Nyeupe! Żyjesz?
Nad nim stał Kavi, potrząsając jego łapą jak workiem kartofli. Nyeupe otworzył oczy i wyrwał łapę z uścisku Kaviego. Spojrzał na niego z oburzeniem.
- O co ci chodzi? - spytał opryskliwie.
- Wołają cię. Mamy pierwsze lekcje polowania.
- Co takiego?!
Nyeupe wybiegł z jaskini jak oparzony, kierując się pod Lwią Skałę. Czekała tam na niego Azra, córka Vitani i Sory, lwica w sile wieku, o szarym futrze i fioletowych oczach.
- Witam was - rzekła z jadowitym uśmiechem. Były tylko starsze lwiątka: Kavi, Sigma i Nyeupe.
I nie czekając na odpowiedź lwiątek, zaczęła mówić nieco zbyt teatralnie:
- Jak pewnie wiecie, dziś będziemy odbywać lekcje podstaw polowania. Łowy są sztuką trudną, przydatną i szlachetną. Dziś będziemy uczyć się teorii. Jutro przypomnienie i praktyka.
Azra jest świetną nauczycielką! - krzyknęła Kijivu, córka Sheili, kiedy wracali z lekcji na Lwią Skałę. Kavi nie był w tak świetnym nastroju.
- Co ci się stało? - zapytała Sigma, kiedy usiadł naburmuszony pod grotą.
- Nic, po prostu myślę, że powinna nas od razu uczyć praktyki - burknął brązowy lewek.
- Najpierw teoria, potem przechodzimy do działania. - przypomniała mu stare lwie powiedzenie Sigma. - Bez nauk nie umiałbyś złapać ptaka z połamanym skrzydłem.
Kavi wszedł do groty, spytać się Saturna, czy pozwoli mu iść na sawannę.
- Jasne, tylko nie oddalaj się za bardzo - odpowiedział Saturn.
Lwiątko wybiegło i skierowało się na południe, na wilgotne łąki przy rzece, która oddzielała Lwią Ziemię od Złej. Po kilkunastu minutach był na miejscu.
Usiadł na płaskim kamieniu i obserwował Złą Krainę. Brunatna gleba, niegdyś sucha i spękana, była porośnięta soczystą trawą. Cień dawały akacje, kiedyś suche i bezlistne, teraz obrosły cienistą gęstwiną liści i ostrych kolców. Na horyzoncie widniały grzbiety wzniesień, a niedaleko rzeki pasły się impale i nosorożce. Kavi ruszył w górę rzeki. Znalazł lekko zmurszały pień, który prowadził przez rzeczkę jak most. Przeszedł przez zwalone drzewo. Jednak, kiedy miał z triumfalną miną miał stanąć na Złej Ziemi, wyrżnął się o wystający korzeń, potoczył się i wpadł na coś miękkiego.
- Wrr! Gdzie leziesz?! - warknął lewek. To był samiec. Kavi spojrzał na niego i przybrał postawę bojową.
Samczyk miał jasnozłote futro, małą grzywkę na czole, błękitne oczy i jasne obwódki wokół nich. Był dość zaniedbany; w grzywce miał kolce, a sierść na bokach miała kolor ziemi.
- Co tak sterczysz? - prychnął Kavi.
Brudny lew stał niewzruszony, po czym rzekł spokojnym, cichym głosem:
- Jak masz na imię? Mnie zwą Moshi.
Kavi przedstawił się nieśmiało.
- Może... może się pobawimy? - zagadnął lekko przestraszony książę.
- No jasne. Berek! - Moshi popchnął go lekko i pobiegł między trawy. Kavi biegł za nim. Kluczył między trawami, aż wkroczył w pas wysokich trzcin. Oglądał się, gdzie jest Moshi. Nagle w jego pierś uderzyły łapy i został powalony na ziemię. To był złocisty lewek.
- Haha, wygrałem! - krzyknął triumfalnie. Kavi wyzwolił się z ucisku.
- Znasz tu może jakieś ciekawe miejsce? - spytał.
- Tak, dużo tu tego jest! - odparł wesoło Moshi. - Na samym południu jest dżungla.
