piątek, 30 listopada 2012

7. Atak i odzyskanie mocy

- Kto? Ach, to ty! - krzyknęła Mara, wybiegając z jaskini. Przytuliła Kaviego i Sigmę. Z jaskini wyszli też Nyoka, Omega, Mheetu, Mamba i Sheila. Nyoka przytuliła Nyeupego, po czym przysiadła przy jaskini. Zapanował gwar; wszyscy chcieli ich zobaczyć na własne oczy. Po chwili lwy przestały się przepychać, usiadły na Lwiej Skale i szykowały się do polowania. Lwiątkom pozwolono iść na sawannę, ale wpierw musiały nieco odpocząć.
Po jakimś kwadransie płytkiego snu, Kavi pobudził wszystkich i powiedział dumnym tonem:
- A więc idziemy! Ale będą nam towarzyszyć słonie. Takiego słonia nic nie zaatakuje, pod ich ochroną jesteśmy bezpieczniejsi niż pod strażą całego stada.
Lwiątka z wielką chęcią ruszyły w drogę. Wsiadły na kark i grzbiet słonia.
Niebo było pokryte szarawymi, brzemiennymi ulewą chmurami. Jednak na wschodnim horyzoncie, tuż nad linią widnokręgu, obłoki przybrały kolor złocistopomarańczowy, wyżej miały barwę łososiową, która wyżej przechodziła w fiolet, aż stała się szara jak reszta chmur. Spomiędzy złotego nieba spoglądało wschodzące, jaskrawe słońce, oświetlając burzowe chmury pomarańczowym blaskiem. Trawa okryła się rosą i barwą pereł. Lwiątka patrzyły na to niezwykłe zjawisko z podziwem i niekrytym zachwytem. W dżungli zawsze było ciemno, świt było widać tylko ze szczytów drzew i gór, no i chyba nie był tak piękny.
Po zaledwie trzech minutach słońce wzeszło całkowicie, budząc Lwią, Złą, Nocną, Leśną i w ogóle wszystkie ziemie, jakie były znane lwom z terenów Lwiej Skały.
Jednak nie wszystkie.
Na Wietrznej Ziemi znów wiał nieprzyjemny, silny, ciepły wiatr, kołysząc trawami i niskimi drzewami. Słońce zakryte były tymi samymi, ciemnymi chmurami. Były jakby cięższe i ciemniejsze niż na Lwiej Ziemi. W końcu rozpętała się ulewa.
Meteora, Maya i reszta "paczki" siedziała w niedużej, płytkiej pieczarze w zboczu niskiej góry. Siedzieli w ciszy. Woda szumiała, co jakiś czas do ich uszu dobiegał odgłos grzmotu. Po kilkunastu minutach burza dotarła na Lwią Ziemię. To był początek pory deszczowej.
Zwierzęta zaczęły szykować się do powrotu z odległych pastwisk, gdzie przebywały w porze suchej.
Ale wróćmy do "naszych" lwiątek.
Kiedy dotarli do rzeki, która graniczyła z Cmentarzyskiem, słoń przebrnął z głośnym rykiem na drugi brzeg. Odwrócił się od kości swych pobratymców. Nikt mu się nie dziwił... sam widok owych kości nie był niczym przyjemnym. Jednak Kavi już wskoczył między kości młodego słonia.
- Ponoć tu jest wulkan - powiedział nagle brązowy lewek - Kilkanaście minut drogi stąd. Chodźcie.
Z nieukrywaną niechęcią ruszyli za Kavim, który kluczył między kośćmi, niskimi akacjami i krzewami. Przez wyrwy w chmurach na tą Ziemię dostawało się nieco światła; oprócz tego było dość szaro i ponuro.
Przez pewien czas myśleli, że Kavi prowadzi ich do pułapki. Dopóki nie dotarli do celu.
W ciemnej, otoczonej krzewami kotlince znajdowała się dziura, z wejściem o średnicy około piętnastu cali. Tylko że z owej dziury bił niezwykły żar, i na dodatek... lawa. Gdy nagle z owego "wulkanu" rozżarzona magma wystrzeliła na wysokość kilkudziesięciu cali, Vita wrzasnęła i już chciała rzucić się do ucieczki, ale Kavi ją zatrzymał, i mruknął:
- No chyba się nie boisz lawy. Nie zabije cię, dopóki do niej nie wlecisz.
Vita zaśmiała się głośno.
- Co tak się śmiejesz? - spytał mocno zdziwiony Kavi.
- Nieźle to ująłeś! - wydyszała. - Ha, ha! Wlecisz! - zachichotała.
- No, raczej... ee... - mruczał zbity z tropu Kavi. - No, chyba tak można to powiedzieć, nie?
Ale nie skończył, bo nagle z któregoś z ukrytych w mroku drzew dobiegał czyjś okropny, piskliwy chichot:
- No, patrz tylko na nich! Ha, ich to można powalić jednym ruchem mojej złamanej łapy! Zwróć ich uwagę, ty potrafisz wrzeszczeć!
Teraz rozległ się agresywny głos nastolatka:
- Czy ty w ogóle wiesz, gdzie jesteś?
Kavi przywarł do ziemi, Vita pisnęła i przytuliła się do Sigmy...
- Jesteś w dziczy, w dziczy, kochanie! Zaraz zginiesz! - zza drzewa wyłonił się wyjątkowo chudy, ciemnoszary lew razem z gromadą rozwrzeszczanych hien.
- O co ci chodzi? - spytał Kavi, podnosząc się i wysuwając pazury.
- No proszę, znalazł się mały wojownik! - zakpił lew. - Spójrzcie tylko, znalazł się!
Nyeupe patrzył się z odwagą na wrogów. Liczył się z tym, że to może być ostatnia walka w jego życiu...
Bez namysłu, zebrał w sobie resztki odwagi, wysunął ku lawie łapę...
Nie wymawiał nic, ale nagle wielka ilość lawy uniosła się w powietrza w postaci potężnej, pomarańczowej kuli, która rozdzieliła się na kilkanaście mniejszych strumieni gorącej masy, która osadziła się na futrze hien, tworząc spore oparzenia. Zaczęły piszczeć i wrzeszczeć, a kilka kropel roztopionej skały osadziła się na grzywie nastoletniego lwa, który podążał za uciekającymi z krzykiem hienami.
Wszyscy wlepiali wzrok w Nyeupego, który stał bez ruchu, bezgranicznie zdziwiony tym, że ma taką magiczną moc, aby władać lawą. Usłyszeli za sobą znajomy głos:
- Już, chodźcie! Lepiej nie łaźcie po Cmentarzysku! Kavi, ty ich tu poprowadziłeś?
Przed nimi stał Saturn. Ujął Kaviego zębami za skórę na karku i zaprowadził lwiątka na Lwią Ziemię.
- Tak - odpowiedział ze skruchą Kavi. - Nie wiedziałem, że tam są hieny...
- To nie twoja wina - odpowiedział Saturn, i dodał:
- Ale więcej nie chodź nad wulkan. Tam najczęściej kręcą się hieny. Możecie się bawić na Lwiej Ziemi, albo na Złej, ale nie podchodźcie do wyschniętego jeziora. Tam jest wilkołak.
Sigma wykorzystała to, że brązowy lew rozmawia z synem, i podeszła do Nyeupego.
- Jeju, Nyeupe... nie wiedziałam, że tak potrafisz! Ty masz chyba moc ognia! - krzyknęła zachwycona.
- Też tego nie wiedziałem. No cóż, powinniście być mi wdzięczni. A tymczasem wszyscy skaczą wokół tego Kaviego. Nie chcę się przechwalać, ale gdyby nie ja, hieny miałyby wspaniały obiad z nas. A Kavi? Tchórz i lizus. Ale nikomu tego nie mów, jasne?
- Oczywiście, zawsze dochowuję tajemnicy - powiedziała z uśmiechem Sigma i poszli na Lwią Ziemię, za Kavim i Saturnem.


