie, używając funkcji Filry --> Dekoracja --> Poszarpana krawędź. Gdy klikniesz w tę opcję, pokazuje Ci się okienko, tam możesz ustawiać szerokość obwódki, jej kolor itp.. Potem klikasz "OK" i gotowe. Mam nadzieję, że pomogłam :)
      Pozdrawiam ^^

      Usuń
  3. Nie wiem czemu, ale nie działa mi Twoja zakładka "spamownik", więc piszę tutaj - zapraszam do mnie na 25 rozdział:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział!
    Czytam twojego bloga od niedawna, ale strasznie mi się spodobał!
    Będę tu zaglądać:)
    Zajrzyj jak możesz do swojego spamownika, napisałam tam komentarz ;)

    OdpowiedzUsuń