- Dżungla? - zachwycił się Kavi.
- Tak, pochodzę z okolic. Nazywa się Dżunglą Słońca, bo nad nią wschodzi słońce. Oprócz tego są jeszcze pieczary i dno wyschniętego jeziora.
- Tak, o tym jeziorze słyszałem - odpowiedział Kavi, grzebiąc łapą w ziemi. - Może byśmy poszli do dżungli?
- Może lepiej jutro - rzekł Moshi, nieco markotniejąc - możesz wziąć majordomusa z Lwiej Skały, a ja wezmę moich przyjaciół.
- Jasne. Cześć, do zobaczenia jutro! - pożegnał się Kavi.
Sigma chyba nigdy nie widziała Kaviego w tak dobrym nastroju, gdy wrócił ze spotkania z Moshim.
- Co się stało? - zapytała, lekko poirytowana. - Kogoś spotkałeś?
Kavi wszedł w szczelinę między dwoma kamieniami przy grocie i położył się. Myślał o tej Dżungli Słońca. Jak tam jest? Czy wygląda tam tak, jak w lesie, do którego uciekali przed Damurem? I ilu Moshi ma przyjaciół?
Tak rozmyślając, zasnął.
Obudził się gdzieś koło piętnastej. Słońce powoli zmierzało ku zachodowi.
- Późno się zrobiło - mruknął Kavi do siebie i wyszedł ze szczeliny.
Lwy były u wodopoju, kilka minut drogi od Lwiej Skały. Zbiegł ze skał i pomknął do wodopoju.
- Tato! Jest taka sprawa... wysapał, gdy napił się wody i usiadł obok Saturna.
- Jaka? - zwrócił się do syna.
- Bo... poznałem takiego jednego lewka... ma na imię Moshi. Bardzo się z nim zakolegowałem... potwornie zaniedbany...
- Kavi, do rzeczy.
- No... - mówił Kavi nieśmiało - Moshi mi zaproponował, abym z nim poszedł do dżungli, która znajduje się na południu Złej Ziemi. Wziąłbym Tai, któreś z lwiątek, może kogoś z Wietrznej Ziemi... a on weźmie swoich kolegów.
Saturn położył się na ziemi. Kavi położył swoje łapki na potężnym, umięśnionym ramieniu lwa.
- Proszę... - mruczał.
Saturn popatrzył się na niego.
- Czy jesteś pewny, że można zaufać Złoziemcowi?
- Skąd... - Kavi nie dokończył, bo Saturn mu przerwał, uśmiechając się:
- Bo ja go znam. Jest godny zaufania, chociaż wygląda na fałszywego włóczęgę. Ale to dobry chłopak. Nie znam jego przyjaciół... ale jak weźmiesz Tai i kogoś z Wietrznej, to możesz iść. Tylko nie chodźcie tam w nocy.
Kavi podskoczył z radości. Pobiegł na Skałę.
Tai się zgodziła, poprowadziła go też do jaskini, gdzie mieszkała grupa z Wietrznej Ziemi.
Otwór do jaskini znajdował się w szczelinie między dwoma skałami; takich wapiennych skałek było tu dość dużo. Był to ponor, znajdujący się w paśmie niskich górek, na jednym ze zboczy. Do ponoru wpływał wąski, zimny strumień; obok niego, w korytarzu, wyżłobiony był wąski, śliski chodnik, prowadzący do komory, oświetlonej małymi ognikami. Byli tam wszyscy z grupki.
Witali się z kilkoma dorosłymi lwicami. Tylko Maya siedziała w ciemnym kącie; przecież nie miała rodziców. Kavi stanął jak wryty. To było to stado, z którego uciekali przed wilkołakiem! Wszystko stało się jasne!
- Witajcie! - krzyknął. - Nie chciałem wam przeszkadzać...
Wszystkie uśmiechnięte twarze zwróciły się ku nim. Gothar wybiegł do Kaviego i przedstawił wszystkie lwice. Tai pocieszała Mayę, która po chwili też weszła pomiędzy lwice.
Jasni, mogu z wami isć - odpowiedziała wesoło Malkia, gdy Kavi przedstawił jej propozycję wyprawy do lasu - tylko kidy?