Następnej nocy...
Giza chodził po Złej Ziemi, a właściwie po Cmentarzysku. Księżyc był w fazie sierpa, a więc teoretycznie nic mu nie groziło. Trawa, która za dnia była przyjemna i zielona, teraz było czarno - srebrzysta, zimna i jakaś twarda. Co jakiś czas do jego uszu dochodziły jakby odgłosy rozmów. Nie zdziwił się tym. To były duchy wyrzutków, przyzwyczaił się do nich.
Usiadł koło dużej, starej czaszki słonia.
Na horyzoncie widniała Lwia Skała, na zachód od niej majaczyły szczyty Ciemnych Wzgórz. Wstał i powlókł się w głąb Złej Ziemi.
Szedł, patrząc się na swoje wysunięte pazury, aż zamknął oczy. Po paru sekundach leżał na dnie wyschniętego jeziora, na grzbiecie. Kiedy zamknął oczy, musiał być nad samą krawędzią urwiska. Pojął to po chwili myślenia - nie grzeszył bystrością. Wstał, potrząsnął ogonem i spojrzał przed siebie.
To, co zobaczył, prawie zwaliło go z obolałych nóg.
Przed nim stała ta potworna, wielka, ciemna postać wilka o długich, żółtych zębach, czerwonych oczach, które jarzyły się jak dwie kule ognia...
Wilkołak zawył jak stado wygłodniałych, bezpańskich pariasów, po czym rzucił się na Gizę. Ten natychmiast rzucił się do ucieczki, wdrapując się na skałę. Ale potwór był równie sprawny i wskoczył na głaz.
- To koniec - wysapał, a jego czerwone oczy rozjarzyły się jeszcze bardziej. Bez słowa rozwarł szczęki, i rzucił się Gizie do gardła.
Po chwili już uciekał, a Giza leżał na ziemi z wytrzeszczonymi, szarymi oczami pozbawionymi wyrazu, rozdartym gardłem... był martwy.