- O świcie wejdź do groty na Lwiej Skale, i obudź mnie, ciągnąc mnie za nos. Wtedy pójdziemy z Tai na Złą Ziemię i wyruszymy. Tylko Moshi musi jeszcze zwołać swych druhów.
Malkia zgodziła się z wielką chęcią.
Kavi jeszcze nigdy tak nie pędził na Lwią Skałę. Szybko umościł legowisko w grocie, i zasnął najszybciej ze wszystkich. Tej nocy i tak nikt nie spał, bo było widno i ciepło, całą noc przesiedzieli nad wodopojem. Zresztą było tak mniej więcej co trzecią noc.
Słońce wytoczyło się na niebo o piątej, okryte zwiewnymi szalami z fioletowych i różowych obłoków, które następnie zrzuciło, aby ogrzać swym blaskiem cały świat jak długi i szeroki. Malkia zbudziła Kaviego, ciągnąc go równocześnie za ucho i za nos.
- Och... j-już jeeeeeeeesteś... - ostatnie słowo zostało zniekształcone przez przeraźliwe ziewnięcie. Spojrzał nieco zbyt nieprzytomnie na Malkię, wstał, otrzepał się i wybiegł za nią do groty. Zatrzymał się jeszcze nad wodopojem, aby poinformować rodziców, że wyruszają i nie będzie ich cały dzień.
Przeszli przez zwalony pień nad rzeką i znaleźli się na Złej Ziemi. Przy rozłożystej akacji, kilka metrów dalej, stał Moshi. Oczywiście, nie był sam.
Koło niego stało z pół tuzina lwiątek, wyraźnie starszych od niego. Moshi ukłonił się i wypchnął przed nich onieśmielonego, ciemnobrązowego lewka, jedynego w jego wieku. Ten przedstawił się:
- Mam... mam na imię Huruma. - po czym zamknął szybko zielone oczy, skulił oczy i odszedł do grupki. Moshi przedstawił kolejnego lewka - a raczej lwa. Miał groźne, ciemne oczy, szare futro, a jego rozczochrana grzywka rozpaczliwie domagała się przygładzenia. Sam lew wyglądał, jakby za chwilę miał Malkię i Kaviego zamordować.
- To Mwanga, nazywany Kwiatem Śmierci... no, tak go nazywamy, prawda, Mwanga?
Czarnooki odwrócił się do niego z wyrazem twarzy zwiastującym nadchodzący wybuch emocjonalny.
- Tak, a wy wybieracie się z nami - wypalił nagle Mwanga. Wbrew wyglądowi gitarzysty zespołu metalowego miał dość łagodny, spokojny, ale też stanowczy głos; potem przedstawił się chyba dwu i półletni lew, o wielkich, czerwonych oczach i płowym futrze (miał na imię Simba, czyli niezbyt oryginalnie). Kolejni przedstawiali się szybko i niedbale, Kavi dlatego nie zapamiętał ich imion.
Moshi prowadził grupę. Po jakiś dwudziestu minutach dotarli do rzeki, która wpływała do dżungli. Poszli wzdłuż jej brzegów. Z każdym metrem podłoże było coraz bardziej wilgotne, aż w końcu ujrzeli skraj lasu deszczowego.
- To chyba... nie jest dobry pomysł - mruknął nagle Simba, ale Mwanga skarcił go:
- Ty się boisz?! Najpierw kazałeś nam tu iść, a teraz się wycofujesz?! Bardzo proszę, ja nigdzie nie idę!
Simba zmierzył go gniewnym spojrzeniem i wyszedł przed Moshiego. Po gwałtownej wymianie zdań Moshi wbiegł między trawy, prowadząc lwy do dżungli.
Kiedy weszli w sam las, zrobiło im się duszno. Nie bez powodu - wilgotność wynosiła około stu procent, nad lasem unosiła się mgła.
Na wąską ścieżkę płożyły się pnącza, korzenie i wielkie liście paproci; z ziemi zasłanej gnijącymi liśćmi i trawą wyrastały palmy, krzewy i wielkie, smukłe drzewa, obrośnięte mchem. Ich korony zasłaniały niebo, światło słoneczne nie miało przejścia, więc na dnie lasu panował niemalże półmrok. Między pniami i gałęziami wiły się pnącza i liany. Malkia patrzyła na te cuda natury; przypomniała sobie las, gdzie poznała Kaviego. Na gałęziach siedziały niesamowicie kolorowe papugi, małpy i dzioborożce; obok nich rzeka szumiała głośno, uderzając w kamienie, pnie i tworząc "miniwodospady". Spadały małe krople wody, pióra, liście, orzechy i owoce. To obrzucały ich małpy, krzycząc przy tym głośno:
- Patrzcie, patrzcie, małe lwy! Obrzućmy je czymś, niech dowiedzą się, kto tu rządzi!!
Ale Tai uciszyła ich jednym kłapnięciem dzioba. Kiedy dotarli do wielkiego, omszałego kamienia, Moshi się zatrzymał, odetchnął i obwieścił:
- Chciałem wam przede wszystkim pokazać TO miejsce. Dalej raczej nie przejdziemy... - powiedział, z lekkim zakłopotaniem spoglądając na wielki głaz - a więc pora się powspinać.
To rzekłszy, wskoczył na pochyłą część kamienia i wszedł na najwyższy punkt tegoż głazu. Reszta lwów uczyniła to bez problemów.
On i małpy pomogli im wspiąć się na rozłożyste, nie za wysokie drzewo. Stanęli na gałęziach... i o mało nie krzyknęli z zachwytu.
Na drzewach siedziało duże stado szympansów, siedzących na platformach i mostkach z gałęzi i pnączy; Kavi zapytał Moshiego:
- A... to jest...?
- Nasza mała kryjówka - odpowiedział z uśmiechem niebieskooki i zagadnął jednego z szympansów. Małpa poprowadziła lwiątka przez gałęzie na jedną z platform. Moshi wskoczył z krzykiem radości do zawieszonego między gałęziami hamaka, a raczej okrągłej huśtawki z pnączy. Mwanga wyjątkowo zgrabnie chodził po drzewnych gościńcach, a Kavi próbował wyplątać łapę z lian, a Huruma z niespotykanym dotąd entuzjazmem chodził w te i wewte po platformach i mostkach.
Sigma żałowała, że nie poszła z nimi do dżungli. Wiedziała, że muszą się tam świetnie bawić. Poszła więc do rodziców i Nyeupego.
- Mamo, mogę iść z Nyeupem na sawannę? - spytała się Mary. Lwica przytaknęła, a Sigma podbiegła do jasnego lwa.
- No jasne, że chcę! - krzyknął, gdy Sigma zaproponowała mu wyprawę.
Wybiegli z jaskini, kierując się na Złą Ziemię. Pędzili za sobą, czasami staczając się z pochyłości, oddychając ciężko i znowu biegnąc. Po półgodzinie znaleźli się pod wielką termitierą. Usiedli przy kępie krzewów ciernistych i odetchnęli. Nagle nad sobą usłyszeli cichy pomruk i głos lwicy:
- A co to za lwiątka się tu kręcą, co?
No, jest wreszcie notka. Męczyłam się nad nią tydzień. Czekam na 3 komentarze.
No, jeszcze wprowadziłam parę zmian. W rozdziale 10 (Dziwna trójka i oddanie duszy), napisałam, że Sigma ma 5 miesięcy. To była wielka pomyłka z mojej strony, bo zapomniałam, że Nyoka odnalazła Nyeupego po właśnie 5 miesiącach od narodzin Sigmy (tak naprawdę Sigma i Kavi mają po póltora roku). A więc w czasie odnalezienia tegoż lewka Sigma miała pięć miesięcy! Mshindi, z powodu pomyłki, miał niby 7 miesięcy, ale wówczas był w wieku 1 roku i siedmiu miesięcy... i to na tyle wyjaśnień :)
Na koniec posłuchajcie tych dwóch piosenek: link i link. Do następnej notki!
No, a już jutro Sylwester! Cieszycie się? Bo ja bardzo. Tylko nie mam zielonego pojęcia, co robić do północy...