- Giza! Giiiza! - wśród zimnego, orzeźwiającego powietrza świtu rozległ się krzyk jasnobrązowej, jasnookiej, wkraczającej w dorosłość lwicy, kuzynki Gizy, Mwezi. Nie słyszała żadnej odpowiedzi, więc poszła do doliny.
Usłyszano tylko przeraźliwy wrzask, gdy Mwezi ujrzała hieny siedzące nad kośćmi jej kuzyna. Przez chwilę stała jak sparaliżowana, po czym z krzykiem pobiegła do kopca i pobudziła tyle zwierząt, ile mogła.
- Czemu tak wrzeszczysz? O co chodzi? - spytał wyrwany ze snu Veri. - Gdzie jest Ujasiri?
- Giza... Giza... on... - dyszała lwica. - Tam... na jego ciele widnieją ślady pazurów wilkołaka.
Wszyscy zamilkli. Po chwili do pieczary wleciał duży, lśniąco czarny kruk - majordomus stada Mortema.
- Wiesz coś... - ale Shetan nie dokończył, bo Kunguru (tak miał na imię ptak) burknął swym lekko skrzeczącym, ponurym głosem:
- Tam był wilkołak, mimo tego, że księżyc był w fazie ubywającego sierpa. On odzyskuje moc. Ujasiri już nie powróci; jeśli wilkołak pojawia się w innych fazach księżyca, to znaczy, że odzyskał już pełnię mocy. Ujasiri albo nie żyje, albo ma kompletnie zniszczony umysł i nic nie pamięta. To pierwsze jest bardziej prawdopodobne. Widziałem, jak zabił Gizę. - i ukradkiem uronił łzę z oka; był wielkim przyjacielem Gizy.
- Jest jeden, który może go pokonać - usłyszeli suchy, chłodny głos - to jest Nyeupe, syn brata króla Lwiej Skały.
Odwrócili się i ujrzeli zmierzającego ku nim dużego, rudogrzywego lwa; to był duch, było to pewne.
To był duch Mufasy... 


Wydaje mi się, że notka wyszła beznadziejnie. Czekam na min. 4 komentarze od rożnych osób. I mam jeszcze link do świetnej piosenki.
Pozdrawiam wszystkich. Niedługo będzie konkurs :)

2 komentarze:

  1. Świetna notka. :) NIe mogę doczekać się dalszej części.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział świetny, ale także bardzo smutny. Szkoda, że Giza nie żyje. No i jestem też ciekawa, co jeszcze Mufasa powie lwom:)

    OdpowiedzUsuń