Mam jeszcze pytanko: czy zostawić to tło bloga z niebieskimi gwiazdami?
Jeszcze informacja do Tandi219 - avatar znajdziesz na samym dole, w zakładce "Pytania".
Nad nim stał Kavi, potrząsając jego łapą jak workiem kartofli. Nyeupe otworzył oczy i wyrwał łapę z uścisku Kaviego. Spojrzał na niego z oburzeniem.
- O co ci chodzi? - spytał opryskliwie.
- Wołają cię. Mamy pierwsze lekcje polowania.
- Co takiego?!
Nyeupe wybiegł z jaskini jak oparzony, kierując się pod Lwią Skałę. Czekała tam na niego Azra, córka Vitani i Sory, lwica w sile wieku, o szarym futrze i fioletowych oczach.
- Witam was - rzekła z jadowitym uśmiechem. Były tylko starsze lwiątka: Kavi, Sigma i Nyeupe.
I nie czekając na odpowiedź lwiątek, zaczęła mówić nieco zbyt teatralnie:
- Jak pewnie wiecie, dziś będziemy odbywać lekcje podstaw polowania. Łowy są sztuką trudną, przydatną i szlachetną. Dziś będziemy uczyć się teorii. Jutro przypomnienie i praktyka.
Azra jest świetną nauczycielką! - krzyknęła Kijivu, córka Sheili, kiedy wracali z lekcji na Lwią Skałę. Kavi nie był w tak świetnym nastroju.
- Co ci się stało? - zapytała Sigma, kiedy usiadł naburmuszony pod grotą.
- Nic, po prostu myślę, że powinna nas od razu uczyć praktyki - burknął brązowy lewek.
- Najpierw teoria, potem przechodzimy do działania. - przypomniała mu stare lwie powiedzenie Sigma. - Bez nauk nie umiałbyś złapać ptaka z połamanym skrzydłem.
Kavi wszedł do groty, spytać się Saturna, czy pozwoli mu iść na sawannę.
- Jasne, tylko nie oddalaj się za bardzo - odpowiedział Saturn.
Lwiątko wybiegło i skierowało się na południe, na wilgotne łąki przy rzece, która oddzielała Lwią Ziemię od Złej. Po kilkunastu minutach był na miejscu.
Usiadł na płaskim kamieniu i obserwował Złą Krainę. Brunatna gleba, niegdyś sucha i spękana, była porośnięta soczystą trawą. Cień dawały akacje, kiedyś suche i bezlistne, teraz obrosły cienistą gęstwiną liści i ostrych kolców. Na horyzoncie widniały grzbiety wzniesień, a niedaleko rzeki pasły się impale i nosorożce. Kavi ruszył w górę rzeki. Znalazł lekko zmurszały pień, który prowadził przez rzeczkę jak most. Przeszedł przez zwalone drzewo. Jednak, kiedy miał z triumfalną miną miał stanąć na Złej Ziemi, wyrżnął się o wystający korzeń, potoczył się i wpadł na coś miękkiego.
- Wrr! Gdzie leziesz?! - warknął lewek. To był samiec. Kavi spojrzał na niego i przybrał postawę bojową.
Samczyk miał jasnozłote futro, małą grzywkę na czole, błękitne oczy i jasne obwódki wokół nich. Był dość zaniedbany; w grzywce miał kolce, a sierść na bokach miała kolor ziemi.
Brudny lew stał niewzruszony, po czym rzekł spokojnym, cichym głosem:
- Jak masz na imię? Mnie zwą Moshi.
Kavi przedstawił się nieśmiało.
- Może... może się pobawimy? - zagadnął lekko przestraszony książę.
- No jasne. Berek! - Moshi popchnął go lekko i pobiegł między trawy. Kavi biegł za nim. Kluczył między trawami, aż wkroczył w pas wysokich trzcin. Oglądał się, gdzie jest Moshi. Nagle w jego pierś uderzyły łapy i został powalony na ziemię. To był złocisty lewek.
- Haha, wygrałem! - krzyknął triumfalnie. Kavi wyzwolił się z ucisku.
- Znasz tu może jakieś ciekawe miejsce? - spytał.
- Tak, dużo tu tego jest! - odparł wesoło Moshi. - Na samym południu jest dżungla.
- Dżungla? - zachwycił się Kavi.
- Tak, pochodzę z okolic. Nazywa się Dżunglą Słońca, bo nad nią wschodzi słońce. Oprócz tego są jeszcze pieczary i dno wyschniętego jeziora.
- Tak, o tym jeziorze słyszałem - odpowiedział Kavi, grzebiąc łapą w ziemi. - Może byśmy poszli do dżungli?
- Może lepiej jutro - rzekł Moshi, nieco markotniejąc - możesz wziąć majordomusa z Lwiej Skały, a ja wezmę moich przyjaciół.
- Jasne. Cześć, do zobaczenia jutro! - pożegnał się Kavi.
Sigma chyba nigdy nie widziała Kaviego w tak dobrym nastroju, gdy wrócił ze spotkania z Moshim.
- Co się stało? - zapytała, lekko poirytowana. - Kogoś spotkałeś?
Kavi wszedł w szczelinę między dwoma kamieniami przy grocie i położył się. Myślał o tej Dżungli Słońca. Jak tam jest? Czy wygląda tam tak, jak w lesie, do którego uciekali przed Damurem? I ilu Moshi ma przyjaciół?
Tak rozmyślając, zasnął.
Obudził się gdzieś koło piętnastej. Słońce powoli zmierzało ku zachodowi.
- Późno się zrobiło - mruknął Kavi do siebie i wyszedł ze szczeliny.
Lwy były u wodopoju, kilka minut drogi od Lwiej Skały. Zbiegł ze skał i pomknął do wodopoju.
- Tato! Jest taka sprawa... wysapał, gdy napił się wody i usiadł obok Saturna.
- Jaka? - zwrócił się do syna.
- Bo... poznałem takiego jednego lewka... ma na imię Moshi. Bardzo się z nim zakolegowałem... potwornie zaniedbany...
- Kavi, do rzeczy.
- No... - mówił Kavi nieśmiało - Moshi mi zaproponował, abym z nim poszedł do dżungli, która znajduje się na południu Złej Ziemi. Wziąłbym Tai, któreś z lwiątek, może kogoś z Wietrznej Ziemi... a on weźmie swoich kolegów.
Saturn położył się na ziemi. Kavi położył swoje łapki na potężnym, umięśnionym ramieniu lwa.
- Proszę... - mruczał.
Saturn popatrzył się na niego.
- Czy jesteś pewny, że można zaufać Złoziemcowi?
- Skąd... - Kavi nie dokończył, bo Saturn mu przerwał, uśmiechając się:
- Bo ja go znam. Jest godny zaufania, chociaż wygląda na fałszywego włóczęgę. Ale to dobry chłopak. Nie znam jego przyjaciół... ale jak weźmiesz Tai i kogoś z Wietrznej, to możesz iść. Tylko nie chodźcie tam w nocy.
Kavi podskoczył z radości. Pobiegł na Skałę.
Tai się zgodziła, poprowadziła go też do jaskini, gdzie mieszkała grupa z Wietrznej Ziemi.
Otwór do jaskini znajdował się w szczelinie między dwoma skałami; takich wapiennych skałek było tu dość dużo. Był to ponor, znajdujący się w paśmie niskich górek, na jednym ze zboczy. Do ponoru wpływał wąski, zimny strumień; obok niego, w korytarzu, wyżłobiony był wąski, śliski chodnik, prowadzący do komory, oświetlonej małymi ognikami. Byli tam wszyscy z grupki.
Witali się z kilkoma dorosłymi lwicami. Tylko Maya siedziała w ciemnym kącie; przecież nie miała rodziców. Kavi stanął jak wryty. To było to stado, z którego uciekali przed wilkołakiem! Wszystko stało się jasne!
- Witajcie! - krzyknął. - Nie chciałem wam przeszkadzać...
Wszystkie uśmiechnięte twarze zwróciły się ku nim. Gothar wybiegł do Kaviego i przedstawił wszystkie lwice. Tai pocieszała Mayę, która po chwili też weszła pomiędzy lwice.
Jasni, mogu z wami isć - odpowiedziała wesoło Malkia, gdy Kavi przedstawił jej propozycję wyprawy do lasu - tylko kidy?
- O świcie wejdź do groty na Lwiej Skale, i obudź mnie, ciągnąc mnie za nos. Wtedy pójdziemy z Tai na Złą Ziemię i wyruszymy. Tylko Moshi musi jeszcze zwołać swych druhów.
Malkia zgodziła się z wielką chęcią.
Kavi jeszcze nigdy tak nie pędził na Lwią Skałę. Szybko umościł legowisko w grocie, i zasnął najszybciej ze wszystkich. Tej nocy i tak nikt nie spał, bo było widno i ciepło, całą noc przesiedzieli nad wodopojem. Zresztą było tak mniej więcej co trzecią noc.
Słońce wytoczyło się na niebo o piątej, okryte zwiewnymi szalami z fioletowych i różowych obłoków, które następnie zrzuciło, aby ogrzać swym blaskiem cały świat jak długi i szeroki. Malkia zbudziła Kaviego, ciągnąc go równocześnie za ucho i za nos.
- Och... j-już jeeeeeeeesteś... - ostatnie słowo zostało zniekształcone przez przeraźliwe ziewnięcie. Spojrzał nieco zbyt nieprzytomnie na Malkię, wstał, otrzepał się i wybiegł za nią do groty. Zatrzymał się jeszcze nad wodopojem, aby poinformować rodziców, że wyruszają i nie będzie ich cały dzień.
Przeszli przez zwalony pień nad rzeką i znaleźli się na Złej Ziemi. Przy rozłożystej akacji, kilka metrów dalej, stał Moshi. Oczywiście, nie był sam.
Koło niego stało z pół tuzina lwiątek, wyraźnie starszych od niego. Moshi ukłonił się i wypchnął przed nich onieśmielonego, ciemnobrązowego lewka, jedynego w jego wieku. Ten przedstawił się:
- Mam... mam na imię Huruma. - po czym zamknął szybko zielone oczy, skulił oczy i odszedł do grupki. Moshi przedstawił kolejnego lewka - a raczej lwa. Miał groźne, ciemne oczy, szare futro, a jego rozczochrana grzywka rozpaczliwie domagała się przygładzenia. Sam lew wyglądał, jakby za chwilę miał Malkię i Kaviego zamordować.
- To Mwanga, nazywany Kwiatem Śmierci... no, tak go nazywamy, prawda, Mwanga?
Czarnooki odwrócił się do niego z wyrazem twarzy zwiastującym nadchodzący wybuch emocjonalny.
- Tak, a wy wybieracie się z nami - wypalił nagle Mwanga. Wbrew wyglądowi gitarzysty zespołu metalowego miał dość łagodny, spokojny, ale też stanowczy głos; potem przedstawił się chyba dwu i półletni lew, o wielkich, czerwonych oczach i płowym futrze (miał na imię Simba, czyli niezbyt oryginalnie). Kolejni przedstawiali się szybko i niedbale, Kavi dlatego nie zapamiętał ich imion.
- To chyba... nie jest dobry pomysł - mruknął nagle Simba, ale Mwanga skarcił go:
- Ty się boisz?! Najpierw kazałeś nam tu iść, a teraz się wycofujesz?! Bardzo proszę, ja nigdzie nie idę!
Simba zmierzył go gniewnym spojrzeniem i wyszedł przed Moshiego. Po gwałtownej wymianie zdań Moshi wbiegł między trawy, prowadząc lwy do dżungli.
Kiedy weszli w sam las, zrobiło im się duszno. Nie bez powodu - wilgotność wynosiła około stu procent, nad lasem unosiła się mgła.
Na wąską ścieżkę płożyły się pnącza, korzenie i wielkie liście paproci; z ziemi zasłanej gnijącymi liśćmi i trawą wyrastały palmy, krzewy i wielkie, smukłe drzewa, obrośnięte mchem. Ich korony zasłaniały niebo, światło słoneczne nie miało przejścia, więc na dnie lasu panował niemalże półmrok. Między pniami i gałęziami wiły się pnącza i liany. Malkia patrzyła na te cuda natury; przypomniała sobie las, gdzie poznała Kaviego. Na gałęziach siedziały niesamowicie kolorowe papugi, małpy i dzioborożce; obok nich rzeka szumiała głośno, uderzając w kamienie, pnie i tworząc "miniwodospady". Spadały małe krople wody, pióra, liście, orzechy i owoce. To obrzucały ich małpy, krzycząc przy tym głośno:
- Patrzcie, patrzcie, małe lwy! Obrzućmy je czymś, niech dowiedzą się, kto tu rządzi!!
Ale Tai uciszyła ich jednym kłapnięciem dzioba. Kiedy dotarli do wielkiego, omszałego kamienia, Moshi się zatrzymał, odetchnął i obwieścił:
- Chciałem wam przede wszystkim pokazać TO miejsce. Dalej raczej nie przejdziemy... - powiedział, z lekkim zakłopotaniem spoglądając na wielki głaz - a więc pora się powspinać.
To rzekłszy, wskoczył na pochyłą część kamienia i wszedł na najwyższy punkt tegoż głazu. Reszta lwów uczyniła to bez problemów.
On i małpy pomogli im wspiąć się na rozłożyste, nie za wysokie drzewo. Stanęli na gałęziach... i o mało nie krzyknęli z zachwytu.
Na drzewach siedziało duże stado szympansów, siedzących na platformach i mostkach z gałęzi i pnączy; Kavi zapytał Moshiego:
- A... to jest...?
- Nasza mała kryjówka - odpowiedział z uśmiechem niebieskooki i zagadnął jednego z szympansów. Małpa poprowadziła lwiątka przez gałęzie na jedną z platform. Moshi wskoczył z krzykiem radości do zawieszonego między gałęziami hamaka, a raczej okrągłej huśtawki z pnączy. Mwanga wyjątkowo zgrabnie chodził po drzewnych gościńcach, a Kavi próbował wyplątać łapę z lian, a Huruma z niespotykanym dotąd entuzjazmem chodził w te i wewte po platformach i mostkach.
Sigma żałowała, że nie poszła z nimi do dżungli. Wiedziała, że muszą się tam świetnie bawić. Poszła więc do rodziców i Nyeupego.
- Mamo, mogę iść z Nyeupem na sawannę? - spytała się Mary. Lwica przytaknęła, a Sigma podbiegła do jasnego lwa.
Wybiegli z jaskini, kierując się na Złą Ziemię. Pędzili za sobą, czasami staczając się z pochyłości, oddychając ciężko i znowu biegnąc. Po półgodzinie znaleźli się pod wielką termitierą. Usiedli przy kępie krzewów ciernistych i odetchnęli. Nagle nad sobą usłyszeli cichy pomruk i głos lwicy:
- A co to za lwiątka się tu kręcą, co?
No, jest wreszcie notka. Męczyłam się nad nią tydzień. Czekam na 3 komentarze.
No, jeszcze wprowadziłam parę zmian. W rozdziale 10 (Dziwna trójka i oddanie duszy), napisałam, że Sigma ma 5 miesięcy. To była wielka pomyłka z mojej strony, bo zapomniałam, że Nyoka odnalazła Nyeupego po właśnie 5 miesiącach od narodzin Sigmy (tak naprawdę Sigma i Kavi mają po póltora roku). A więc w czasie odnalezienia tegoż lewka Sigma miała pięć miesięcy! Mshindi, z powodu pomyłki, miał niby 7 miesięcy, ale wówczas był w wieku 1 roku i siedmiu miesięcy... i to na tyle wyjaśnień :)
Na koniec posłuchajcie tych dwóch piosenek: link i link. Do następnej notki!
No, a już jutro Sylwester! Cieszycie się? Bo ja bardzo. Tylko nie mam zielonego pojęcia, co robić do północy...
Mam jeszcze pytanko: czy zostawić to tło bloga z niebieskimi gwiazdami?
Jeszcze informacja do Tandi219 - avatar znajdziesz na samym dole, w zakładce "Pytania".